niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty drugi. 'Jagodzianki'

- Halo? - po drugiej stronie słuchawki rozległ się chropowaty głos.
- Tato...?
- Ashley.

- Tato. Ja... ja mam tylko jedno pytanie, a potem zniknę znów z twojego życia i nigdy więcej się nie odezwę. Tylko powiedz mi, jak nazywa się twoja żona. Powiedz, proszę.
- Ashley, czemu nagle dzwonisz? Coś się stało? Pisałem do ciebie, ale nie odpisywałaś i...
Sposób, w jaki wymawiał moje imię, jakby parzył. Jak gdyby włożył nagle do mojego serca płonącą pochodnię.
- Mama ukryła ten list... Nieważne, odpowiedz mi.
- Isobelle. Isobelle Allen. Czy teraz powiesz, o co chodzi?
- A Louis... Gdzie teraz jest? - W moim głosie słychać było rozpacz, wręcz błagałam, by ojciec mówił szybciej. By nie plątał się po słownych labiryntach i by w końcu powiedział mi o co w tym wszystkim chodzi.
- Jest tu w USA, wrócił, po ukończeniu medycyny.
- A Ashton? - W pewnym stopniu coś rozwiązało się w moim gardle, mogłam swobodniej oddychać, poczułam się lepiej.
- Widzę, że zainteresowały cię losy mojej rodziny.
- Odpowiedz.
- Ma 15 lat, cóż, nadal świetnie gra w kosza i jutro ma mecz.
- Wiesz kto to Louis Tomlinson?
- Nie, nigdy o nikim takim nie słyszałem. O co chodzi?
- To wszystko, co potrzebowałam wiedzieć, dzięki - rzuciłam pospiesznie i rozłączyłam się.
Nie słyszałam jego głosu od lat. Nie dałam mu nawet szansy ponownego skontaktowania się ze mną. Jednak zamiast się nad tym zastanawiać, szybko wybrałam numer Lou.
- Cześć misiu, wstała-
- Nie jesteśmy rodzeństwem.
- Hm?
- Dzwoniłam do taty. Jego kobieta nazywa się Isobelle Allen.
Lou westchnął.
- Dobrze, że chociaż to mamy ustalone. Nadal nie rozumiem, czemu byłaś taka zawiedziona, kiedy okazało się, że możemy być spokrewnieni.
- Po prostu czułabym się dziwnie, wolę, by zostało tak jak jest. Jesteś na mnie zły?
- Co? Jasne, że nie. Muszę teraz kończyć. Harry potrzebuje pomocy. Robi ciasto. Lepiej sprawdzę, czy nie wkręcił tych swoich loków w mikser... albo czegoś innego.
Zaczęłam się śmiać.
- Wolę nie wiedzieć, Lou. Wolę nie wiedzieć.
- Cześć misiaku.
- Pa.


***

- Dzień dobry, babciu - powiedziałam wchodząc do kuchni, nadal będąc w piżamie.
- Dzień dobry, kochanie.
Nalałam do czajnika wody i postawiłam na kuchence gazowej. Usiadłam na taborecie, czekając aż woda się zagotuje i zaczęłam trzeć dłonią lewe oko. Złapałam dzisiejszą prasę i zaczęłam patrzeć na pierwszą stronę, wyłapując pojedyncze zdania z różnych artykułów. Kiedy ciecz zmieniła się we wrzątek, zalałam nią małą filiżankę, do której wsypałam kawę rozpuszczalną - niecodzienne zjawisko. Powróciłam do stołu i zatopiłam zęby w donut'cie czekoladowym.
- Coś się stało? - spytałam, bo cisza, która zalegała w kuchni zaczynała mnie irytować. Babcia ciągle tylko na mnie patrzyła, śledziła każdy mój krok, a jej oczy biegały od lewej do prawej.
- Co? Jasne, że nie. - Odwróciła się i zaczęła coś kroić.
- Jak już się zdecydujesz, to przyjdź i mi powiedz - powiadomiłam ją, po czym zostawiłam na jej poliku buziaka i poszłam się przebrać.

Postanowiłam, że nie zmarnuję kolejnego dnia na siedzenie w domu, więc wyszłam na dwór, lecz z lekka się rozczarowałam, iż było strasznie parno. Zabrałam pod altanę książkę, bo odzwyczaiłam się od tego wyimaginowanego świata. To było złe. Musiałam wracać. Książki mnie potrzebowały, a ja potrzebowałam książek. Oh nie. Znów w to wpadałam. Przez jeden głupi list, który wczoraj znalazłam, po tylu latach. To, co czytałam straciło swój sens. Literki stały się jednością, bo jedna nędzna kartka, upchnięta w jednej nędznej kopercie ponownie zawróciła mi w głowie. Stop! Zamknęłam z trzaskiem lekturę i pobiegłam do domu. Nie mogę znowu odizolować się od ludzi. Nauczyłam się sobie z tym radzić i nie mogę tego zepsuć. Nie mogę. To nie książki mnie potrzebują. To przyjaciele mnie potrzebują, dziadkowie. Ale takiej, jaką siebie odkryłam, nie, jaką wykreowały mnie powieści. Czytanie to coś pięknego, kiedy człowiek jest zawziętym molem książkowym, świadczy to o nim, że jest niezwykle obeznany i mądry. Ale ja zaczęłam żyć już życiem tych bohaterów. Moje własne musi wyglądać inaczej. Chcę swój własny scenariusz, nie żywot włożony w kserokopiarkę. Ale same chęci to za mało.
- Babciu, wychodzę - powiedziałam, przemykając koło staruszki. Spojrzałam ukradkiem na zegar wiszący w korytarzu. już po 1. Musiałam spędzić na dworze około dwóch godzin.
- Dokąd?
- Idę się przejść. Pójdę może do jakiegoś sklepu, wpadnę do Lou...
- Dobrze. Potrzebujesz jakichś pieniędzy?
- Nie, mam jeszcze te, które dostałam od dziadka niedawno.
- Tylko... - Usłyszałam w jej głosie zawahanie
- Hm?
- Po prostu wróć jak już zrobisz wszystko to, co chcesz, bo musimy porozmawiać.
- Um, zrobiłam coś?
- Nie.
- Chcesz gadać o mojej anoreksji..?
- Co?
- O kurwa - szepnęłam, a kobieta posłała mi groźne spojrzenie.
- Ashley? - Babcia stanęła przede mną w ten sposób, że zagrodziła mi dostęp do drzwi.
- Ugh, chciałam powiedzieć: "Chcesz gadać o tym, że mogę wpaść w anoreksję?".
- Idź już i wracaj szybko.
- Mogę zostać już teraz.
- ...Nie. Idź się wyszalej. - Uśmiechnęła się krzywo i otworzyła przede mną drzwi, więc tylko głupio na nią popatrzyłam, po czym złapałam swój czarny plecak i powiedziałam, że wrócę na 4.

- Co to? - Lou wyciągnął z dna kolorowy materiał.
- Zostaw! - krzyknęłam wyrywając mu to z dłoni.
- Ley, co to? - powiedział, kuląc się ze śmiechu.
- Nie byłoby to dla ciebie takie śmieszne, gdyby twoja dziewczyna Harriet od czasu do czasu zakładała stanik.
- Spokojnie, tak jak teraz, jest dobrze.
- Jesteś głupi.
- Po co to dziewczynom, bez sensu.
Miałam już mu odpowiedzieć, ale tylko westchnęłam i schowałam stanik z powrotem do plecaka.
- Heeej babeczki, o czym gadacie? - Do pokoju wpadł Harry, szeroko się uśmiechając i niosąc talerz wypełniony ciastem.
- Wiesz, co-
- O niczym - przerwałam Lou.
- A to co? - Nawet nie zauważyłam, kiedy podebrał mi plecak.
- Ugh Louis musisz nauczyć się szanować cudzą prywatność! - Zabrałam mu parę skarpetek.
- Przecież ty nie nosisz takich skarpetek. Ty nosisz stopki. Czarne. Nie kolorowe.
- No właśnie. Znudziło mi się to troszkę.
- Będziecie gadać o skarpetkach!? Lepiej spróbujcie mojego ciasta! - oznajmił Harry.
- Ej, Curly, to nie do końca jest twoje ciasto. To tylko w połowie jest twoje ciasto. Przez to 'twoje ciasto' musiałem przez pół godziny sprzątać kuchnię i czyścić ściany, bo jakimś magicznym sposobem nie wiedziałeś, że uruchomionego miksera nie wyjmuje się z miski, w której jest krem.
- Oops?
- Hi.
- To słodkie - mruknęłam cicho.
- Co jest dzisiaj z tobą nie tak, Ashley?
- Nie wiem czy wiesz, ale u mnie to wszystko jest normalne, bo jestem dziewczyną, a ty już się nie pogrążaj.
- W?
- W swojej gejowości, przepraszam, musiałam to powiedzieć - wyznałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Idiotka.
- Kochacie mnie. Uwielbiacie mnie rozpieszczać i jestem waszą ulubioną dziewczyną chodzącą po tym świecie. A teraz spróbuję tego ciasta i spadam do domu, bo babcia chyba ma jakiś problem, nie wiem.

***

- Już jestem - orzekłam, wchodząc do salonu i rzucając się na kanapę. To już po 6 wieczorem, wow, ale kiedy?
- Kochanie... - Babcia zatarła nerwowo ręce i wyprostowała się w fotelu.
W tej chwili przeszedł mnie dreszcz. Coś się stało? Ktoś umarł? Ktoś jest chory? Nowotwór? Mój żołądek się ścisnął. Babcia długo nic nie mówiła.
- Powiedz mi wreszcie o co chodzi, błagam.
Wtem do pokoju wszedł dziadek. Usiadł w drugim fotelu i oboje zaczęli się na mnie patrzeć, ale zarazem uciekać wzrokiem.
- Halo!? Zrobiłam coś nie tak? Co się stało? - Mój głos stał się wręcz płaczliwy.
- Ashley. To coś bardzo ważnego i tym razem nie będziemy źli, jeśli postanowisz wstać, wybiec do swojego pokoju i stamtąd nie wychodzić.
Potarłam czoło dłonią. Takie zachowanie nie było w ich stylu.
- Do rzeczy - powiedział dziadek. - Twoja matka, a nasza córka, dziś rano zadzwoniła z wiadomością, że się zaręczyła.
- Z... Georgem!?
- Tak - szepnęli naraz.
Patrzyłam w jeden punkt za ich głowami. Przełknęłam ślinę.
- Babciu...?
- Tak, kochanie?
- Mogę spać dzisiaj u Lou?
- Oczywiście - powiedziała, z lekkim zawahaniem w głosie.
- Wrócę jutro. - Po tych słowach po prostu wyszłam, nie zabierając ze sobą kompletnie nic.

No więc witaj, Lou, pomyślałam, dzwoniąc do drzwi. Jednak kiedy tylko dotarło do mnie, co robię, moja odwaga uleciała. Mogę jeszcze uciec? Cofnęłam się o krok, kiedy drzwi energicznie się otworzyły. Jego włosy były rozczochrane, a oczy zaspane, jednak kiedy dotarło do niego, że to ja we własnej osobie tu stoję, od razu oprzytomniał.
- Ashley?
Złapałam się tylko za kark, bo czułam, że zaraz wybuchnę płaczem. Chłopak nadal stał zdezorientowany naprzeciwko mnie. Nie wytrzymałam, po prostu pokonałam tę przestrzeń, która nas dzieliła i wtuliłam się w niego mocno. Poczułam, jak jego ramiona powoli lądują na moich plecach.
- Wchodź do środka - wyszeptał w moje włosy.

