środa, 26 marca 2014

Rozdział dziewiąty. 'I z wszystkich ludzi na świecie...'

Nie mam pojęcia co ja robię, ale stoję właśnie pod drzwiami Louisa, w sukience i szpilkach.
Tak, SUKIENCE i SZPILKACH.
S Z P I L K A C H.
Oni mają moc przekonywania, naprawdę.
- Wow, Ash, wyglądasz cudownie! - krzyknął Lou.
- To teraz powiecie mi, gdzie będzie ta impreza?
- Zobaczysz jak dojedziemy - powiedział Louis tajemniczo.
- Uh, nie lubię czekać, nie chcesz mi powiedzieć od samego początku, robię się niecierpliwa - zaczęłam marudzić. - Gdzie Harry?
- Już na miejscu.
- Ok.
- Pani przodem - otworzył mi drzwi od strony pasażera.
- Dzięki.

***

- Louis?
- Tak, kochanie?
- Ja nie wysiadam.
- Hej, nie bądź taka, proszę.
- Nie - powiedziałam stanowczo.
- Cieszyłaś się, że cię gdzieś zabiorę, nie psuj tego - prosił.
- Wiesz, równie dobrze mogłabym przyjść sama, ale wiesz, nigdy bym nawet tego nie rozważała. Idę do domu.
- Ashley...
- Nie Lou. Dobrze wiedziałeś, że go nienawidzę i zabierasz mnie do niego na imprezę?! - wrzasnęłam.
Louis nic nie odpowiedział.
- Sorry - szepnęłam.
- ...Pójdź tam ze mną, proszę.
- Lo-
- Ashley... Proszę. Jesteś taka piękna, zależy mi na tym, naprawdę.
Chwilę siedziałam cicho, przetwarzając w głowie różne wątki.
- Dobra. Jeden jedyny raz i nigdy więcej.
- Dziękuję ci, naprawdę, jesteś wielka.

Wzięłam głęboki oddech i weszłam za Louisem do domu Horana. Szykuje się najgorszy wieczór w moim życiu. Życzcie mi powodzenia.

***

Minęły może dwie godziny. Niall chwilami posyłał mi dziwne spojrzenia. Nie spodziewał się mnie tu. Ale nic nie mówił, chyba nie chciał znowu rozzłościć Louisa.
- Jak tam? - Louis oparł się tuż koło o blat.
- Milej byłoby, gdybym została jednak w domu.
- ...Idziemy tańczyć? - wyciągnął ku mnie swoją dłoń.
- Ok.

Przetańczyliśmy kilka piosenek.
- Hej, odbijamy - krzyknęła jakaś złotowłosa dziewczyna i chwyciła za ramię Louisa, po czym przyciągnęła go do siebie.
Dopiero teraz skapnęłam się z kim tańczyła przed chwilą.
Stałam zdezorientowana naprzeciwko Nialla. Zrobiłam krok wstecz i poczułam, że lecę do tyłu. Ciepła ręka oplotła się na moim nadgarstku nie pozwalając mi upaść. Blondyn prychnął pod nosem.
Nigdy więcej nie założę szpilek!
Nie odzywałam się do niego, kiedy pomógł mi zachować równowagę, tylko uparcie patrzyłam w bok. Nie uciekłam, bo to by mu dało satysfakcję i przewagę.
A on natrętnie patrzył na mnie ze swoim kpiącym uśmieszkiem i wypisanym na twarzy zdaniem: "Jestem od ciebie lepszy w każdym calu".
- Ty nie nosisz szpilek - stwierdził.
- Może noszę? - właśnie obrałam sobie za cel utarcie mu nosa.
- Naprawdę? Czyli że często masz randki z podłogą? - zakpił.
- Nie, ja w przeciwieństwie do ciebie nie potrzebuję się dowartościowywać. Znam swoją wartość. Może nie jest wysoka, ale na pewno na lepszym poziomie niż twoja.
- Oh, czyli będziemy się kłócili?
- Czemu nie. Ty zawsze dajesz mi do tego powody.
- Nie, ty zawsze do tego dążysz, co by się nie wydarzyło.
- Słyszałam już od ciebie jaka to jestem beznadziejna. Nie działa to już na mnie.
- Na pewno? Bo ostatnio byłaś bardzo, nawet bardzo krucha - pochylił się nade mną i szepnął do mojego ucha.
Moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Do moich nozdrzy uderzył silny zapach męskich perfum pomieszany z alkoholem. Zakręciło mi się w głowie. Sama jego obecność mąciła mi w głowie i miałam ochotę wrzeszczeć, jakim jest idiotą.
Wzięłam głęboki wdech.
- Czy ty się trzęsiesz? - spytał z przewagą w głosie. - No już, przyznaj, jaka jesteś krucha - jego usta były coraz bliżej mojego ucha.
- Nie - mój głos drżał, ale wiedziałam, że albo teraz będę walczyła, albo pogrążę się na wieki.
Gdzie nagle do cholery podział się Louis, Harry, ktokolwiek?!
- Stawiasz mi się? - odsunął się lekko. - No to zagramy inaczej - wziął z bufetu plastikowy kubek, butelkę wódki i nalał trunku do połowy. Dopełnił pojemnik sokiem i podał mi. - Proszę bardzo. Może procenty trochę ci uświadomią - chciał mnie wyminąć, ale w porę zastąpiłam mu drogę.
- Jesteś dla mnie nikim. Zwykłym śmieciem - fuknęłam. - Nienawidzę cię - wcisnęłam mu kubek z powrotem i ruszyłam do wyjścia.

Ostre powietrze wypełniło moje płuca.
Nie wracam do domu.
Zsunęłam z nóg fioletowe szpilki, bo miałam ich już serdecznie dosyć.
Powędrowałam w kierunku splątanych uliczek, na których nie było latarni, a domy zdawały się być dawno opuszczone i naznaczone zębem czasu.
Błądziłam tak przez kilkadziesiąt minut, może nawet ponad godzinę, kiedy niespodziewanie ktoś zakrył moje usta ręką i pociągnął w tył.
- Nie krzycz, bo cię zabijemy - wychrypiał okropny głos tuż obok mojego ucha.
Przełknęłam ślinę.
Nie panikuj.
Nie panikuj.
Poczułam chłód ostrza na swojej szyi.
- Zapewne nie wiesz, dlaczego się tu znalazłaś.
Spojrzałam na dwójkę mężczyzn.
Bałam się jak nie wiem co.
Ale nie mogłam dać poznać tego po sobie.
Muszę walczyć.
- Otóż, jesteś tu z powodu swojego przyjaciela. Tak, z powodu tego geja!  Już od dawna mamy niewyrównane rachunki. Będziesz naszym pośrednictwem.
O czym ten typ gada?!
- Zemścimy się na nim. A chyba na początek dobrą zemstą będzie, kiedy zobaczy, że jego przyjaciółeczka została skrzywdzona. Ostatnie słowa zanim zrobię ci krzywdę? - lekko odchylił swoją dłoń. - Ale ostrzegam, jeśli krzykniesz, zabiję cię od razu.
- Jakoś mnie to nie obchodzi. Tak byłoby o wiele łatwiej - wyszeptałam.
Byli zdziwieni moją odpowiedzią.
- Ok... - podciągnął trochę moją sukienkę i przystawił mi ostrze do uda. - Skoro chcesz z nami współpracować, to tym lepiej.
Facet, który dotychczas tylko stał, podszedł do mnie i włożył mi coś do ust, abym nie mogła wydać z siebie żadnego dźwięku.
Mężczyzna, który nadal mnie trzymał lekko przejechał ostrzem po mojej nodze, ale jeszcze nie przecinając mojej skóry.
Zacisnęłam oczy.
Sekundy wydawały się wiecznością.
Jeszcze nie zrobił na moim udzie nacięcia, ale wiedziałam, że to wkrótce nastąpi.
Moje oczy nadal były zaciśnięte, kiedy poczułam, że coś jest nie tak.
Uchyliłam jedną powiekę.
Widok, który zastałam totalnie mnie zamurował.
Przed moimi oczyma rozgrywały się niemożliwe sceny.
Horan okładał pięściami faceta, który chciał mnie skrzywdzić, drugiego już nie było - wyraźnie uciekł.
Tak, Niall Horan. Ten Niall Horan, który dopiero co się ze mną kłócił.
Nie wiem co zdziwiło mnie bardziej - to, że ktoś chciał mnie zabić, czy to, że on zjawił się aby mnie uratować.
Facet właśnie dostał kolejny pocisk w twarz i odskoczył na bok.
- To jest dziewczyna, gnoju! - krzyknął blondyn. - Spierdalaj do cholery!
To mogłoby wydawać się dziwne, że taki sobie blondyn z rumieńcami na policzkach potrafi tak się bić i przy okazji nie oberwać ani razu w głowę, a przekleństwa są dla niego jak każde inne słowa. A przekonałam się o tym już 12 lat temu, kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy w przedszkolu. Musiałam męczyć się tu z nim calutkie 10 lat. Od małego pokazywał jaki jest "lepszy" od innych. Trzymał się zawsze ze swoją bandą lamusów.
Ale mnie w zasadzie już dzisiaj nic nie zaskoczy.
Ten dzień chyba nie może być już gorszy.
Nadal siedząc na zimnej ziemi przysunęłam się bliżej muru i oparłam o niego. Byłam wykończona.
Po następnych kilku minutach zostałam już sama z Niallem, tego faceta nie było.
Chłopak wytarł zakrwawione ręce o materiał spodni.
Spojrzałam na niego wystraszona.
Co dalej?
Usiadł tuż koło mnie. Zaległa cisza.
- W porządku? - spytał po chwili.
- T...Nie - spuściłam głowę.
Dopiero teraz zobaczyłam na swojej nodze niewielkie zadrapania przez nóż, więc szybko opuściłam grafitowy materiał w dół.
Czułam pod powiekami gromadzące się łzy. Zamknęłam oczy, aby ani jedna nie mogła wypłynąć.
Duże ręce oplotły mnie w talii i posadziły sobie na kolanach.
To co się działo było co najmniej dziwne i niecodzienne.
- Niall... czemu-
- Bo skończyło się piwo, dobra? - uprzedził mnie.
Nie odezwałam się już. Nie dałam rady upilnować łez, więc pozwoliłam im skapywać z moich polików wprost na jego zakrwawioną koszulkę.
Przytulił mnie do siebie, przyciągnęłam go bliżej.
I z wszystkich ludzi na świecie, schowałam się właśnie w jego ramionach.

____________________________________________________________________________
Jak się podoba? Bo mi osobiście bardzo (skromność). Miałam napisać dłuższy, ale uznałam, że to co wydarzy się później napiszę już w 10. rozdziale. Proszę Was, jeśli czytacie, to zostawiajcie komentarze, to motywuje, niektóre osoby pewnie o tym wiedzą.

Turkusowa

poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział ósmy. 'Naprawdę'

- Halo?
- No hej Ash. Mam dla ciebie propo... Czekaj, ja chcę to powiedzieć! Niee, to moja przyjaciółka! - dwa głosy kłóciły się po drugiej stronie słuchawki.
- Chłopaki powiecie mi wreszcie o co chodzi? - zaśmiałam się.
- Chcielibyśmy zabrać cię na imprezę - powiedział Harry.
- Ojej, to miło z waszej strony, ale dziadkowie się na pewno nie zgodzą. Nie po tej akcji...
- A co jakbym ja z nimi pogadał? - zasugerował Louis.
- Eh, no nie wiem...
- Wpadniemy i pogadamy z twoimi dziadkami. Na pewno się zgodzą.
- Jak chcecie.
- Do zobaczenia Piggy.
- Chłopcy... - mruknęłam.
- No co? Wpadniemy jutro. Impreza jest za tydzień.
- Um... w co powinnam się ubrać?
- Pytasz chłopaków o zdanie?
- Pytam dobrze ubranych chłopaków.
- Możesz założyć jakąś sukienkę.
- Nie noszę sukienek... - wymruczałam.
- Ashley...
- Uh, no dobra, dobra. Ale szpilek nie założę.
- Spoko. Tylko przyjdź.
- To już leży w waszych rękach.
- Zrobimy co się da. Na razie.
- Pa.
Rzuciłam telefon na łóżko. Co teraz? Babcia na pewno się nie zgodzi, dziadek może tak, ale ta kobieta jest uparta...
Wyszłam z pokoju.
- Miałyśmy porozmawiać - powiedziała stanowczo babcia, kiedy mnie zauważyła.
- Nie mamy o czym.
Nie chciałam być dla niej niemiła, ale nie miałam też zamiaru wysłuchiwać kolejnego w tym tygodniu kazania z jej strony. Zresztą ludzie zazwyczaj nie interesowali się tym, co się ze mną stanie, więc czemu nagle ich to obchodzi?
- Owszem, mamy. Dopóki jesteś w moim domu, żyjesz na moich zasadach.
- Musimy teraz?
- Tak.
Chwyciłam karton soku pomarańczowego i nalałam go do szklanki.
- Ok. - usiadłam na bufecie.
- Czemu chciałaś się pociąć?
- Bo życie daje mi kopa za każdym razem, kiedy próbuję wyjść na prostą.
- Dlatego? - babcia wydawała się być nieusatysfakcjonowana moją odpowiedzią.
- Tak.
- Nie kłam.
- Zrobię co zechcę.
- Nie. Masz niecałe 17 lat, jeszcze nie decydujesz o dobie, nie jesteś pełnoletnia ani psychicznie, ani fizycznie.
- Um. Ok.
- To powiedz mi prawdę.
- Bo jestem nikim - szepnęłam i poczułam, że do moich oczu napływają łzy.
Poczułam, że babcia mnie przytula. Oparłam czoło na jej ramieniu.
- Nie mów tak.
- Ale to prawda. Sprawiam same kłopoty, nie daję sobie rady w życiu i... i... - mój głos łamał się coraz mocniej - ja... ojciec...on... mnie nie...
- Nie mów tak - uciszyła mnie babcia. - Nie był ciebie wart. Nie myśl o nim. Od początku nie podobał mi się ten mężczyzna. Wiem trochę o ludziach i potrafię stwierdzić, czy są porządni, czy raczej nie.
Na myśl przyszło mi to, co powiedziała o Niallu.
"Miły chłopiec"
Nic o nim nie wiedziała.
"To znowu ty (...) nie mam zamiaru tracić na ciebie swojego czasu"
"To nie jest moja laska, Zayn! Nawet jej nie lubię"
"Czemu ty ciągle musisz taka być?! Taka wszystkiemu przeciwna!?"
"W ogóle to od kiedy ty się przyjaźnisz z ludźmi takimi jak ona?!"
"Bo ona ciągle uważa siebie za królową i w ogóle nie liczy się z niczyimi uczuciami! Jest oschła i nieczuła!"
"Odezwała się miss perfekcji! Może chociaż raz byłabyś z kimś szczera?"
"Zawsze udajesz taką silną, a naprawdę wcale taka nie jesteś! Ty tylko grasz!"
" Zawsze musisz górować, prawda?! Musisz pokazywać, jak bardzo masz innych w dupie!"
On też był przyczyną, przez którą chciałam się skrzywdzić.
- Nie znasz się na ludziach, wierz mi.
- Znam się. Na przykład ty... Jesteś zamknięta w sobie, ale gdzieś w środku siedzi diablica - babcia zaczęła się śmiać.
- Znasz mnie od urodzenia.
- Ale nie widziałyśmy się bardzo dawno. Dwa lata to przepaść, kiedyś widywałyśmy się co dzień i nagle zostałyśmy wyrwane z naszej rutyny i rzucone w dwa różne miejsca. Zmieniłaś się. Zaczęłaś pokazywać rogi bardziej niż kiedyś.
- Ta rozmowa donikąd nie prowadzi.
- Chcę ci tylko powiedzieć, żebyś pamiętała o konsekwencjach.
- Tego jest za dużo babciu.
- Nie wymagam od ciebie dużo.
- Może nie dużo, ale trudnych rzeczy. To się kalkuluje. Myślisz, że chcę skończyć źle? Ja po prostu już nie wytrzymuję.
- Jeszcze kiedyś zaświeci słońce, zobaczysz.
- Mogę iść już do siebie?
- Tak.

Powoli zamknęłam drzwi od swojego pokoju. Życie mnie przerasta. Wyjęłam dziennik.

Walcz.

Moje wpisy od jakiegoś czasu były krótką, ale obszerną myślą.

*kolejny dzień*

Usłyszałam dzwonek do drzwi. Poszłam otworzyć.
- Hej, Ashley! - krzyknęli Lou z Harrym.
- Cześć. Wiecie, nie jestem pewna, czy moi dziadkowie ucieszą się na wasz widok...
- Niech cię o to głowa nie boli. My się już postaramy, aby cię puścili.

***

- Jesteście magikami! Nie przypuściłabym, że tak łatwo się zgodzą.
- No wiesz, ma się ten urok - Harry zatrzepotał rzęsami, na co wybuchnęłam śmiechem.
- Muszę przyznać. Jesteście słodcy. A w ogóle to gdzie jest ta impreza?
- Zobaczysz - powiedział tajemniczo Lou.
- Ok. Ale nadal nie wiem co mam na siebie założyć, bo nie posiadam żadnych sukienek.
- Żadnych?! - krzyknęli naraz.
Pokręciłam przecząco głową.
- No to... to idziemy na zakupy. Bierz potrzebne rzeczy, a my ci pomożemy.
- Spoko.

***

- Woah, Ashley, wyglądasz nieziemsko - powiedział Lou, otwierając szerzej oczy.
- Nie jestem przekonana. To nie mój styl.
- Ale wyglądasz pięknie - skomplementował Harry.
- Dziękuję wam chłopcy, ale chyba jednak założę spodnie.
- Nie chcę ci rządzić, ale ty plus ta sukienka równa się atak serca.
- Yyy... to chyba źle?
- Wręcz przeciwnie.
- Uh, no dobra, wezmę ją.
Wróciłam do przymierzalni i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Wygładziłam grafitowy materiał z asymetrycznym zakończeniem. Sukienka była bez ramiączek i miała koronkowe wstawki.
Może wcale nie wyglądam tak źle?

Odeszłam od kasy.
- Ok, co teraz?
- Buty - powiedzieli zgodnie.
- Mogę założyć tramp...
- Chyba żartujesz! Idziemy kupić ci odjazdowe buty!
- Jesteście podli - udałam urażoną minę. - No i wiedzcie, że nie założę szpilek. Nawet za 1000 lat.
- Ale Ash...
- Nie ma mowy - ucięłam.
- To idziemy kupić ci odjechane balerinasy! - krzyknął Harry.
- Co? - zaczęłam się śmiać.
Ja się śmieję. Naprawdę się śmieję. Naprawdę jestem na zakupach z przyjaciółmi. To wszystko jest prawdziwe, niezmyślone, namacalne. Czyli może nie jest tak źle? Może uda mi się wyjść na prostą?...

________________________________________________________________
Tadaaam! Oto kolejny rozdział! Komentujcie, proszę Was, to mnie motywuje. xoxo

Turkusowa




środa, 19 marca 2014

Rozdział siódmy. 'Kod kreskowy'

Będzie łatwo. No już, zrób to. Zrób to, zanim się rozmyślisz. Pokaż, że masz nad tym władzę. Że potrafisz to kontrolować. Że nie jesteś uzależniona od cierpienia, to ty masz wpływ na cierpienie. No już, dalej.  Zrób to szybko i zapomnij o całym źle tego świata. Obejmij kontrolę nad bólem. Ash, no już. To tylko sekunda. To pomaga... podobno. Nie wiem. Jeszcze nigdy się nie odważyłam. Dlatego, że to pozostawia znamię na całe życie. Cała historia zapisana w kilku kreskach. Trochę jak kod kreskowy, tylko że należący do człowieka. I tego się obawiam. Że to będzie mnie prześladowało. Że będzie przypominało. Gdybym tyle nie myślała, moje życie byłoby łatwiejsze. Metal był nadal jedynie minimetry od cienkiej skóry moich nadgarstków. Nie mogłam zmusić się, by dotknąć go do ręki. Trwałam tak kolejne pięć minut aż w końcu wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i dotknęłam ostrzem nadgarstka. poczułam ukłucie i miałam przejechać żyletką po nadgarstku, kiedy niespodziewanie ktoś wpadł do łazienki. Prostokąt wypadł mi z rąk na podłogę. Zakryłam usta dłonią. Spojrzałam do góry i moje oczy napotkały intensywne, niebieskie spojrzenie.
- Ashley!? Co ty wyprawiasz, dziecko!? - babcia od razu do mnie doskoczyła, więc schowałam ręce za plecy. - Co miałaś zamiar zrobić!? Jak ty w ogóle mogłaś! Pokaż ręce.
Pokręciłam przecząco głową.
- Pokazuj - babcia odstawiła na bok miskę z praniem; ruszyła w moją stronę.
Następnym razem zamknę się na klucz. O ile będzie następny raz.
- Daj mi te ręce albo natychmiast dzwonię do twojej matki! - zaczęła szarpać mnie za ramiona.
- Nic sobie nie zrobiłam.
Kobiecie udało się uwolnić moją prawą dłoń, ale niewiele jej to dało, bo jestem praworęczna a to mówi samo za siebie.
- Do jasnej cholery, dasz mi tą rękę?
Spojrzałam na podłogę. Żyletka leżała nadal w tym samym miejscu.
- Ashley, co się z tobą dzieje? - babcia wyglądała na roztrzęsioną i widziałam, że nie wiedziała jak ma się zachować.
- Uh, proszę cię, daj mi spokój - jeszcze mocniej przylgnęłam plecami do ściany.
Gdybym pomyślała i zamknęła drzwi albo nie zachciało jej się łazić z praniem akurat teraz wszystko byłoby łatwiejsze.
Babcia schyliła się i chwyciła żyletkę ostrożnie pomiędzy palce.
- Dziadek powinien bardziej uważać, gdzie je kładzie. Wychodź. Już. Zaraz sobie pogadamy - wypchnęła mnie za drzwi łazienki.
Poczłapałam do swojego pokoju. Na nadgarstku miałam tylko płytkie wcięcie z jednej strony. To nawet nie była ranka. Jak zwykle babcia musiała wszystko popsuć. Usiadłam na skraju łóżka. Ok, nie jestem silna. Jestem słaba. Bardzo. Gdybym była silniejsza, już dawno bym to zrobiła. Potarłam wierzchem dłoni oczy. Ona chce ze mną gadać. A ja nie mam zamiaru przechodzić przez piekło. Znów. W mojej głowie zamigał plan. To co, że będę miała przechlapane i będzie chciała tym bardziej ze mną gadać a może nawet dostanę szlaban. Mówi się 'yolo'. Otworzyłam okno i wspięłam się na parapet. Miałam wyskoczyć, ale jeszcze na chwilę wróciłam. Wyrwałam z przypadkowego zeszytu kartkę i nabazgrałam na niej: Nie martwcie się o mnie, wrócę późno, nie szukajcie mnie. Położyłam karteczkę w dość widocznym miejscu i zsunęłam się na trawę. Po cichu przebiegłam do płotu, po czym wspięłam się na bramę od strony pola i znalazłam się poza podwórkiem. Teraz już tylko z górki.

***

Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Mogłam o tym pomyśleć. A tak to błąkałam się po centrum miasta w samej bluzie i spranych jeansach. Wiatr przybrał na sile, więc mocniej opatuliłam się bluzą. Zaczęło padać. Zarzuciłam na głowę kaptur i usiadłam na ławce przed galerią sztuki. Było pusto, a moje ubranie stawało się coraz bardziej mokre. Czas przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Siedziałam pochylona, wpatrując się w swoje tenisówki. Po upływie około pół godziny ujrzałam przed sobą buty. Podniosłam wzrok i napotkałam na intensywnie zielone tęczówki. Mężczyzna trzymał między wargami papierosa.
Trochę mnie spłoszył, przyznaję. Czego chce?
Wyjął niedopałek papierosa i wypuścił z ust kłąb białego dymu, po czym rzucił go na ziemię i przydepnął.
- Co ładna dziewczyna robi przemoknięta na ławce, w centrum miasta?
Kiedy nie odpowiedziałam, przysiadł się tuż obok mnie, nawet nie starając się o to, by zachować mimędzy nami stosowną odległość. Odsunęłam się od niego.
- Hej, nie gryzę. Odpowiesz mi?
- Nie.
- Jak chcesz - wygodnie oparł się o ławkę, krzyżując nogi w kostkach.
Zirytował mnie. Uh, naprawdę muszą kręcić się wkoło mnie sami idioci?
- Która część twoich włosów jest naturalnego koloru? Obstawiam, że te - skubnął końcówkę mojego kucyka.
- Pudło.
- Grzywka? Hmm. A jaki masz teraz na sobie kolor bielizny? - posłał mi głupi uśmiech.
- Nie wiesz nawet jak mam na imię i wychodzisz z takimi pytaniami!? - wrzasnęłam energicznie wstając.
- Pewnie jakoś Jessie, Victoria, Chloe albo może Sophie, więc po co mi ta informacja, skoro mogę zadać ci kreatywne pytanie?
- Ja stąd idę - zrobiłam krok do przodu, ale poczułam, jak na moim nadgarstku zaciskają się palce. - Puść mnie!
- Zostań. Posiedzimy tu razem. I tak pada, więc mogę dotrzymać ci towarzystwa.
- Nie potrzebuję niczyjego towarzystwa - fuknęłam i próbowałam mu się wyrwać. - Jesteś jakimś psychopatą? - warknęłam.
- Nie, jestem Harry.
Przestałam się wiercić.
Chwileczkę...
Zdarłam mu z głowy grubą czapkę.
- Hej co robisz? - zaczął się śmiać.
Ale ja już wiedziałam, co robię. Moim oczom ukazały się ciemne kręcone włosy.
- Styles? - spytałam niepewnie.
- Tak, Styles. Znamy się?
- Um... Louis... - nie wiedziałam co powiedzieć dalej.
- Ah, już rozumiem. Ty jesteś Ashley.
- Taa - byłam zaskoczona tym, że Louis mu o mnie powiedział.
- No więc... - wyczułam, że jest zakłopotany.
On nie wie, czy ja wiem, czy nie.
- Um.. Louis... - powtórzył moje zdanie - miałem do niego dzisiaj iść... W zasadzie, to byłem w drodze, ale cię zobaczyłem no i postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa. Ale teraz zabieram cię do Lou, nie ma mowy, abyś tu tak mokła! Louis by mnie zabił.
- Nie chcę się narzucać, naprawdę...
- