niedziela, 8 marca 2015

Rozdział dwudziesty czwarty. 'Nial'

Ludzie piszą papierowe pamiętniki, zapisują w nich swe najgłębsze myśli. A przecież jest ryzyko, że ktoś taki dziennik znajdzie, otworzy, przeczyta. Więc ludzie może jednak jakoś nieświadomie chcą, by ktoś to przeczytał, poznał jego tok rozumowania i zadbał. Zainteresował się losem tego drugiego człowieka. Może ludzie wcale nie chcą być samotni...? Może JA nie chcę być samotna.

Zatrzasnęłam pamiętnik i zaczęłam intensywnie myśleć. Ociec odszedł, nie ma go i już nigdy nie będzie, nie muszę tracić na niego swojego czasu. Twierdzi (a przynajmniej tak było kilka lat temu), że mnie kocha i niech tak zostanie, nawet jeśli dziś okazałoby się to bujdą. Anoreksja to dawno zamknięty rozdział. Przeszłam odwyk, żyję, wszystko jest już w porządku. Ci źli ludzie, którzy mnie dwa razy porwali siedzą już za kratkami. W Tori zyskałam wsparcie. Mama się zaręczyła... Cóż, to przez długi czas będzie mnie męczyło, lecz nie sądzę, by jej związek z Georgem mógł przetrwać dłużej niż kilka kolejnych lat. A nawet jeśli... Muszę nauczyć się to znosić. Przynajmniej przez jakiś czas, a potem wyjadę na studia i au revoir! Niall... Całe życie był dla mnie chujem, sprawiał, że czułam się źle, ale w sumie nie pozostawałam mu dłużna. Ostatnimi czasy coś się w nim zmieniło i ja naprawdę to zauważyłam... Myślę że z czasem każdy dorasta. Obiecałam mu, że nie będę rozpamiętywać przeszłości. I mam zamiar się o to postarać.
Nie wiem kiedy chwyciłam do ręki cyrkiel i nieświadomie zaczęłam nim ryć w strukturze biurka małe literki, ale właśnie się ocknęłam. O nie. Potarłam kciukiem niedokończony wyraz 'Nial'. Ew, czemu ja muszę odpływać w najmniej odpowiednich momentach? Dobra, trudno.
Odeszłam od biurka i postanowiłam sprawdzić co u dziadków.

- Dokąd się wybieracie? - spytałam, gdy zauważyłam szykującego się dziadka.
- Do kościoła - odrzekła babcia.
- Dzisiaj niedziela?
- Tak, Ashley - westchnęła kobieta.
- ...Mogę iść z wami?
Na te słowa zamarli w pół ruchu i dziwnie na mnie spojrzeli.
- Jasne, o co ty pytasz! Ale co cię nagle tak natchnęło? - Babcia wyglądała tak, jakbym właśnie oznajmiła, że okropnie cieszę się na myśl George'a jako męża mamy.
- Tak po prostu... - Zmarszczyłam brwi. Właściwie nie wiedziałam, czemu przyszło mi to do głowy, ale przyszło.
- Ale musisz się przebrać, przecież nie pójdziesz w takich krótkich spodenkach!

Wyszłam z pokoju w jeansach i ramonesce.
- Tak lepiej. A teraz chodź.

- Umm, usiądę tu - szepnęłam wskazując na ławkę z tyłu.
Uklęknęłam, po czym po prostu zaczęłam płakać. Przez całe życie byłam zapatrzoną w siebie egoistką. Mam kilka osób do przeproszenia. I przepraszam Ciebie, Boże. Przepraszam, że jestem jaka jestem. Chcę się zmienić.
Pomyślałam o czymś, po czym wstałam i poszłam do kolejki prowadzącej do konfesjonału. Po prostu. Na dobry początek.


Poniedziałek. Wstałam o 9:23, ubrałam się w wielką fioletową bluzę, jeansy, wskoczyłam w moją ulubioną parę creepersów i postanowiłam wyjść. Skierowałam się ku restauracji, gdzie pracuje Lou.
Przekroczyłam próg i cóż, zdziwiłam się.
- Ash! - Lou do mnie podbiegł.
- Hej, Loueh. Co się tu stało?
Pomieszczenie nie było już w bordowych barwach, lecz turkusowych. Na jednej ze ścian znalazła się ogromna mapa świata, a niedaleko stoi akwarium z drobnymi rybkami. Podoba mi się.
- Szef uznał, że rezygnujemy z kuchni Europy Środkowej i przechodzimy na kuchnię śródziemnomorską.
- O fujka - zaśmiałam się.
- Nigdy nie zastanawiałaś się, czemu kilka dni miałem totalnie wolne?
- Oj cicho bądź.
Lou pokręcił głową, szeroko się uśmiechając.
- Idę znaleźć jakieś miejsce - powiedziałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Moje oczy zatrzymały się na dwukolorowych włosach, więc niepewnie podeszłam w to miejsce.
- Hej - powiedziałam niepewnie, a Niall podniósł głowę znad swojego telefonu.
- Hej - odparł i na mnie popatrzył.
- Um, mogę?
- Jasne. - Przesunął się na ławce w stronę okna.
Schował telefon do przedniej kieszeni swoich jeansów i się uśmiechnął.
- Pomyślałam nad tym, co mi mówiłeś... - wyznałam.
- I?
- I, cóż, chcę wreszcie dowiedzieć się jak wyglądałoby moje życie, gdybyśmy się nie kłócili. Ale ty musisz mi w tym pomóc.
Spojrzał na blat stolika i zaczął bawić się palcami. W tej chwili podszedł do nas Lou.
- O, Ash, tu jesteś. Niall, twój napój. Chcesz coś, Ley?
- Ta, sałatkę po grecku z jakimiś pomidorami i oliwkami, błagam cię Louis, to niedobre.
- Szef przyjdzie za 20 minut, skargi do niego, nie do mnie. Trzymaj menu, jak na coś się skusisz to po prostu wołaj.
- Spaghetti carbonara, paella, bruschetta - wymieniłam, patrząc w kartę. - Co to w ogóle jest?
- Nie mam pojęcia, dlatego postanowiłem zostać przy kawie.
- Słusznie. Niall?
- Hm?
- O co ci chodzi? Nie rozmawiasz ze mną.
- Bo myślę.
Odchyliłam głowę do tyłu i zaczęłam patrzeć w sufit. To z lekka niezręczne.
- Hej.
- Tak? - spytał.
- Czemu tak w zasadzie Lou i Harry nie mieszkają razem...?
- To trochę skomplikowana sprawa i niekoniecznie jestem chętny, by ci o tym opowiadać. Znaczy, mógłbym, ale to są ich sprawy, więc czemu nie zapytasz na przykład ich? Louisa? Harry'ego? Wiesz, nie mam w zwyczaju opowiadać o kimś, bo nie chcę by inni mówili ludziom o mnie i moich problemach.
Zignorowałam to.
- I co Ashley, wybrałaś coś?
- Chcę sok.
- Truskawkowy, pomarańczowy czy porzeczkowy?
- Brr nie znoszę truskawek. Pomarańczowy.
Zauważyłam, że brwi Nialla wystrzeliły do góry.
- Jadłaś śniadanie? - spytał zmartwiony Lou, na co przewróciłam oczami.
- Wykombinuj coś zjadalnego, a odpowiem ci: "tak".
Szatyn odwrócił się na pięcie i odszedł w stronę kuchni.
- Nie lubisz truskawek? Myślałem, że wszyscy je lubią.
- Nie ja.
Zapadła cisza. Niall stukał palcami o blat stolika. Kiedy przestał, spojrzałam na niego. Uśmiechnął się pod nosem.
- Też nie lubię truskawek.
I dalej jakoś poszło. Ta konwersacja wreszcie się nią stała. Mówiliśmy na zmianę, jedząc przy okazji pomidorki koktajlowe z jednej miski.
- Ash?
- Hm?
- ..Czemu nigdy mnie nie uderzyłaś?
Zatrzymałam się w połowie przełykania mojego soku. To trochę niebezpieczne, tak przy okazji.
- Co?
- Czemu tego nie zrobiłaś? Przecież miałaś tyle okazji. Za każdym razem, kiedy byłem kutasem mogłaś to zrobić. Nie rozumiem.
- To nie jest coś, o czym chciałabym rozmawiać.
- Ashley.
Momentalnie poczułam się przytłoczona. StOP.
- Zostaw mnie w spokoju. - Odsunęłam się od niego i skuliłam.
- Odpowiedz mi.
- Nie.
- Ktoś cię uderzył?
- Nie! - Energicznie wstałam, a on zrobił to samo. - Zostaw mnie. - Zaczęłam iść w kierunku wyjścia.
Przed drzwiami, już na zewnątrz, Niall mnie wyprzedził i zagrodził mi dalszą drogę.
- Przepuść - wydusiłam, gdy złapał za moje nadgarstki.
- Ashley. Uderzył cię ktoś?
- Puszczaj. - Próbowałam się wyszarpnąć, ale tylko przyciągnął moje ręce do swojej klatki piersiowej, więc trzymał mnie teraz mocniej.
Mój oddech był ciężki. Nie chciałam pieprzonej przeszłości z powrotem, kiedy się jej dwa dni wcześniej pozbyłam!
- Ashley.
- Niall.
Jego oczy były ciemne.
- Czego ty chłopaku ode mnie w ogóle chcesz? Czy to twoja sprawa? Dopiero sam na mnie warczałeś, że nie chcesz by wszyscy wszystko o tobie wiedzieli, że swoje problemy pozostawiasz sobie, nie wypisujesz o nich tanim sprayem w puszce na ścianie domu kultury.
- Masz rację. Ten spray musiałby być drogi, żeby nie można było go zmyć. No i może łatwiej maluje się farbą.
- Nie próbuj być zabawny. Po prostu mnie puść!
Nadal trzymał moje ręce ciasno, przy sobie. Był o wiele wyższy, a jego drżący - wyraźnie z irytacji - oddech owiewał moją twarz. Jego usta były ściśnięte w jedną kreskę.
- Uderzył cię ktoś?
- Jeżeli w najmniejszym stopniu ci na mnie zależy, to kurwa puść! - krzyknęłam ze łzami w oczach.
I puścił. Podziałało. Woah.
No więc tylko odwróciłam się na pięcie i zaczęłam iść w dół ulicą, aż nie zniknęłam za zakrętem.
Zależy mu.

__________________________________________________________________________
Hej miśki! PRZEPRASZAM, że dopiero teraz, ale miałam trochę utrudnień. Przez pierwsze 2 tygodnie od publikacji poprzedniego rozdziału nie miałam pojęcia, jak zacząć ten, chociaż wiedziałam mniej więcej co chcę napisać. Potem, kiedy już miałam wenę, nauczycielki postanowiły zacząć bawić się we wredne osoby, uprzykrzające życie każdemu nastolatkowi, bo przecież co my możemy mieć do roboty? Przecież my nie mamy i tak życia towarzyskiego, więc czemu nie dowalić nam jakichś pięciu dodatkowych zadań i projektów? Po co dawać nam czas na oddychanie pff. A na domiar wszystkiego, kiedy już chciałam napisać rozdział, bo miałam trochę czasu, mój laptop po prostu się popsuł.

LICZĘ, ŻE WYRAZICIE SWOJĄ OPINIĘ W KOMENTARZU, ILYSM!