***

Jego kciuk, rysujący małe kółeczka, wciąż błądził po mojej twarzy. Uporczywie patrzyłam w sufit. Moja głowa już około dwudziestu minut spoczywała na jego kolanach. Trochę się uspokoiłam. Byliśmy w tym pokoju, co jakiś czas temu. W tym uroczym, beżowym pokoiku, z kominkiem, komodą i zdjęciami...
- Więc, czy teraz powiesz mi, co cię tu sprowadza?
- Mama się zaręczyła - rzekłam drętwo. -  Z facetem, który jest od niej młodszy i przez niego musiałam się wyprowadzić. W pewnym sensie wyświadczył mi przysługę. - Nie tłumaczyłam mu, że tą przysługą było uwolnienie od niego, cóż.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. ...Niall?
- Hm?
- Pamiętasz, co mi niedawno powiedziałeś?
- Słowo w słowo.
Ułożyłam się nieco wygodniej i wreszcie spojrzałam w jego oczy. Były jakoś smutne. A jego dotyk na mojej skórze... Z lekka rozpraszający, ale też kojący. Jego palce wciąż krążyły po moim policzku, nosie i brodzie.
- Naprawdę jestem dla ciebie ważna? Czy... czy to jest kolejna gra?
- Jesteś. Uświadomiłem to sobie, kiedy powiedziałaś, żebym zastanowił się, czy jestem na ciebie zły, czy raczej się o ciebie troszczę. Ale i tak nie dopuszczałem do siebie tej myśli, sądzę, ze nawet nie umiałem. Pozostawałem egoistycznym dupkiem, bo ta rola była mi bardziej na rękę. To było po prostu wygodniejsze, łatwiejsze. Aż w końcu uświadomiłem sobie, że również tchórzowskie. Nie chcę być więcej tchórzem. Wiem, nadal jestem zimny, ale tak mnie wychowano. Nie doświadczyłem w życiu opieki, troski, więc nie umiałem dawać tego innym osobom. Umiałem tylko krzyczeć i wypominać. Wiesz, w sumie właśnie tego mnie nauczyli. Ale wciąż nie pytaj.
Taka ilość prawdy naraz totalnie mnie przygniotła. To jakby ktoś nagle zrzucił na ciebie cegły. Albo może wyrzucił je z twojego serca i je odciążył... Nie wiem.
- Tylko nadal zastanawiam się, czemu jednak tu jesteś. Bo mogłaś pójść do Louisa, Harry'ego, każdego, ale przybiegłaś właśnie tutaj.
Wzruszyłam ramionami.
- Bo obecnie nie mam żadnego innego pomysłu. - Zagryzłam wargi.. - Ale to i tak nie znaczy, że ci ufam. - podniosłam się i spuściłam wzrok na swoje kolana. - Za dużo razy zawiodłam się na ludziach i za dużo razy mnie zraniłeś.
- Jasne. - Czułam, słyszałam, wiedziałam, że w jego głosie zmaterializowało się napięcie.
- Niall?
- Tak? - Przeczesał swoje włosy palcami.
- Nie chcę wracać do domu. Mogę u ciebie przenocować? - Spojrzałam na niego kątem oka.
- Możesz. Em, czekaj, nie masz nic ze sobą, prawda?
- Nawet telefonu. - Bezradnie wzruszyłam ramionami.
- Chwila... Twoi dziadkowie nie powinni czasem wiedzieć, że masz zamiar nie wracać na noc?
- Powiedziałam, że idę do Lou.
Patrzył na mnie przez moment, a kiedy dostrzegłam, że na jego ustach zaczyna błąkać się uśmieszek, niespostrzeżenie nagle wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił z dwoma ręcznikami, koszulką i dresami w ręku.
- Trafisz do łazienki, prawda? I przymierz to. - Położył ubrania na brzegu kanapy i znowu zniknął.

***

- Niall? - spytałam niepewnie wchodząc do kuchni.
- Taa? - odparł przeciągle, unosząc głowę znad telefonu.
- Jeśli ci przeszkadzam to po prostu powiedz...
- Jesteś głupia? - Uniósł jedną brew. - Chora? Pijana?
- Nie jesteś śmieszny.
- Czy ja się o to staram?
Wzruszyłam ramionami i usiadłam na jednym z krzeseł, stojących najbliżej mnie. Zauważyłam, że też jest już wykąpany i teraz chodzi w białym T-shircie, jakichś spodniach i..... kolorowych skarpetkach. Olśniło mnie, co natchnęło mnie do kupienia swoich. Zauważyłam to jakiś czas u Nialla. Wszystko jest dziwne.
Ziewnęłam. Zobaczył to.
- Jesteś śpiąca? - spytał.
- Tak.
Co prawda było dopiero po 10, ale ten dzień był kolejnym męczącym dla mnie dniem.
- Gdzie mogę spać?
- U mnie. - Odepchnął się od blatu, o który wciąż się opierał, schował telefon do kieszeni i zaczął iść przed siebie, więc postanowiłam iść za nim.
Kiedy jednak znalazłam się w jego pokoju, nagle spanikowałam.
- Um, mogę spać na kanapie, jeśli-
- Już spaliśmy w jednym łóżku - odparł ironicznie.
- Dobra. - Wsunęłam się pod kołdrę po jednej stronie i zwinęłam w kłębek, odwracając się plecami do chłopaka.

***

Coś sprawiało, że nie bardzo mogłam oddychać. Było duszno. Bardzo. Wręcz cudem uchyliłam ciężkie powieki.
- Uh... Niall? - wyszeptałam zachrypniętym głosem.
Nie mogłam się ruszyć, bo dookoła mojego pasa były wręcz przyczepione dwa ramiona, a na klatce piersiowej leżała głowa. Wyciągnęłam jedną rękę i odkleiłam od siebie jego czoło, co spowodowało jego przebudzenie.
- Taaa? Uh. - Odsunął się ode mnie i uniósł na łokciu. - Sorry.
Sięgnął do szafki nocnej i wziął z niej telefon, po czym skrzywił się przez jasne światło, sprawdzając godzinę.
- Już trzecia.
- ... Jestem głodna. - Powtórzyłam jego ruch i też się podniosłam.
W jego oczach dostrzegłam zdecydowanie śmiech, a kąciki jego ust się wygięły.
- Jesteś chyba jedyną dziewczyną, która powiedziałaby to chłopakowi o trzeciej nad ranem. W ogóle powiedziałaby.
- Bo? - spytałam zdezorientowana.
- Dziewczyny zazwyczaj wstydzą się jedzenia w nocy. Zaraz wracam. - Wygrzebał się z łóżka.

- Nie znalazłem nic innego - odparł, wchodząc z powrotem pod kołdrę. Położył miedzy nami papierową torbę.
- Co to? - Zajrzałam do środka, skąd donosił się cudowny zapach.
- Jagodzianki. Mogą być?
- Jasne, lubię je - powiedziałam wyjmując jedną z bułek. Niall wziął drugą, po czym zgniótł papier i rzucił go na szafkę.
- To zabawne, nie sądzisz?
- Hm? - mruknęłam nadal przeżuwając.
- Kto by pomyślał, że taka sytuacja kiedykolwiek będzie miała miejsce. I do tego nawet na siebie nie krzyczymy.
- Życie jest ogółem pokręcone. - Upchnęłam w buzi ostatni kawałek jagodzianki i bezradnie spojrzałam na swoje palce. Całe w lukrze.
Niall powędrował za moim wzrokiem.
- Ugh, daj. - Wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Co?
- Rękę, a co.
Niepewnie podałam mu ją, a on oblizał moje palce tak, że już nie było na nich lepkiego lukru.
- Um, dzięki?
To było dziwne. Tsa.
- A teraz dobranoc - ziewnął.
- Dobranoc. - Znów zwinęłam się po mojej stronie łóżka i zapadłam w głęboki sen.

________________________________________________________________________________________
Cześć! Wreszcie się doczekaliście, chociaż to i tak nie było tak długo haha! No i Milenko, nareszcie i Ty się doczekałaś, więc zadedykuję Ci ten rozdział, tak w nagrodę lmao. Dziękuję Wam misie za wszystkie komentarze i, choć wcześniej o tym nie pisałam, zachęcam do obserwacji bloga, iż wtedy od razu jesteście informowani o rozdziałach przez bloggera. Tak,jest trzecia w nocy, więc za wszelkie stylistyczne błędy przepraszam, ale mój mózg pracuje inaczej o tej godzinie. Proszę o szczere opinie! I dziękuję, że jesteście! x

środa, 24 grudnia 2014

Święta!

Kochani czytelnicy! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chcę Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze, spełnienia marzeń, cudownych chwil spędzonych z bliskimi, cudownych prezentów i dobrego jedzenia, haha! Chciałam zrobić Wam niespodziankę i dodać nowy rozdział dzisiaj, ale niestety się nie wyrobiłam, przepraszam. Postaram zrobić to jak najprędzej, a tymczasem jeszcze raz: WESOŁYCH ŚWIĄT! xoxo

poniedziałek, 8 grudnia 2014

OGŁOSZENIE

Hej misiaki, właśnie zauważyłam, że blog jest nominowany do bloga miesiąca. Pewnie zdarzyłoby się to szybciej, gdybym nie była na wycieczce. A teraz wielka prośba do Was!

GŁOSUJEMY TUTAJ SONDA NA DON'T FORGET WHERE YOU BELONG!

PROOOOOSZĘ, JEŚLI TO CZYTACIE I CHOCIAŻ W NAJMNIEJSZYM STOPNIU SIĘ WAM PODOBA, TO ZAGŁOSUJCIE, LICZĘ NA WAS, KOCHAM WAS!

+ Siódmego grudnia zostało odnotowane 395 wyświetleń, co jest rekordem dziennych wyświetleń na blogu, wielkie podziękowania dla Was! Naprawdę cieszę się, że tu jesteście! Postaram się, by rozdziały pojawiały się regularniej, naprawdę!


niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy. 'Kocham Cię'

Obudziłam się z myślą, z którą zasnęłam.
Nie o żadnej egzystencji, o niczym innym, lecz z myślą, że muszę tu posprzątać. Nie sprzątałam od początku wakacji. Kilka ubrań na oparciu krzesła, książki rozrzucone po biurku, miska po wczorajszym budyniu stojąca na półce nocnej i walające się koło niej długopisy, którymi pisałam w pamiętniku. Schwyciłam z krzesła ubrania oraz wyjęłam z szafy to, w co miałam zamiar się dzisiaj ubrać, po czym poszłam do łazienki. Brudne rzeczy wrzuciłam do kosza na pranie i się przebrałam. Wróciłam do pokoju. Zebrałam długopisy jak bierki i włożyłam je do specjalnego koszyczka. Ułożyłam książki i resztę przedmiotów, które były w niewłaściwym miejscu i poszłam po odkurzacz.
Odkurzyłam dywan, a kiedy miałam już wynosić urządzenie, zahaczyłam przez przypadek o pudełeczko z kosmetykami, które wylądowały na podłodze. Schyliłam się, by to posprzątać, lecz tusz poturlał się pod szafkę. Westchnęłam i włożyłam rękę pod mebel. Wymacałam maskarę, lecz wtedy poczułam jeszcze jakąś powierzchnię pod palcami. Wyciągnęłam przedmioty. Odłożyłam kosmetyk na szafkę i zmarszczyłam brwi, patrząc na zakurzoną, poniszczoną i zżółkłą kopertę. Ostrożnie ją rozerwałam i usiadłam na łóżku. Widać, że była już kiedyś otwierana. W momencie, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie, do oczu napłynęły mi łzy.



15.03.2011, Evansville
Droga Córeczko,

Piszę, bo to moja jedyna szansa, bym mógł wyjaśnić Ci wszystko po kolei.
Odszedłem, zgadza się. Ale miałem swoje powody. Swoim alkoholizmem mogłem przyczynić się do czegoś gorszego, niż złamanie Ci serca. Lepsza jest tęsknota, niż bój fizyczny, przynajmniej ja tak sądzę. Minął rok, odkąd mnie z Tobą nie ma i przepraszam, że wcześniej nie pisałem. Minął rok i wyleczyłem się. Znalazłem sobie kobietę, wiesz Córciu? Przepraszam, jeśli Cię ranię. Nie chcę, nigdy tego nie chciałem. Pragnę, byś wiedziała, że kocham Cię najmocniej na świecie. Zawsze będę przy Tobie, mimo, że mnie nie będzie. Paradoks wszystko ułatwia. Paradoks sprawia, że możesz wierzyć w coś, co nawet nie jest prawdą. To tak, jak być na dragach, ale nie próbuj tego nigdy. Tak więc, poznałem cudowną kobietę. Miała dwójkę synów, może kiedyś ich poznasz. Co prawda jeden z nich, starszy jest obecnie w Londynie. Ma na imię Louis i studiuje medycynę. Młodszy ma na imię Ashton. Zawsze, kiedy z nim rozmawiam, myślę o Tobie. Przepraszam, że nie dzwonię, ale nawet nie mam Twojego numeru telefonu... Wiem, to przykre, przepraszam, mam nadzieję, że chociaż przez listy uda mi się utrzymać z Tobą kontakt. Przepraszam, jeśli teraz Cię zranię, ale chcę, byś wiedziała jak to wszystko się potoczyło. 

   Po tym jak się wyprowadziłem, nadal piłem, chociaż uciekłem do USA, by uciec również od pijactwa. Zapisałem się na terapię, chociaż nie widziałem w tym celu, bo byłem skończony nie tylko w oczach obcych ludzi. Byłem skończony w oczach Twojej matki, a przede wszystkim sam uważałem się za nic nie wartego. Odwyk trwał kilka miesięcy, nic się nie działo. I poznałem raz Miłość. Była to nowa terapeutka. Z czasem ta choroba, obsesja na punkcie alkoholu przeszła. Do tamtej chwili, uważałem, że to niemożliwe. Ale jednak się udało. Planujemy ślub, wiesz Kochanie? Nie spotkałem jeszcze dotąd starszego syna, ale Ashton to porządny chłopak. Ma 12 lat i uwielbia grę w koszykówkę. Może kiedyś mógłby Cię czegoś nauczyć? Wracając do Louisa... Pomimo, że nigdy nie miałem dane go osobiście spotkać, to na zdjęciach widywałem, że ma równie śliczne oczy jak Ty - tak samo niebieskie. Jest tylko kilka lat od Ciebie starszy. Chciałbym, żebyś kiedyś zaakceptowała to, że mam nową rodzinę i chcę, byś poczuła choćby jakąś cieniutką więź z nią. Chociaż jakiś cień, taki jak mgła. Nie jestem dobrym poetą i nie zamierzam się w niego bawić, lecz po prostu... to uczucie, gdzie na sercu robi Ci się cieplej, gdzie się uśmiechasz na kogoś widok... Nie, nie o to chodzi. Chodzi o małą drobinkę entuzjazmu na widok pokrewnej znanej twarzy. Najsubtelniejszy uśmiech, rzucony z tego powodu.

    Pamiętaj zawsze o tym, że w każdej chwili ludzie się zmieniają - jestem tego dowodem. Możliwe, że sądzisz, iż ja zmieniłem się na gorsze. Nie wiem. Ale nie zapominaj, że ludzie czasami tylko stwarzają pozory. I zakoduj sobie to o paradoksie. Wiem, że masz dopiero 14 lat, ale to chyba jest najbardziej odpowiedni czas. Czas, gdzie życie zaczyna się na nowo. To czas dorastania, zmieniania się. Lecz co? Ty nigdy się nie zmieniaj, Córeczko, bo jesteś najwspanialsza, jaka tylko mogłabyś być. Kocham Cię i nigdy nie przestanę. Proszę, trwaj w tym przekonaniu. KOCHAM CIĘ KOCHAM CIĘ KOCHAM CIĘ

Tata x


W zasadzie to nie wiem, kiedy zaczęłam płakać, ni kiedy skończyłam. Wiem tylko, że wylądowałam na środku dywanu, kuląc się od łkania. To był moment, kiedy zdecydowanie zrezygnowałam z wszelkich moich przekonań i już niczego nie wiedziałam. 2011 rok. Czemu nie dostałam tego wcześniej? Wszystko stało się jakieś nielogiczne. I nie mam tu na myśli listu. Wszystko to, czego byłam pewna zniknęło. Każde pojedyncze wspomnienie jakie posiadałam stało się zagadką. Każda rzecz ma inną stronę medalu. Wspomnienia są fałszywe. Wspomnienia są złe. Wspomnienia są niczym. One tylko nękają. Zapomnij o ludziach, zapomnij o ranach.... Ta melancholijna melodyjka grająca w mej głowie. Zapooooomnij. Zapooooomnij. Jak nawoływane jakichś duchów. Czy ja oszalałam?
Nagle podniosłam się z dywanu. Dopadłam klamki, nadal mocno ściskając list w drżącej dłoni.
- Babciu? - spytałam niepewnie, stając naprzeciwko kobiety i pociągając przy tym nosem.
- Tak? - Staruszka odwróciła się w moją stronę. - Wnusiu, płakałaś?
Spojrzałam na kawałek papieru w moim ręku. Momentalnie uniosłam go do góry.
- Czemu? - wyszeptałam. - Czemu? - powiedziałam już nieco głośniej.
Westchnęła.
- Wiedziałam, mówiłam twojej matce, że to zły pomysł.
- C-co?
- Umm.. Sevilla uznała, że lepiej będzie to gdzieś schować. A że 'najciemniej jest pod latarnią'...
- Nie wierzę, że się na to z dziadkiem zgodziliście! I do tego nie raczyliście m nic powiedzieć!
Babcia nic nie odparła.
Obróciłam się na pięcie i podreptałam z powrotem do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i długo gapiłam się w ciemną ścianę. W sumie... nie myślałam o niczym. Po prostu patrzyłam się w wielką śliwkową powierzchnię przede mną, nie mrugając przy tym.
Zmieniłam pozycję. Teraz leżałam. Nie byłam skłonna do niczego. I jeszcze ten chłopak. Louis. Medycyna. Londyn. Dokładniej studia w Londynie. Louis....... Starszy. Śliczne, niebieściutkie tęczówki. Przed moimi oczyma zaczęły migotać obrazy Lou. Czy możliwym byłoby, by chłopak, który ofiarował mi tyle uczucia, tyle miłości i opieki, którego poznałam w sumie niedawno, aczkolwiek od razu go polubiłam, mógł być moim bratem? Czy nawet jeśli, to powinnam w jakiś sposób okazywać entuzjazm? I jeszcze to drugie imię. Ashton. Ja Ash, on Ash. Co za ironia, nieprawdaż? Ojciec znalazł sobie nową, lepszą rodzinę, a prócz tego jeszcze kogoś, kto mu mnie zastąpił.
Mój telefon zaczął dzwonić. Wyłączył się. Za pięć minut zadzwonił znowu. Nie patrzyłam na wyświetlacz. I znowu. Ta melodyjka zaczynała powoli mnie irytować. Zerknęłam kto dzwoni. "Loueh" - twierdził uparcie wyświetlacz. Nie odebrałam, tylko wyciszyłam. Dzwonił potem jeszcze kilka razy, aż w końcu przestał. Minęły już dwie godziny, odkąd przeczytałam list.

Nagle drzwi od mojego pokoju szeroko się otworzyły a do środka wpadł nikt inny jak Louis Tomlinson we własnej osobie.
- Ashley, czemu nie odbierasz moich telefonów, martwię się! - Chłopak dopadł łóżka i usiadł koło mnie.
Spojrzałam na niego smutno. Jego oczy też w jednym momencie poszarzały.
- Co się dzieje? - Pogłaskał mój policzek.
- Nie wiem... - wyznałam zgodnie z prawdą.
Szatyn ściągnął trampki i położył się tuż obok mnie.
- Hej będzie dobrze, musi by-
- Opowiedz mi o swojej rodzinie - przerwałam mu.
- Em... No dobrze. Ale ty potem powiesz mi, co cię trapi, okej?
- ...Okej.
- No więc... Moi rodzice dawno się już rozwiedli, mama mieszka w Stanach, a tata w Doncaster.
- C-co?
- Um.. mama w Stanach a tata-
- Jak ma na imię?
- Jay. Johannah. Czemu w ogóle o to pytasz?
- Co wiesz o moim tacie?
- Um, to, co powiedziałaś mi w wesołym miasteczku.
Nie zamierzałam robić tego tak szybko, ale wyjęłam z kieszeni bluzy pomiętą kartkę i energicznie mu ją podałam. Chłopak przez chwilę na to patrzył, aż w końcu wziął i rozwinął.
- Na pewno powinienem? - spytał po jakiejś chwili.
- Po prostu przeczytaj.
Minęło kilka minut milczenia, aż w końcu on znów złożył papier i położył na poduszce pomiędzy nami.
- Tam nie ma imienia tej kobiety, Lou. Masz brata?
- Mam trochę przyrodniego rodzeństwa, nie mam z nimi kontaktu.
- Ashton?
- Um.. to trochę pokręcone... Mama coś mi wspominała..
- Czy to możliwe, Lou?
- Byśmy byli rodzeństwem? Nie wiem. A nawet jeśli, to czy to źle?
- Nie mam pojęcia. Uważam cię za przyjaciela i dziwnym byłoby dla mnie, by nagle odnaleźć brata, do tego w chłopaku, który jest po prostu bliską mi osobą, ale nie chcę tego czuć w ten sposób.
- Przecież wiesz, że nawet jeśli coś by się stało, ja bym cię nie oceniał.
Wtuliłam się w jego tors, przy okazji zaciągając się perfumami, do których już tak bardzo się przywiązałam.
- Nie lubię, gdy moje słoneczko nie świeci. Uśmiechnij się, proszę.
- ...Nie, Lou.
- Nawet jeśli jestem twoim bratem to nic się nie zmieni.
- A jesteś?
- Sam nie wiem, Ash. Musimy się jakoś dowiedzieć.
- Racja. Ale nie teraz.
- Tak.
Leżeliśmy tak długo, aż w końcu obudziłam się kilka godzin później, po południu. Chłopaka już nie było. Spojrzałam na godzinę w telefonie, by zobaczyć, że jest już po piątej po południu. Na wyświetlaczu widniała krótka notatka od Lou: 'Odezwij się, kiedy wstaniesz. Nie smuć się już Myszko. Kocham Cię baaardzo, pamiętaj'. Przetarłam zaspane oczy. W końcu wyniosłam odkurzacz, który wciąż zalegał w kącie pokoju i poczłapałam do dziadka, siedzącego w ogrodzie. Bez słowa dosiadłam się do niego na ławce i przytuliłam.
- Dziadku, mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jasne Ashley, co tylko chcesz.
- ...Dasz mi numer telefonu do taty? Wiem, że go masz, proszę.
Staruszek spojrzał na mnie zaciekawiony i długo nic nie mówił.
- Po co ci on?
- Muszę poznać wreszcie prawdę. Chcę się dowiedzieć, kim teraz jest mój ojciec. Chcę wiedzieć, jaką rodzinę stworzył, mimo tego, że sama myśl o tym rani. Pragnę poznać ludzi, którzy w jakiś sposób powinni mi być bliscy i wreszcie muszę odkryć, o co chodzi z Louisem. Wszystko jest dziwne dziadku. A ja chcę, by to w końcu ułożyło się w jedną, poprawną całość. Mam już dosyć ciągłego uganiania się za odpowiedzią, czy to, iż ojciec odszedł było zamierzone przez jakąś nadludzką siłę. Czy to miało jakiś wpływ na to, jak potoczyło się moje życie, życie innych ludzi, a może i całej ludzkości, nie wiem. Ja tylko proszę cię o głupi numer, a to może spowodować, że odkryję sens swojego życia. Wiem, to brzmi głupio, zwłaszcza w ustach niedoświadczonej siedemnastolatki, która jest pogrążona w swoich problemach, którym nawet nie umie stawić czoła. Ale proszę.
- Dobrze.

Kiedy dostałam ten telefon, nieustannie gapiąc się na kartkę z kilkoma cyframi, próbowałam zebrać się w sobie, by w końcu zadzwonić. Ale wciąż tylko patrzyłam i pogrążałam się w jeszcze większej melancholii. Ten dzień był strasznie długi, miałam go już serdecznie dosyć, ale musiałam przeżyć go do końca i wreszcie zrobić jakiś krok w stronę innego życia. Postanowiłam, że zadzwonię z zastrzeżonego. Z bijącym sercem wystukałam numer na komórce.
- Halo? - po drugiej stronie słuchawki rozległ się chropowaty głos.
- Tato...?
- Ashley.

_________________________________________________________________________

Heeeej! Wiem, bardzo długo nie było nowego rozdziału, za co mooocno przepraszam. Po prostu miałam nawał konkursów, nauki i jeszcze kilkudniowy wyjazd. Następny rozdział powinien pojawić się naprawdę szybko, obiecuję.

Btw, "Kocham Cię" z tytułu rozdziału tyczy się do tego z listu (tak, wiem, mieliście pewnie cichą nadzieję, że albo Niall albo Ash to sobie wypowiedzą, ale na to nie liczcie). Szykujcie się na nagły zwrot akcji, iż w tym rozdziale nie było wątku blondyna. Ale już wkrótce hehehehehehe.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam was za mocno, ściskam i proszę, oceńcie to jakoś.

Jeśli chcecie być informowani - piszcie!
xoxo

środa, 15 października 2014

Rozdział dwudziesty. 'To tylko gra'

- Co żarty? I co to jest shippowanie?
Na te słowa krew odpłynęła mi z twarzy, powoli odwróciłyśmy głowy w kierunku, z którego dobiegał męski głos.

- Czego chcesz? - spytałam oschle, zbierając grzywkę, która wpadła mi do oczu, pod wsuwkę.
- Mieliśmy pogadać, już nie pamiętasz?
- Już nie pamiętasz, że nie chciałam? I wiesz co? Nadal nie chcę. Nigdy nie będę chciała.
- To jak, teraz czy za pięć minut? - zignorował moją odpowiedź.
- Ugh, jesteś niemożliwy. - Zerknęłam na Vic, która "bawiła się" źdźbłem trawy. Tak naprawdę pewnie nie wiedziała co ma robić.
- Ashley.
Spojrzałam mu w oczy, po raz pierwszy w tej chwili. Po raz pierwszy od dawnego czasu. Jego brwi były lekko uniesione, wyraźnie z powodu wyczekiwania na odpowiedź. Usta lekko ściągnięte do środka. Posiedzę cicho, żeby do zirytować i zdezorientować jeszcze bardziej.
- Może zamiast gapić się na mnie, raczysz mnie wysłuchać - westchnął i ruszył przed siebie, siadając koło Tori na ławce.
- Nie zapraszałam cię tu!
- Dobra... Pięć minut. Dasz mi tą szansę albo znów zamknę się w sobie i będę w stosunku do ciebie chamem, co wybierasz? Nie lepiej dać mi te pięć minut, hm?
- ...Ale nie tu - powiedziałam, patrząc na Victorię.
Szczerze? Zaintrygował mnie.
- A gdzie? - Wstał.
Poszłam w stronę bramy, wyszłam na podjazd, przepuściłam Nialla, oparłam się o ogrodzenie i tylko na niego patrzyłam, czekając co ma do powiedzenia.
- Jeśli miałaś zamiar mnie wyrzucić, to było tak od razu. - Przewrócił oczami.
- Po prostu tam była Victoria.
- To chodź do mnie.
- Mówisz czy nie? - odparłam zirytowana.
Ostatnim razem po jego "chodź do mnie" wróciłam bez dziewictwa, taa.
- Skwerek?
- Ugh to daleko.
- Tym lepiej.
- ...Dobra. Ale zaczekaj. - Pobiegłam do Tori, która aktualnie grzebała w telefonie, a kiedy usłyszała moje kroki, podniosła wzrok znad komórki. Zatrzymałam się i nabrałam powietrza w płuca, bo dawno nie biegałam i troszkę się zmęczyłam.- Gdyby babcia albo dziadek albo ktokolwiek inny pytał, poszłam na chwilę do sklepu, po coś, cokolwiek.
- Po tabletki antykoncepcyjne? - Starała się ukryć uśmiech.
- Tori!
- No co, wiesz, jak to wygląda? Przystojny chłopak przychodzi, wyciąga cię z domu i gdzieś razem idziecie. Hm?
- Czy ty możesz przestać o tym cały czas myśleć? - fuknęłam. - Idziemy na skwerek. Po prostu chcę wiedzieć co go tak nagle naszło. Odkąd żyję widziałam go na tym podwórku dwa razy. To jak?
- Idź, nic im nie powiem. Ale przynieś kisiel. No wiesz, bo "idziesz do sklepu". No i jeszcze jestem głodna.
- Okej, dzięki.

- No to chodźmy - powiedziałam, kiedy pojawiłam się przy nim.
Nie odpowiedział, tylko zaczął iść w przód. Okej.
Byliśmy już koło zakrętu, kiedy przerwał zaległą ciszę.
- To może teraz wytłumaczysz mi co to shippowanie?
- Słuchaj, Victoria ma swoje głupie pomysły i chyba nie po to mnie wyciągałeś, prawda?
Spojrzał na mnie na chwilę, a potem znów do przodu.
- Musimy iść aż tak daleko? Nie możemy na przykład usiąść tu - wskazałam ręką na ławkę, która była jakieś 5 metrów od nas - i pogadać o tym, o czym chciałeś, Niall?
W tym momencie znów na mnie spojrzał, prawdopodobnie najprzytomniej dzisiaj.
- Co? - spytałam lekko podirytowana.
- Nieczęsto zwracasz się do mnie imieniem.
- Nawzajem.
- Eh, dobra, usiądźmy tu, gdzie chciałaś.
Zbliżyliśmy się do ławki i usiedliśmy na przeciwległych końcach.
- Więc? - spytałam, kiedy nic nie powiedział.
- Um. pamiętasz, co powiedziałem po tym, jak się ze mną przes-
- Pamiętam. - Nie dałam mu dokończyć.
'Ja nie lubię ciebie, ty nie lubisz mnie'.
Szkoda, że kilka dni wcześniej powiedział coś w stylu: 'Za to właśnie cię lubię'.
Dlatego właśnie nadal to roztrząsam, zdaję sobie sprawę, że tym idzie już rzygać, ale nie ja mam humorki jak kobieta w szóstym miesiącu ciąży, jakiekolwiek  kobieta w szóstym miesiącu ciąży ma humorki. A może ja też je mam?
- ...Kłamałem.
To jedno słowo spowodowało, że o mało co nie spadłam z tej ławki w tamtej chwili. Nie wiedziałam, co mogłabym wtedy powiedzieć, więc tylko gapiłam się na niego wielkimi oczami.
Z jego ust padło właśnie przyznanie się do winy. A to nie jest w stylu Nialla Horana.
- Pewnie chcesz wiedzieć, czemu nie powiedziałem tego od razu? - kontynuował. - Czemu wciąż się z tobą kłóciłem? Bo od zawsze zachowywałem się w stosunku do ciebie jak egoistyczny, popierdolony cham i wiedziałem, że byś mi nie uwierzyła, gdybym powiedział ci, że chcę coś zmienić, bo zaczynasz być dla mnie kimś innym niż wrogiem. Że zaczynasz coś dla mnie znaczyć w tym świecie, że twoja egzystencja nie jest mi obojętna. Wiem, że wtedy byś nie uwierzyła.
- I nigdy nie uwierzę. Ty się mną bawisz. To tylko gra, a ty obrałeś sobie za cel upokorzenie mnie. Udało ci się.
Kiedy tylko wyrzuciłam z siebie te słowa, od razu poderwałam się z ławki i zaczęłam w energicznym tempie iść do domu.

Rzuciłam się na furtkę i pobiegłam przez podwórko do altany. Dziewczyna nadal tam siedziała.
- Ash, już jesteś? Masz kisi-
- Nie chcę go znać - wydusiłam z siebie.
Teraz chciałam być jak najdalej od niego. On znów chciał mnie zranić, byłam tego pewna. I tym razem stałam się jeszcze bardziej krucha niż zwykle.
- Boże, Ashley, co się stało? Zrobił ci coś? Ashley! Ash, mów do mnie, Ashley! - Tori zaczęła mną potrząsać.
Nie wiedząc co miałabym jej odpowiedzieć, po prostu się do niej przytuliłam. Te dwa dni, które razem spędziłyśmy znacznie nas do siebie zbliżyły, jakąś dziwną, niewytłumaczalną siłą, która zapewne nazywa się 'przeszłość'. Los wrzucił nas do jednej szuflady i musimy sobie z tym radzić.
- Ashley, proszę, powiedz mi co się stało.
- On coś kombinuje. Ja to wiem - powiedziałam łamiącym się głosem. - Chce znów mnie zranić.
- Wyciągnął cię stąd, żeby ci to powiedzieć!? Nie wierzę...
- Nie powiedział tego tak wprost. Za to powiedział coś w stylu, że chce zacząć wszystko od nowa, że nie jestem mu obojętna. Ja się boję, Tori.
Dziewczyna wyraźnie została w tamtym momencie zbita z tropu.
- Eh... Posłuchaj. Nie powinnaś każdego słowa odbierać w negatywny sposób.
- Tori, ludzie przychodzą, zmieniają nas, a potem odchodzą, jeszcze bardziej nas zmieniając.
- ...Pamiętasz to? Wychwyciłaś to z mojego słowotoku i zapamiętałaś? - Jej oczy przypominały teraz dwie monety.
- ...Zapisałam to nawet w pamiętniku.
- To to schowałaś, kiedy weszłam wtedy do twojego pokoju?
- Zauważyłaś? Err, tak.
Szatynka przez jakiś czas nic nie mówiła.
- Wiesz, gdzie byłabym teraz, gdybym nie uwierzyła, że świat może być lepszy? Byłabym na dnie, może już bym zmarła z nadmiaru alkoholu we krwi i przedawkowania dragów. 'Cause everything starts from something / But something would be nothing / Nothing if your heart didn’t dream with me / Where would I be, if you didn’t believe / Believe…' - ostatnią część swojej wypowiedzi zanuciła.
- Co to?
- To z piosenki Justina Biebera. Wiesz... Nie byłoby mnie tu, gdyby ktoś we mnie nie uwierzył. Gdyby nie Keenan byłoby dawno po wszystkim. Ale on uwierzył. Dał mi siłę do zmian. A ja wierzę w ciebie. Nie daj się złu temu świata. Wiesz co czasami robię? Spisuję wszystkie dobre rzeczy, jakie mi się przytrafiają. Każdą, nawet najmniejszą. Zobaczysz, jest tego naprawdę dużo.
- Victoria, za chwilę wyjeżdżamy, spakuj swoją torbę - zawołała ciotka Rose, wychylając się zza drzwi.
- Okej. Tak więc - tym razem zwróciła się do mnie - pamiętaj: życie nie jest wyłącznie złe. Ma też swoją dobrą stronę. Idziesz ze mną? Muszę zabrać swoje rzeczy typu piżama i tak dalej.
- Jasne.

Vic założyła pasemko torby na ramię i przede mną stanęła. Rozłożyłam ręce, więc się do mnie przytuliła. Wbrew pozorom będę tęskniła. I choć nigdy nie miałyśmy najlepszych kontaktów, to w ciągu tych dwóch dni spędzonych razem to uległo prawdziwej, diametralnej zmianie.
- Dzwoń w razie coś - powiedziałam, kiedy mnie puściła.
- A ty zrób tą listę, mówię ci, pomaga.
Nacisnęła na klamkę drzwi i już miała wyjść na dwór.
- Tori...
- Hm?
- Dziękuję - powiedziałam i się uśmiechnęłam.
- Nie ma za co - odwzajemniła gest. - Do zobaczenia, słonko.
- Cześć, twitterowiczko - pożegnałam się i zaczęłam się śmiać.
Wyszłam za nią na dwór, gdzie już wszyscy czekali.
- Do widzenia ciociu. - Cmoknęłam kobietę w policzek.
Kiedy Victoria miała wsiadać do auta krzyknęłam jeszcze:
- I tak cię znajdę na twitterze i będę cię stalkowała, pokemonie.
- Powodzenia. - Uśmiechnęła się i zniknęła we wnętrzu samochodu.

Pomachaliśmy im, gdy odjeżdżali a potem wróciliśmy do domu.
- Ashley, kochanie, nie chcesz czegoś zjeść? - zaatakowała mnie babcia.
- Uh, nie, naprawdę. Chcę już się położyć, jestem zmęczona, ten dzień był taki długi.
- Masz zjeść chociaż odrobinę.
- Ja naprawdę...
- Nie, Ash. Nie będę zmuszała cię do wyjmowania tego kolczyka, do tego, byś chodziła w miejsca, w które chciałabym, żebyś chodziła a w które nie, nie będę zmuszała cię też do poprawnego wysławiania się, bo pomimo, że pewnie myślisz, że ja nie wiem, że przeklinasz, ja to wiem, ale jeść musisz. Do czego to podobne. Masz 17 lat i wyglądasz jak kościotrup.
- Dobra, zjem coś, ale proszę cię, daj mi już spokój.
- Ale zjesz przy mnie.
- Nie mam pięciu lat!
- Zdajesz sobie sprawę z takich chorób jak anoreksja czy bulimia, dziecko?
Nic jej nie odpowiedziałam, za to zacisnęłam mocno zęby. Zdaję sobie sprawę, nawet nie wiesz jak bardzo, babciu. Skierowałam się do kuchni i wyjęłam z lodówki mleko, a z szafki budyń waniliowy.
Babcia westchnęła.
- Dobre i to - stwierdziła.

Ugotowałam budyń i poszłam do swojego pokoju. Postawiłam miskę na stoliku, złapałam piżamę i podreptałam pod prysznic. Kiedy wróciłam, zapaliłam jedynie lampki znajdujące się na ścianie i świeczki, te, które kupiłam pierwszego dnia mojego przyjazdu. Uszykowałam pamiętnik, długopis, weszłam pod cieplutką kołdrę i chwyciłam przestudzony budyń w ręce. Kiedy opróżniłam naczynie, otworzyłam dziennik i zapisałam:

Drogi pamiętniku,
Oto rzeczy i osoby, które dają mi szczęście:
• Lou,
• Harry,
• książki,
• dziadkowie,
• znajomi (Liam, Zayn, Dani),
• pamiętnik,
• gorąca herbata,
• czas spędzony na grach na konsoli,
• jazda rowerem,
• geografia,
• włóczenie się,
• Mullingar,

Po krótkim namyśle dopisałam jeszcze:

• Tori.

Zamknęłam pamiętnik, bo na chwilę obecną nic więcej nie wpadło mi do głowy. Jak na razie to 13 czynników. Może ta trzynastka okaże się szczęśliwa? Nie wiem, mój dziadek zna się na zabobonach. 

Omiotłam wzrokiem pokój. Trzeb będzie tu posprzątać. Zerknęłam na kupkę książek na biurku. Nie otwierałam ich odkąd tylko je kupiłam. No cóż, nie miałam nawet na to czasu. Tak bardzo wciągnęłam się w życie, w prawdziwe życie, w przyjaźnie, kłótnie i przygody, dobre jak i złe, że przestałam odczuwać potrzebę chowania się w środku, odizolowywania od ludzi.

Zgasiłam wszystkie światła i spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Dochodziła 12:00. Odłożyłam komórkę gdzieś na bok i zamknęłam oczy. Zasnęłam z dziwnym zdaniem plątającym się z tyłu mojej świadomości: 'Twoja egzystencja nie jest mi obojętna', ale nie wiedziałam już kto, ani kiedy to wypowiedział, bo w 80% pochłonął mnie wtedy sen.



_________________________________________________________________________________
Przeczytajcie wszystko, proszę.

Czekaliście całe półtora miesiąca, wieeem i przepraszam.
Po prostu mam kilka problemów, a dokładniej jeden duży plus szkołę na karku.

Trochę nie wiedziałam jak napisać ten rozdział, bo w pewnym momencie się zacięłam, ale udało mi się jakoś wybrnąć. Jeśli są jakieś błędy, to przepraszam, ale robi się późno, a ja sypiam po około 6,5h dziennie więc. Nie wiem, kiedy pojawi się następny rozdział, bo tam będzie troszkę dużo nowych rzeczy, ale jak tylko uda mi się dodać następny, to kolejne będą szybko, bo mam na nie pomysł i to już od momentu, kiedy założyłam tego bloga.

Chcę jeszcze poruszyć temat jakości moich rozdziałów. Ostatnio piszę na ostatnią chwilę, wychodzi mi niedokładnie i troszkę nie tak jak zaplanowałam - przynajmniej tak mi się wydaje. Po prostu chwilami brakuje mi weny a motywacji, powiedzmy szczerze, brak.
Dziękuję za wszystkie komentarze, które dostaję. 

Zapraszam do zakładki 'Bohaterowie'! I jak zauważyliście, zmienił się trochę wygląd bloga. Pracuję też nad zwiastunem, ale "robię" go od pół roku i nic, ew.

Jeśli chcecie być informowani, to piszcie w komentarzach / w zakładce 'Informowani' / na twitterze / gdziekolwiek.

#SIDff

Pozdrawiam x

wtorek, 2 września 2014

Rozdział dziewiętnasty. 'Co to jest shippowanie?'

PRZECZYTAJCIE NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!

Nagle przede mną wyrosła ręka, z łatwością zdjęła słoik z półki i mi go podała. Westchnęłam, bo już wiedziałam, kogo mam się spodziewać za sobą. Tylko on ma na wskazującym palcu małą bliznę w kształcie x, która wygląda tak, jakby była tam specjalnie. Powoli się odwróciłam. Niall.

- Siema.
- Czego chcesz?
- Ja? Czy ja-
- Wróciłam! Masz już wszystkooooo...? - Tori wydłużyła ostatnią literę słowa 'wszystko', kiedy zobaczyła przed sobą Nialla. Zrobiła wielkie oczy, patrząc to na mnie, to na niego. I to śmieszne, ale przy nim, nawet ona jakoś zmalała.
- Nie przedstawisz mnie swojej koleżance?
- Nie zasługujesz na to.
- Jak zwykle błyskotliwa - odgryzł się.
- Um, chyba zapomniałam o majonezie. Zaraz wracam - pisnęła Tori, po czym zniknęła za jakimś regałem.
Chłopak przez chwilę na mnie patrzył i powiedział:
- Twoje włosy są inne. Takie wyblakłe. Mógłbym nawet powiedzieć, że jeszcze wczoraj były bardziej czarne.
- Bo, nie wiem czy wiesz, ale jak myje się włosy, to farba się zmywa.
- Wyraźnie masz słabą farbę.
- Proszę cię, co ty możesz o tym wiedzieć.
- Y, nie wiem czy wiesz, ale moje włosy też kiedyś były innego koloru.
- Uh, naprawdę? Nie wiedziałam, bo nigdy wcześniej nie widziałam cię na oczy. Hm, to by było w sumie dobre. Czego ty tak w ogóle chcesz? Zemścić się za wczoraj?
- Pogadać. - Wbił wzrok w moje niebieskie oczy.
- O czym?
- O pogodzie?- powiedział sarkastycznie 
- Proszę cię...
- Musimy pogadać.
- Nie mam ochoty. - Wyminęłam go i poszłam szukać Victorii.
Więcej się na niego nie natknęłam, na całe szczęście.

***

Po południu leżałyśmy z Tori pod kocem, na kanapie w salonie, z gorącą czekoladą (z różnymi słodkościami typu bita śmietana, cynamon, pianki). Trochę rozmawiałyśmy, oglądając naraz stare odcinki kreskówki 'Scooby Doo', które zawsze oglądałyśmy w dzieciństwie, chociaż ciotka Rose nie była zachwycona pomysłem Victorii oglądającej te, jak to określiła 'niczego nie uczące bajki'. Ale one uczyły. To właśnie 'Scooby Doo' nauczyło mnie, że pod maską potwora zawsze kryje się człowiek. To właśnie ta bajka nauczyła mnie, aby nie ufać ludziom, bo mogą okazać się fałszywi.
I moje myśli znów pofrunęły do Nialla. On jest takim potworem. On od najmłodszych lat mnie niszczył. Wczoraj mu to wygarnęłam. Wreszcie, po dziesięciu, czy więcej latach. A o co mu dzisiaj chodziło? Pewnie o to, żeby znów zmieszać mnie z błotem.
- Ashley? Halo? Jesteś?
- Um, sorry, o co chodzi?
- Pytałam, czy masz twittera. I wiedz, że jesteś pierwszą osobą, którą znam i o to pytam.
- Miałam, ale dopóki ludzie tam też nie przestali mnie szanować. Wiesz, kiedyś tam było inaczej. Rozumieli mnie tam. A potem uznali, że piszę to wszystko, aby się nade mną litowali. Nie rozumieli, jak to jest z dnia na dzień stracić ojca.
- Ja rozumiem.
Pokiwałam głową. Rozumiała, ale nie tak, jak ja to odczuwałam. Jej ojciec nie żyje. Ona wie, że ją kochał. Mój żyje, a ja jestem tutaj, z poczuciem, że nie byłam dobrą córką dlatego postanowił się wyprowadzić, znależć sobie nową, lepszą rodzinę. To boli. Tego nie da się unicestwić.
- Co oglądamy? - spytałam, kiedy kreskówka się skończyła i zaczęły się reklamy.
- Może coś na DVD?
- Tu jest DVD? - spytałam zszokowana.
- Tak. Na strychu. I jest tam też kilka płyt, jakieś stare filmy.
- A nie są to raczej kasety?
- Nie. Dziadek kupił rok temu DVD, ale babcia uznała, że to tylko wszystko zagraca, więc wynieśli to na strych. Byłam przy tym.
- Mieszkasz dalej i wiesz o tym domu więcej niż ja, chociaż mieszkałam tu przez 15 lat.
- Nie jesteście tu często?
- Nie. Matka uznała, że jak odseparuje mnie od rodziny i Mullingar, to będę mniej tęskniła za tym miejscem. A teraz nagle wywiozła mnie tu na wakacje, bo nie miała co ze mną zrobić, a chciała mieć wakacje tylko dla siebie i swojego faceta. Bez sensu.
- Przykro mi.
- To co, idziemy po to DVD? - spytałam, aby przerwać tą smętną atmosferę.
- Jasne. Tylko dziadek musi nam pomóc to zmontować.

Godzinę później nadal męczyliśmy się przy sprzęcie. Tak naprawdę plątaliśmy się ciągle w kablach, a instrukcji nie było.
- Uh, to nie ma sensu. Za Chiny tego nie złożymy. Dziadku, musiałeś to psuć? - spytała Tori.
- Hej, to babcia marudziła, a wy dobrze już wiecie, jak to jest z tą kobietą.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
- Otworzę - powiedziałam i poszłam w stronę drzwi, przy okazji ocierając z czoła pot, powstały w wyniku 'składania' DVD.
Moim oczom ukazał się uśmiechnięty Harry.
- Hej, kochanie, przyjechałem sprawdzić, jak się masz.
- Jest dobrze, dzięki. Wejdź. - Wskazałam ręką na wnętrze domu.
- Ale chyba masz gości, nie chcę przeszkadzać.
- W zasadzie dobrze, że tu jesteś, pomożesz nam przy czymś.

- Gotowe. - Harry odstawił odtwarzacz na półkę.
- I to tyle? Tyle się męczyliśmy nad głupim DVD a wystarczyło zrobić tylko to? Ugh. - Tori była wyraźnie zdenerwowana.
- Haha, spokojnie - odparł Harry.
- To co oglądamy? - Wysunęłam przed siebie kilka opakowań filmów, które po opisie zapowiadały sie nawet spoko.
Tori wyjęła płytę, która była na środku i nawet nie czytając o czym jest film, włożyła go do odtwarzacza.

Film okazał się strasznie nudny, dlatego już po pierwszych piętnastu minutach zamiast na nim się skupiać, zaczęliśmy rzucać w siebie popcornem i się śmiać.
- Heeej, to nie fair - zaprotestował Harry, kiedy Victoria wzięła miskę z resztką popcornu i wysypała go w loki chłopaka. Zaczął je wyjmować, bo na jego nieszczęście popcorn wplątał się w jego włosy.
- Ej, dlaczego ten koleś zabił tę dziewczynę? - zapytałam odrywając się na chwilę z naszej 'mądrej' zabawy.
- Ee, myślę, że była złą bohaterką - oznajmił Harry odkładając miskę z popcornem na stolik.
- Dla ciebie wszystkie kobiety są złe - stwierdziła Victoria.
Harry tylko parsknął śmiechem i zacisnął mocno wargi.
- Tori... - Spojrzałam w jej stronę i skrzyżowałam ręce. 
- Dobra, dobra przepraszam. Nie powinnam.
- Nie, wszystko w porządku. - Uśmiechnął się w jej stronę. Myślała, że jej wybaczył jednak w jego oczach dostrzegłam ból. Przejął się tym. 
- Nie chciałabym być wścibska, ale... - urwała na chwilę Tori, zastanawiając się jak dobrać słowa. - Masz chłopaka?
Podniósł do góry brwi zaskoczony pytaniem, ale ze spokojem odpowiedział na jej głupie pytanie:
- Tak, mam chłopaka.
- Jak ma na imię? - dopytywała się.
- Vic, przestań - zaprotestowałam. Jej przesłuchanie doprowadzało mnie do szaleństwa.
- Louis. - Chłopak unikał jej wzroku. Na pewno czuł się dziwnie i nieswojo.
- Ładne ma imię - oznajmiła słodko się uśmiechając. - Przepraszam, że się tak dopytuję, ale nigdy nie miałam z tym styczności.
Odwzajemnił jej uśmiech i spojrzał w jej korzenne oczy świecące się jak diament.
- Nic się nie stało.
Siedziałam między nimi jak sierota i przesłuchiwałam się ich rozmowie. To była dość niecodzienna sytuacja. Zacisnęłam wargi tworząc z nich białą kreskę.
- Chyba powinienem już iść - stwierdził wstając ze swojego miejsca. Strzepał resztki popcornu z czarnych rurek.
- Nie zostań! Film się jeszcze nie skończył - namawiałam go, żeby jeszcze nie wychodził, jednak na marne.
- Nie. Lou na mnie czeka.
- Rozumiem.
Wziął swoją kurtkę z wieszaka i podszedł do drzwi. Powiedział krótkie 'do zobaczenia' i wyszedł z domu.
- Zadowolona? - spytałam patrząc w jej stronę.
- Nie bądź zła. Nie chciałam.
- Uh, dobra. Wyłączmy to.
- Racja.
Podeszłam do odtwarzacza i wyjęłam płytę.
- Dziewczyny, kolacja gotowa - powiedziała mama Tori wchodząc do pokoju.
- Okej, już idziemy.

***

Siedzieliśmy całą rodziną przy stole, ciocia z dziadkami co chwilę wymieniali się jakimiś informacjami a my z Tori siedziałyśmy cicho i od czasu do czasu spoglądałyśmy na siebie, ale szybko odwracałyśmy wzrok, bo zaczynałyśmy się śmiać, a jedliśmy spaghetti, więc to byłoby niebezpieczne.
- Ej, Ashley, jesteś w jakimś fandomie? - Victoria skierowała na mnie swój wzrok.
Przełknęłam to, co miałam w ustach i odpowiedziałam:
- Nie, ale bardzo blisko mi do bycia Lovatic. I uwielbiam teksty Christiny Perri. Są prawdziwe. A Demi... Hm, powiedzmy że wiąże nas ta sama historia.
Tori upuściła swój widelec na talerz a jej oczy przybrały gigantycznych rozmiarów.
- Victoria, zachowuj się - upomniała ją matka, więc dziewczyna podniosła sztuciec i odłożyła go poprawnie.
- Jak to? W sensie... - spojrzała na moją ogromną bluzę.
- Potem - szepnęłam, patrząc ukradkiem na babcię, ale była za bardzo pochłonięta historią opowiadaną przez ciocię Rose i nie wydaje mi się, aby wiedziała cokolwiek o Demi Lovato.


- Dobra, teraz mi mów co i jak - zażądała szatynka, kiedy znalazłyśmy się na dworze, pod altaną.
- Ehh. Znasz historię Demi, racja?
- Rozumiem, że chodzi o tatę, historia podobna, ale błagam, nie mów mi, że chodzi o coś jeszcze.
- Anoreksja.
- Cholera.
- Ale już z tego wyszłam. Jakiś rok temu.
- Hej, powinnaś jeść więcej, niż wczoraj na obiad, wiesz?
- Tori, błagam, nie bądź jak ta cała reszta ludzi, dosyć się tego nasłuchałam w życiu.
- Um, okej. A co z bulimią?
- Nie - powiedziałam kręcąc przy tym głową.
- Uff.
W tej chwili moja komórka zabrzęczała. Nieznany mi numer. Otworzyłam sms'a.

Nieznajomy: Heej Ley, nie wiesz gdzie jest Niall?
Ja: Kto pisze?
Nieznajomy: Oops, sorki, tu Zayn. To jak?
Ja: Skąd mam to wiedzieć? + Jakim cudem masz mój numer wtf?
Zayn: Od Lou, a od kogo innego. No i nie wiem, może wiesz.
Ja: Sorry, ale czy Ty kiedykolwiek jesteś w temacie?
Zayn: :) oops?
Ja: Haha, sorry, ale nie mam czasu, do zobaczenia x
Zayn: Kiedyś:)

Odłożyłam telefon na ławkę i zaśmiałam się pod nosem.
- Kto to?
- Zayn. On nic nigdy nie wie, bo buja w obłokach.
- Mm, twój crush?
- Gadasz jak typowa twitterowiczka.
- W porównaniu do ciebie wciąż nią jestem. A teraz do rzeczy: crush?
- Nie. On jest słodki, ale nie.
- A masz w ogóle jakiegoś crusha?
W zasadzie nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
- Ja... chyba nie.
- No weź, musisz mieć chociażby jakiś typ chłopaka.
- Myślę, że wolę blondynów od brunetów.
- O MÓJ TY BOŻE!
- ...Co? - spytałam, bo nie rozumiałam. Jednak po chwili myślenia... - NIE! Nawet o tym nie myśl! - Zaczęłam krzyczeć wstając z ławki.
- Spokojnie, Ash, spokojnie, ja nic nie sugeruję, no ale wiesz, ten Niall to...
- On jest po pierwsze farbowany a po drugie to: NIE!
- Okej - odparła, ale w kącikach jej ust czaił się uśmiech.
- Jesteś głupia.
- Oj tam. Może i go nie lubisz, ale was shippuję.
- Shippować to ty możesz dżem i naleśniki ale nie mnie i tego faceta! - wrzasnęłam.
- Ashley, to tylko żarty.
- Co żarty? I co to jest shippowanie?
Na te słowa krew odpłynęła mi z twarzy, powoli odwróciłyśmy głowy w kierunku, z którego dobiegał męski głos.


_____________________________________________________________________
Hej! Pod ostatnim rozdziałem pojawiło się 10 komentarzy, więc oto rozdział!

WAŻNE:
Trzeciego września mam urodziny. Także bardzo, ale bardzo cieszyłabym się, gdyby każdy kto przeczytał zostawił komentarz i tweetnął cokolwiek na temat tego fanfiction, dodając hashtag #SIDff. Proszę, to byłby najlepszy prezent jaki może być.


Edit: (przepraszam Kejżja, bo mi z głowy wyleciało przez to wszystko)
W pisaniu rozdziału pomagała mi Kasia z http://dangerous-love-fanfic.blogspot.com/ także zapraszam na to fanfiction!

Pozdrawiam x

poniedziałek, 28 lipca 2014

#SIDff

Hej! Pomyślałam sobie, że może ten blog nie jest mega znany, nie jest praktycznie wcale znany, dlatego postanowiłam stworzyć hashtag. Możecie pisać przy nim swoje ulubione cytaty czy co tylko zapragniecie!

#SIDff

Rozdział osiemnasty. 'Widzisz tego chłopaka?'

Kiedy skręciliśmy w ulicę, na której mieszkali moi dziadkowie, zauważyłam, że na podjeździe stoi dobrze mi znane BMW. Westchnęłam. Jestem wykończona, potrzeba mi jeszcze gości na głowie. Gości, których nie znoszę. Z dwojga złego lepsze to, niż gdyby przyjechała tu moja matka.
- Mam iść z tobą? - spytał Harry parkując obok srebrnego auta.
- Byłabym ci wdzięczna. Nie mam pojęcia jak się wytłumaczyć.
- I ja też.
- Pomożesz?
- Pomogę.
- Ale lepiej nie mówić moim dziadkom o tej sprawie z porwaniem i tak dalej... - Spuściłam wzrok.
- Jakoś musimy dojść do tego, żebyś nie dostała szlabanu czy coś... I tak lepsza jest okropna prawda, niż kłamstwo, które ma krótkie nogi.
- Ale... Nie wspominaj nic o Niallu, okej? - Spojrzałam na niego niepewnie.
Westchnął.
- Dobra. Postaram się.
W tym momencie z drzwi wypadł mój dziadek a tuż za nim babcia. Wydałam z siebie płaczliwy dźwięk. Szykują się kazania. Harry wysiadł z auta, więc zrobiłam to samo.
- Ashley, chwała Bogu! Gdzieś ty się dziewczyno podziewała!? - krzyczała babcia, biegnąc w moją stronę.
Jak na babcię nawet nieźle się poruszała.
- Ja pani wszystko wytłumaczę - powiedział Harry spokojnie, na co babcia obrzuciła go nieprzyjaznym spojrzeniem.
- Nie wiem, czy chcę tego słuchać - warknęła do niego. - Gdzie byłaś całą noc? I co ty masz na sobie!? Dziecko, jeśli zrobiłaś coś głupiego, to osobiście urwę głowę najpierw tobie, a potem jemu! - Wskazała na chłopaka.
- Babciu, uspokój się.
- Proszę pani, Ashley ostatnio dużo przeszła, proszę, niech pozwoli mi pani to wszystko wyjaśnić.
Zauważyłam kątem oka, jak zza drzwi wychylają się Victoria i ciotka. Jeszcze tylko brakowało widowni.
- Masz pięć minut - odparła sucho babcia.
Harry opowiedział w skrócie, że zostałam porwana przez dilerów narkotyków, bo wzięli mnie za kogoś innego, o tym, że on i Lou mnie uratowali, tamci faceci siedzą już w więzieniu i że mam na sobie jego koszulkę, bo moja była ubrudzona i we krwi.
- O ludzie! - zakrzyknęła staruszka wysłuchawszy opowieści Harry'ego. - Nie powinnam była nigdzie cię puszczać!
- Muszę jeszcze coś załatwić.
- Um, okej, do zobaczenia Harry.
- Trzymaj się - odpowiedział i mnie przytulił. - I dziękuję, że mnie wysłuchałaś - wyszeptał w moje włosy, tak, że tylko ja mogłam go usłyszeć.
Odsunął się ode mnie i ruszył w stronę auta.
- Do widzenia - krzyknął, zamykając za sobą furtkę.
- Do widzenia - odpowiedział mój dziadek. - Wydaje się, że komuś należą się przeprosiny za wyciąganie pochopnych wniosków - skierował się do babci.
Kobieta westchnęła.
- Przepraszam kochanie. A teraz chodź, przywitaj się z rodziną.
Nabrałam w płuca powietrza. Równie dobrze mogłabym zostać i gnić w tym magazynie w nieskończoność. Ruszyłam w stronę ganku, na którym stała moja kuzynka i ciotka.
Ostatnim razem, kiedy widziałam Tori, była schludną dziewczynką, chodzącą w sukieneczkach, z włosami zaplecionymi w dwa warkoczyki i przewiązanymi różowymi wstążkami. Nie przepadałyśmy za sobą zbytnio, byłyśmy totalnie różne. Hm, to było jakieś 6 lat temu...
Kiedy stanęłam naprzeciw niej, zauważyłam, że coś uległo zmianie. Jej kolorowe sukienki zostały zastąpione na jeansowe boyfriendy z ogromnymi dziurami na kolanach (trochę jakbym patrzyła na Harry'ego, z tą różnicą, że jego spodnie są ciasne jak nie wiem co) i czarny top. Na nogach miała rozsznurowane glany. W jednym uchu lśnił rządek kolczyków, a w drugim był tunel. Na palcach miała może kilkanaście srebrnych pierścionków, a kolor jej włosów ściemniał.
- Siema  - powiedziała.
- Cześć, Victoria.
Przebiegła wzrokiem po mojej twarzy i zatrzymała się na kolczyku w brwi, po czym spojrzała na moje włosy. Uśmiechnęła się pod nosem, obróciła na pięcie i wróciła do domu. Czy to na pewno ta sama Tori? Czy może ciocia podmieniła ją gdzieś na jakiejś aukcji? Pomyślę o tym później.
- Cześć ciociu, podeszłam do niej, aby się przywitać.
- Ah, cześć, Ashley! - Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła, a gdy się odsunęła zapytała: - Jak wakacje?
- Jak na razie z przygodami  - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- To dobrze.
Chyba nie załapała.
- Wchodźmy do środka  - zadecydował dziadek.
Dobrze, że powstrzymał mnie przed powiedzeniem czegoś nieprzyjemnego.

***

- Um, ja już dziękuję - mruknęłam, po czym wstałam od stołu, zostawiając połowę obiadu na talerzu.
- Zjadłaś tak mało - zaprotestowała ciocia.
- Nie jestem głodna.
- Ashley, weź ze sobą Tori - zaproponowała babcia.
Ta, fajnie, jakbym nie miała ważniejszych rzeczy do roboty.
- Jak zjesz, to możesz przyjść do mojego pokoju  - powiedziałam, chociaż nie zabrzmiało to zbyt przyjaźnie.
- Okej.
Zamknęłam za sobą drzwi, podeszłam do łóżka i upadłam twarzą w poduszkę. Chwilę potem włożyłam rękę pod miękki materiał i wyciągnęłam pamiętnik.


Drogi Pamiętniku,
Ostatnio bardzo dużo przeszłam. Myślę, że jestem i tak silna, jak na swoje zasoby. Popełniłam wiele błędów. Za dużo. Ale jestem tylko człowiekiem. Pomyliłam się, jeśli chodzi o niektórych ludzi. Chodzi o Nialla. W sumie, to nie wiem, co mam już o nim myśleć. Jednego dnia jest między nami okej, potem kłócimy się i nagle lądujemy w jednym łóżku. Zostałam porwana. Louis miał wiele sekretów. Ale to nie zmieni tego, że jest najukochańszą osobą jaką znam. Tak samo jak Harry. Ich miłość... To coś niesamowitego. Bo ich miłość jest lepsza. Prawdziwsza. Oni musieli o nią walczyć. Miłość damsko-męska nie jest tak prawdziwa. Jest słabsza. Oni za to tworzą coś niesamowitego. Nie chcę ich stracić. Nigdy.
Wracając do Nialla... Powiedział mi dziś, że jestem taka sama jak on. Nie jestem taka. Nie jestem, prawda? Bo to nie ja-

Nagle drzwi się otworzyły, więc natychmiastowo zatrzasnęłam pamiętnik i włożyłam go sobie pod nogi, aby nie mogła zobaczyć.
- Um, sorry, jeśli przeszkadzam, czy coś.
- Nie, spoko - skłamałam.
- Zmieniłaś się. Mogę? - Wskazała głową na łóżko.
- Jasne, siadaj. - Posunęłam się trochę, dyskretnie wpychając pamiętnik pod kołdrę.
Dziewczyna usiadła, krzyżując nogi.
- Też ostatnio wyglądałaś totalnie inaczej - powiedziałam.
- Taa. - Popatrzyła w ścianę. - Nieraz jest tak, że przychodzą ludzie, zmieniają innych ludzi, a potem gwałtownie odchodzą, jeszcze bardziej nas zmieniając.
- Myślę, że wiem, co masz na myśli.
- Pamiętam, jak kiedyś obcięłaś mojej lalce włosy - zaśmiała się.
- Pamiętasz takie rzeczy? - Spojrzałam na nią zdziwiona.
- Tsa. Ostatnio przeszłość do mnie wraca. Wiesz, jest chwila i nagle przed oczami mam dzieciństwo. Chciałabym mieć przy sobie znowu ojca, chociażby na chwilę. - Spojrzała na mnie smutno. - Mogę ci coś powiedzieć? - zapytała nagle. Trochę mnie to zdziwiło, ale pokiwałam głową. - Wiesz, kiedy się tak mocno zmieniłam? Sądzę, że sama dobrze wiesz, przechodziłaś przez to samo. Tylko może inne okoliczności. Twój ojciec odszedł, a mój zginął. Załamałam się. Zrobiłam się oschła. I spotkałam chłopaka. Mówił mi, że jestem jego księżniczką, że jestem wyjątkowa. Uwierzyłam. Kochałam go. On mnie też. Nie musiał mi tego nawet deklarować, widziałam to w jego oczach. Ale potem... Okazało się, że jest chory na raka. Było za późno. Straciłam kolejnego mężczyznę, na którym cholernie mi zależało. Mój świat zaczął kręcić się wokół imprez, przypadkowych facetów na jedną noc i żyletek. Wiesz, nie wiem, czemu ci to mówię, nie gadałyśmy kilka lat, ale naprawdę musze to komuś powiedzieć. Więc nadszedł ten czas, kiedy wpadłam w depresję. Po prostu wpadłam w depresję. Mama to zauważyła. Zaczęła ciągać mnie po lekarzach... Którzy nic nie dawali. Któregoś wieczoru poszłam na cmentarz, coś mnie tam zaciągnęło, kiedy szłam na imprezę. Poszłam najpierw nad grób taty. Zaczęłam płakać. Nie wiem nawet kiedy odeszłam stamtąd. Pobiegłam tam, gdzie pochowany został Keenan, mój chłopak. Położyłam się na ziemi i krzyczałam. Krzyczałam jak szalona. Następnego ranka obudziłam się w szpitalu. Ale kiedy byłam nieprzytomna... On do mnie przyszedł. Keenan do mnie przyszedł. Powiedział, że mam wziąć się w garść. Że mam to zrobić dla niego. Że fakt, iż najważniejsze osoby w moim życiu odeszły był sprawdzianem. I że go oblałam  - zaśmiała się, ale słyszałam, jak jej głos się łamie. - I chociaż zostałam taka sama z wyglądu, zmieniłam się. Dla Keenana. Dla taty. Dla dwóch najważniejszych osób w moim życiu. Zaczęłam bardziej doceniać małe rzeczy, które dają mi szczęście. Przestałam skupiać się na źle. I dzięki temu zyskałam nową osobowość, nową siłę. Nie wiem, co by ze mną się stało, gdybym tam nie poszła. Pewnie zostałabym kimś okropnym. Wiesz, co ci powiem?
- Hm?
- Doceniaj małe rzeczy, bo one mogą już nie wrócić.
- Wiesz... Myślałam, że nadal jesteś taka, jak kiedyś. Nie lubiłam cię. Ale jesteś naprawdę spoko. Inni mogą mówić, że jesteś za młoda, by wiedzieć cokolwiek o życiu. Ale ty wiesz i to o wiele więcej od niejednej osoby. O wiele więcej ode mnie. Nie płacz, Tori. - Wstałam, chwyciłam z biurka pudełko chusteczek i jej wręczyłam. - Mogę się założyć, że spotka cię jeszcze niejedna wspaniała rzecz, zobaczysz. Życie jeszcze ci się kiedyś odwdzięczy.
- Dziękuję. Za to, że zgodziłaś się mnie wysłuchać. Nikt nie umiał.
- Daj telefon - powiedziałam po chwili namysłu.
Rzuciła mi pytające spojrzenie, ale posłusznie wyciągnęła komórkę z kieszeni. Zapisałam jej w kontaktach mój numer.
- Jak będziesz chciała pogadać, to dzwoń.
- Dzięki, Ashley. Naprawdę dziękuję. Dobra, zmieńmy temat, bo jak będziemy się zajmować moimi problemami, atmosfera będzie ponura a ja nie chcę psuć ci dnia.
- Już pewna osoba go zepsuła, spoko.
- Mogę cię o coś spytać.
- Ta. Raczej tak.
- Spałaś z loczkiem? Bo wiesz, trochę nie uwierzę w historyjkę z porwaniem...
- Ale ja na serio zostałam porwana, może w innych okolicznościach, ale jednak. A 'loczek' jest gejem, więc nie!
- Hm, mogłam się domyślić, jest całkiem przystojny, haha.
- To zawsze tak się kończy, prawda?
- No. Przystojniak to albo gej, albo cham.
- Jakbyś czytała mi w myślach.
Bo... nie mogę zaprzeczyć, Niall jest przystojny, ale co może jego wygląd, skoro zachowuje się jak rozkapryszony bachor i myśli, że może każdego wykorzystywać.
- Masz chłopaka?  - spytała po chwili ciszy.
- Nie. Za to moja babcia uważa, że kręci się wokół mnie aż trójka, z czego dwójka to geje a trzeci wcale nie kręci się wokół mnie. W zasadzie, to on mnie nienawidzi i vice versa.
- ...Nienawidzi? Ale za co?
- Trudno to wytłumaczyć. Jest mnóstwo powodów.
- Na przykład?
- ...Ale za nic w świecie nie powiesz babci, ani nikomu innemu, ale babci to już w szczególności.
Wyciągnęła do mnie mały palec, więc zaczepiłam swój o jej i uśmiechnęłam się, bo tak zawsze robiłyśmy, kiedy podkradałyśmy z kuchni babcine babeczki. Może nie przepadałyśmy za sobą często, ale można napisać książkę o rzeczach, które razem robiłyśmy. Mamy za sobą  jakieś tysiąc sekretów, kilka par przetartych jeansów, około setki siniaków (które same sobie nawzajem zrobiłyśmy, bo jak już wcześniej wspominałam, nie zawsze za sobą przepadałyśmy). I pomyśleć, że to było przed sześcioma latami, zanim moja matka dwa lata temu postanowiła odizolować mnie od rodziny i zanim 3 lata temu, po śmierci wuja Edwarda, Tori i ciocia Rose przeniosły się na drugi koniec kraju (i tam też pochowały wuja).
- No więc kiedy na początku wakacji tu przyjechałam, było jak zawsze, nienawiść, kłótnie, docinki. Aż którejś nocy uratował mnie od przestępców, którzy zaatakowali mnie również dzisiaj, i tym razem im się udało, ale wracając do tego, odkąd mnie uratował coś zaczęło się zmieniać. To się zaczęło dziać też dzięki temu, że mamy wspólnych przyjaciół. Przez pewien czas było w sumie okej. Wczoraj zaprosił mnie do siebie do domu. W pewnym momencie zaczęliśmy się kłócić i... jakimś sposobem skończyliśmy w jednym łóżku. A następnego dnia, czyli dzisiaj rano, powiedział, że nic się nie zmieniło. On nie lubi mnie, ja nie lubię jego. Wkurzyłam się. Wyszłam stamtąd i poszłam na stary plac zabaw... I wtedy mnie porwano. Lou i Harry, moi przyjaciele, wydostali mnie z magazynu, zabrali do siebie, poszłam się przebrać, a kiedy wróciłam został już tylko on. Niall. I co mnie zdziwiło, był hm, miły, jeśli mogę tak nazwać brak kłótni i nawet jakieś tam drobne dobre intencje. Potem wrócili chłopaki. I zaczęliśmy się kłócić. W zasadzie to ja zaczęłam na niego krzyczeć. Nie odzywał się przez większość czasu, aż w którejś chwili powiedział, że jestem taka sama jak on. I wyszedł. A potem Harry przywiózł mnie tu.
- Wow. To jedyne co mogę powiedzieć, bo tak naprawdę nie mam pojęcia, co miałabym powiedzieć.
- To jest pokręcone jak cholera, ale jakoś muszę z tym żyć. Nie ważne, długo zostajecie?
- Pojutrze wyjeżdżamy.
- Aha. A jakie plany na jutro?
- W zasadzie jestem do twojej dyspozycji, bo mama na pewno będzie chciała spędzić ten dzień z dziadkami - westchnęła.
- Hm, możemy iść na miasto, muszę kupić czarną farbę do włosów, bo zaczyna już mi schodzić.
- Jasne.
- Oo i wiem, pójdziemy do pierogarni, w której pracuje Louis.
- To jest ten loczek, tak?
- Nie. - Wzięłam do ręki swój telefon i odszukałam w nim zdjęcie moje i Lou, które zrobiłam w wesołym miasteczku, kiedy pierwszy raz mnie tam zabrał. - To jest Lou.
Rozmawiałyśmy jeszcze jakiś czas, aż w końcu usnęłyśmy na siedząco, oparte o moją ścianę z poduszkami w ramionach.

***
*kolejny dzień*


Wrzuciłam do koszyka czarną farbę, pastę do zębów i paczkę tamponów. Powoli zaczynało brakować mi najpotrzebniejszych rzeczy, bo właśnie kończy się lipiec. Jeju, jak ten czas szybko leci. Jeszcze kilka dni i w kalendarzu zagości sierpień. I jest jeszcze dołująca myśl, że będę musiała rozstać się z moimi przyjaciółmi. Najbardziej będę tęsknić za Lou i Harrym, ale przywiązałam się też do Liama, Zayna i Danielle. Wcześniej o tym nie myślałam, ale jeśli teraz by tak popatrzeć, to będzie mi ich strasznie brakowało, zważając na to, że w Longford nie mam przyjaciół.
- Płacisz, czy masz zamiar dalej gapić się w ścianę? - prychnęła zniecierpliwiona kasjerka.
Szybko wyszłam, ciągnąc za sobą Tori, zirytowana opryskliwą uwagą kobiety stojącej za ladą.
- Okej, to prowadź do tej restauracji.
- To niedale-
Urwałam i zaczęłam ciągnąć Victorię w jakiś ciemny zaułek, gdzie nikt nie mógłby nas dostrzec, ponieważ kilkanaście metrów dalej zamigały mi farbowane blond włosy.
- Ej, co jest, coś się stało? - Tori wydawała się być zdezorientowana.
Przygryzłam nerwowo wargę, po czym wypuściłam ją spomiędzy zębów, szepcząc:
- Widzisz tego chłopaka? O tam? - Wskazałam palcem na blondyna.
- Umm tak, widzę!
- To jest Niall.
- Czekaj... Ten, z którym się przespałaś? - Zrobiła wielkie oczy.
- Tak, właśnie ten.
- O cholera. Ciachooo.
- Możesz się skupić? Nie lubię go.
- Okej, już nic nie mówię.
Kiedy chłopak zniknął za najbliższym zakrętem, wyszłyśmy z naszego ukrycia.
- Kiedy idziemy do supermarketu? No wiesz, babcia dała mi tą listę. Teraz, czy jak wyjdziemy od Lou?
- W sumie, możemy iść teraz.

***

Stanęłam na palcach, próbując dosięgnąć ogórków, które były na mojej liście. Gdzie się podziała Tori Metr Siedemdziesiąt/Osiemdziesiąt Stricker? Ponownie wspięłam się na palce, lecz na marne. Fuknęłam. Czemu muszę być taka niska? Nagle przede mną wyrosła ręka, z łatwością zdjęła słoik z półki i mi go podała. Westchnęłam, bo już wiedziałam, kogo mam się spodziewać za sobą. Tylko on ma na wskazującym palcu małą bliznę w kształcie x, która wygląda tak, jakby była tam specjalnie. Powoli się odwróciłam. Niall.



____________________________________________________________________________
Cześć! Ostatnio pod rozdziałem pojawiło się 10 komentarzy, więc oto i jest osiemnasty rozdział!

Proszę, komentujcie, dla mnie liczy się najmniejszy komentarz, ale wiecie, co sprawia, że mój uśmiech jest jeszcze szerszy? Konstruktywne komentarze. Czyli:
- co się podobało,
- co się nie podobało,
- co odczuwaliście podczas czytania.

I jeszcze jedna sprawa. Kiedy piszecie komentarz (zwłaszcza chodzi mi o anonimowe wpisy) to fajnie byłoby, gdybyście podpisywali się usernamem z twittera lub linkiem do swojej strony, lub, najzwyczajniej imieniem.

Tu chodzi o motywację.

10 komentarzy = kolejny rozdział

Miłego dnia x

środa, 9 lipca 2014

Rozdział siedemnasty. 'Jesteś taka sama jak ja'

Ja tu on tam. Ja na kanapie, on na fotelu, błądzący wzrokiem wszędzie dookoła mnie. Czas nie mógł biec wolniej. Moja gorączka chyba powoli ustępowała, bo robiło mi się coraz cieplej. Nie mogłam już tak siedzieć. Podniosłam się z kanapy, ale szybko usiadłam. Zabolało.
- Co jest? - Niall spojrzał na mnie obojętnie. Chyba po raz pierwszy dzisiaj.
- Nic. Tylko brzuch mnie boli. - Odwróciłam od niego wzrok.
- Po czym?
Po wczoraj.
- Nie wiem - skłamałam.
Wcześniej też bolał, ale jakoś nie zwróciłam na to zbytniej uwagi. W większości pochłonęła mnie myśl, że zostałam porwana. Znowu.
- Wolisz miętę czy ciepły termos?
Co? On pyta serio?
Byłam zaskoczona. To jest Niall Mam Wyjebane Horan. 
- Obojętnie - powiedziałam po chwili.
Chłopak wstał i wyszedł - najprawdopodobniej do kuchni.
Przez chwilę skrobałam lakier z paznokci. Wzięłam ze stolika jednego paluszka i zaczęłam go chrupać, by czymś się zająć. Blondyn wrócił z termosem w jednym ręku i ręcznikiem w drugim. Owinął gumowy przedmiot w materiał i mi go podał.
- Trzymaj. Gorące. Nie znalazłem mięty, chyba się skończyła.
- Okej - powiedziałam.
Horan obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, przymykając za sobą drzwi.

Usłyszałam, jak klucze obracają się w zamku drzwi wejściowych. Po chwili w pokoju znaleźli się Harry i Louis.
- Już jesteśmy, byliśmy w aptece i sklepie - oznajmił szatyn.
- Gdzie jest Niall? Miał się tobą zająć - powiedział Harry, a w jego głosie dało się słyszeć wrogą nutę.
- Nie wiem, gdzieś wyszedł - odparłam.
Odkąd wtedy opuścił ten pokój, więcej go nie widziałam. Przypuszczałam, że wrócił do domu, albo poszedł szukać sobie kolejnej dziewczyny na noc. 
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Nie mogę o tym myśleć. To źle na mnie działa. Najlepiej byłoby, gdybym już nigdy nie musiała oglądać twarzy tego chłopaka.
Jak na zawołanie, blondyn wpadł do pokoju.
- Ładnie to tak o mnie rozmawiać za moimi plecami? - rzucił w stronę Harry'ego.
- Miałeś się nią zaopiekować - powiedział naburmuszony Harry.
To śmieszne, ale wyglądał, jakby Niall zabrał mu jego ulubioną zabawkę. 
- Nie, miałem jej pilnować, żeby gdzieś nie zwiała, bo wszyscy wiemy, jaka jest. Jak coś się pieprzy ona ucieka z miejsca zdarzenia.
- Niall - Louis uciął wypowiedź Horana.
- Ale to jest prawda. I czego ty w ogóle chcesz człowieku, zaopiekowałem się nią.
Miałam już dość słuchania ich kłótni.
- Jakoś nie sądzę, abyś był dobry w opiekowaniu się kimkolwiek - powiedział Lou. - Nie chcę się z tobą kłócić, ale coś czuję, że ona mało cię obchodzi, więc nawet mi nie wmawiaj, że cokolwiek zrobiłeś. 
- Czemu tak sądzisz?
- Bo cię tu nie było, kiedy przyszliśmy.
- No tak, to jest powód, by od razu uznać, ze nic nie zrobiłem!
- Halo, ja tu jestem! - krzyknęłam. O co wy się jeszcze w ogóle kłócicie?
- Tu chodzi o godność. Nie zrozumiesz - warknął Niall.
Te słowa spowodowały, że coś we mnie pękło. Jakąś godność trzeba mieć. Nienawidzę go. I poszłam z nim do łóżka. Byłam taka głupia. Jestem głupia.
Wstałam z kanapy, odrzucając przy tym zimny już termos, i stanęłam naprzeciwko blondyna. Jego oczy zrobiły się wręcz czarne z tej złości. Zniknął błękit. Trochę jakby demony wyżarły mu duszę. Musiały zrobić to dawno temu, bo on od zawsze był bezuczuciowy.
- Myślisz że co? Że tak po prostu możesz mi mówić kim jestem? Że możesz wykorzystywać każdą dziewczynę, która stanie na twojej drodze? Że możesz wszystko!? - Mój głos zamienił sie w krzyk. - Myślisz, że możesz niszczyć ludzi, że nie ma żadnych konsekwencji, ale ty nigdy nie myślisz o tej drugiej osobie! Zawsze to ty jesteś najważniejszy! Jesteś egoistą, dokładnie zdajesz sobie z tego sprawę i co? I jesteś z tego dumny!  - Widziałam, jak jego ręce zaciskają się w pięści, a oddech przyspiesza, ale nie przestawałam krzyczeć. - Mówisz, że ja nie wiem, co to godność, że to ja jej nie mam, ale jest zupełnie odwrotnie. Gdybyś miał w sobie odrobinę godności nie zachowywałbyś się tak, jak teraz się zachowujesz!
- Ashley - zareagował Styles.
- Nie teraz, Harry - powiedziałam i znowu odwróciłam się w stronę Nialla. - Są pewne granice, których się nie przekracza. Ale ty przekroczyłeś je wszystkie! Od najmłodszych lat próbowałeś mi wmówić, jaka to jestem beznadziejna, gorsza, niepotrzebna. Nigdy nie pomyślałeś, że może ja też mam uczucia. Niszczysz ludzi. Niszczysz każdego, nie ważne jaki by nie był. Nie mam pojęcia co zrobiłam źle, szczerze, to mam to w dupie. Chodzi o to, że nie wiesz w którym momencie powinieneś przestać. Zachowujesz się, jakbyś nie miał sumienia. Najprawdopodobniej go nie masz. Domyślam się, czemu twoich rodziców wiecznie nie ma. Mają cię dość, bo jesteś rozkapryszony i chamski w stosunku do każde-
- Ashley, stój  - powiedział szybko Lou i zaczął ciągnąć mnie za ramiona do tyłu.
Dopiero teraz zobaczyłam, jaki blondyn zrobił się czerwony.
- Bo!? Bo on może mówić mi co chce i kiedy chce a mi już nie wolno!?
- Masz rację.
Usłyszałam coś, czego nigdy bym się nie spodziewała usłyszeć z ust Nialla. Po pierwsze nawet nie spodziewałam się, że mnie słucha. W głowie już zaczęło kołować mi się wiele myśli, jednak on po chwili otworzył usta, by kontynuować, co znów spowodowało, że przestałam wierzyć w istnienie jego sumienia. Zapewne za chwilę mi wygarnie jaka to ja nie jestem.
- Są pewne granice, których się nie przekracza. Mogłaś poruszyć każdy temat, a poruszyłaś akurat ten. Udało ci się. Jesteś taka sama jak ja - wyminął mnie i Lou, patrząc w podłogę.
Po chwili drzwi wejściowe trzasnęły.
- Cholera - wyszeptał brunet. - Ashley, musisz trochę ochłonąć. Odwiozę cię do domu.
- Okej.
Dołożyłam dłonie grzbietami do swoich policzków. Dopiero teraz zorientowałam się, jakie są gorące.
- Spokojnie - uspokajał mnie Louis. - To nie powinno zajść do tego stopnia. Wyraźnie nie umiemy opanować krzyczącej nastolatki. - Tym razem zwrócił się do Harry'ego.
- 'Krzyczącej nastolatki'? - powtórzyłam ironicznie. - Nie mam zamiaru siedzieć i słuchać jak mnie poniża.
- Rozumiemy Ash - odezwał się niebieskooki.
- 'Rozumiemy'? Serio, Lou, serio? Przez wiele czasu po prostu stałeś i z boku patrzyłeś na to, jak ta dwójka cię upokarza, ale wolałeś siedzieć cicho, bo dragi były ważniejsze-
- Ashley, cii, daj spokój, wystarczy, że ubliżyłaś Niallowi. - Harry przyciągnął mnie do siebie i objął tak, że nie mogłam nic powiedzieć, bo moja twarz znalazła się przy jego klatce piersiowej.
- Nie daję sobie rady, Harry. Przepraszam was - wychrypiałam.
- W porządku. - Brunet pogładził mnie po włosach. - Możemy coś dla ciebie jeszcze zrobić?
- Yy... Macie może jakieś zapasowe szczoteczki do zębów? Trochę długo nie było mnie w domu i... - urwałam, bo powiedziałam lekko za dużo. Oby nie zaczęli pytać, czemu byłam poza domem.
- Jasne. - Harry chyba wyczuł, że nie chcę o tym mówić. - Zaczekaj, zaraz czegoś poszukam. - Puścił mnie i wyszedł z pokoju.
Podeszłam powoli do Lou i mocno się do niego przytuliłam. Nie wytrzymałam już dłużej i po moich policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy.
- Nie płacz. - Pocałował mnie w czubek głowy. - Będzie dobrze.
- Nie chcę go więcej widzieć.
- Wiem, Ley.
- O, tu jesteście - odezwał się jakiś inny, trzeci głos.
Podniosłam głowę i zobaczyłam Zayna, opierającego się o futrynę.
- Oh, teraz tu jesteś - powiedziałam naburmuszona i opuściłam głowę na zagłębienie w szyi Lou.
- Coś przegapiłem? - spytał zdziwiony.
- Nic - uciął rozmowę Louis.
- Ashley? - wołanie dobiegało gdzieś z innego pokoju. Pewnie z łazienki.
- Idę! - odkrzyknęłam i ruszyłam w stronę, z której słyszałam głos Hazzy.
- A jej co? - usłyszałam jeszcze na odchodnym, kiedy byłam już na korytarzu. Zatrzymałam się, by podsłuchać odpowiedź szatyna.
- Niall - powiedział tylko.


- Ashley? - spytał niepewnie brunet, kiedy byliśmy w drodze powrotnej do domu. Zaczął padać deszcz, więc tępo wpatrywałam się w przemieszczające wycieraczki.
- Hm? - mruknęłam nadal zapatrzona.
- Czy Niall... Czy on... hm kłócąc się z tobą wspominał kiedykolwiek coś o twoich rodzicach?
- ...Nie - odparłam przetwarzając w głowie przeszłość.
- Wiesz Ash... Kiedy Horan jest zły, zazwyczaj stąpa po tematach, które są dla niego bezpieczne. Uważa, aby nie powiedzieć czegoś, co sprowokowałoby drugą osobę do kłótni na krępujący temat. Może nie powinienem tego mówić, to jest jego życie, nie moje. Ale jeśli już musisz się z nim kłócić... Lepiej byłoby, aby te tematy nie krążyły wokół rodziny.
- Czemu? - spytałam beznamiętnie. Szczerze, to nie bardzo mnie to obchodziło. Byłam zmęczona.
- Jego rodzice dużo pracują, może o tym wiesz. On został przez nich jak gdyby odrzucony-
- Nie dziwię się.
- Posłuchaj mnie. Chodzi o to... przez to odtrącenie, trudno mu normalnie zachowywać się w towarzystwie osób, którym nie ufa. On się w pewien sposób broni.
- Przed? - prychnęłam.
- Przed złem, które drzemie w ludziach. On boi się uczuć, boi się ich okazywać, bo kiedy był mały, gdy okazywał je rodzicom, zawiódł się. Teraz uważa każdego człowieka za potencjalnego nieprzyjaciela.
- To nie jest powód, by traktować mnie jak śmiecia. I jeszcze jedno: nie wzbudzisz we mnie litości.
Zaległa cisza. Wkrótce chłopak ją przerwał.
- Nie musisz mi odpowiadać, ale... Co się wydarzyło w ostatnim czasie między tobą a Niallem, że aż tak na niego naskoczyłaś? Chyba... On chyba cię nie uderzył, prawda? - Harry momentalnie odwrócił wzrok w moją stronę, z przerażeniem malującym się w jego zielonych oczach.
- Nie.
Chłopak westchnął z ulgą.
- Całe szczęście.
- Myślisz, że byłby do tego zdolny?
- Raczej nie, ale... Ostatnimi czasy chodzi ciągle z podkrążonymi oczami, zmęczony. Jakby cierpiał na bezsenność, czy coś w tym rodzaju. Schudł. Wiesz, może Zayn i Liam tego nie zauważyli, ale to kwestia orientacji. Zamiast patrzeć na facetów, nawet na przyjaciół, wolą oglądać się za dziewczynami. Przynajmniej Zayn. Liam ma swoją Danielle.
- Co to ma do rzeczy?
- Chciałbym wiedzieć.
- A tak wracając do tematu, co zaszło, jak to ująłeś, to nie mam ochoty o tym mówić.
- Jasne. Ale chcę, żebyś coś zapamiętała.
- Nie będę poruszać tematów rodziny przy Niallu - westchnęłam z rezygnacją.
- Nie o to chodziło, ale się cieszę. - Spojrzał kątem oka w boczne lusterko. - Chodzi o to, że cokolwiek by się stało...  - Przeczesał palcami grzywkę, która opadła mu na oczy. Wyraźnie nie wiedział jak ująć w słowach to, co chciał mi powiedzieć. - Granica jest cienka.
- Nie rozumiem - wyznałam.
- No wiesz... Podobno granica pomiędzy nienawiścią a miłością-
- Skończ.
- Okej, ja tylko chciałem... Po prostu nie rób głupot z miłości - powiedział już pewniej.
- Czemu miałabym takowe robić?
- Nie wiem. Ale życie pokazało, że ludzie potrafią zrobić różne, głupie rzeczy. Chodzi o Lou.
Skierowałam na niego swój wzrok, chyba dopiero po raz drugi, odkąd wsiadłam z nim do tego auta.
- Co z nim?
- Rzucił studia. Dla mnie. - Westchnął.
- Co?
- Dokładnie to, co usłyszałaś. Odwodziłem do od tego pomysłu, ale bezskutecznie. Czuję się winny. Wciąż zalega mi to na sumieniu. To przeze mnie on tu jest.
- Harry, to nie twoja wina, zrobił to, co uznał za słuszne.
- Ale on jest tu z mojego powodu. Chciał się mną zaopiekować. Chciał dać mi miłość. I dał mi ją, okazuje ją lepiej, niż ktokolwiek mógłby to sobie wyobrazić. Ja też go kocham. Ponad życie. Ale boję się, że... że... - Jego głos zaczął drżeć. - Że pewnego dnia on odejdzie. Że powie, iż zmarnowałem mu życie i już więcej nie będzie chciał mnie widzieć. Że go zawiodłem.
- Harry, to nieprawda i doskonale o tym wiesz. - Położyłam dłoń na jego trzęsącym się kolanie. - On jest dorosły i ma prawo podejmowania samodzielnych, niewymuszonych wyborów. Wybrał ciebie.
- On zrobił dla mnie tak dużo... Czuję, że to, co ja robię dla niego jest tysiąc razy słabsze. Nie jestem nikim ważnym a on wolał porzucić swoje cudowne życie w Londynie. Studiował medycynę. Czuję się okropnie. To przeze mnie się tu znalazł, wpadł w nałogi... Pojawiły się problemy, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Ja też w pewnym momencie przestałem panować nad tym, co się z nim działo. Przez to pojawiły się długi. Może gdybym to ja zginął zamiast mojej mamy...
- Harry, nawet tak nie mów - pisnęłam.
- Ale to przeze mnie bieg zdarzeń się zmienił. Przez to, że istniałem.
- Harry, przestań.
Chłopak zjechał na pobocze i  włączył światła awaryjne. W jego pięknych oczach lśniły łzy. Czułam, że jeśli dalej tak pójdzie i w moich one się pojawią.
- To nie tak. W taki sposób donikąd nie dotrzesz. - Nabrałam w płuca powietrza. - Możesz zmyślać jeszcze tysiące rzeczy, doszukiwać się w sposób 'co by było gdyby' aż do początków świata, ale to niczego nie zmieni.
- Ale gdybym go tu nie ściągnął, nie wpadłby w nałogi, nie poznalibyście się i nie wciągnąłby cię w sam środek kłopotów, i-
- I nie zyskałabym dwójki wspaniałych przyjaciół, i historyjki do opowiadania moim dzieciom, kiedy już będą na tyle duzi, by tego wysłuchać - dokończyłam za niego. - Nie zrobiłeś niczego złego. Nie powinieneś czuć się winny, bo nie jesteś winny.
Jego oczy się powiększyły.
- Dziękuję - wyszeptał.
- To nic takiego. To po prostu prawda. Lepiej ci?
- Tak. Jeszcze nikomu tego nie powiedziałem, wiesz?
- Więc jestem zaszczycona. - Uśmiechnęłam się do niego, by choć odrobinę poprawić mu humor i dodać otuchy. - Harry...?
- Tak?
- Jak wytłumaczymy mojej babci, że nie byłam na noc w domu, a teraz wracam, późnym popołudniem, do tego w męskim podkoszulku? - Skrzywiłam się.
- Err. - Złapał się za kark. - Postaram się coś wymyślić. Czekaj, co? Nie byłaś na noc w domu?
- No... Nie. - Skierowałam wzrok z powrotem na wycieraczki, które nadal płynnie pracowały.
- To żadne siniaki, prawda? - Wskazał palcem w stronę mojego brzucha.
Pokręciłam przecząco głową.
- Sorry Ley, ale muszę spytać-
- Spoko. Byłam u Nialla - odparłam, zanim zdążył zadać mi niepotrzebne pytanie.
- ...Jesteście dziwni - stwierdził po czasie.
- Wiem. Ale go nienawidzę.
Pokiwał tylko głową i wyłączył awaryjne, po czym ruszył do przodu.

______________________________________________________________

No więc jestem na wakacjach w Kołobrzegu, ledwo łapię wi-fi, komentarzy jest 7, miało być 10, z nudów pisałam w wordzie, ale jestem dobroduszna i oddaję Wam ten rozdział do krytyki. Zostawiajcie komentarze, proszę, to NAPRAWDĘ motywuje. Jutro wracam do domu, więc spodziewajcie się z mojej strony więcej w najbliższym czasie.

Chciałabym jeszcze napisać, ze jeśli jest jakiś sposób, bym mogła Was poinformować, to piszcie!

Nie lubię szantażu, ale 9 KOMENTARZY TO KOLEJNY ROZDZIAŁ.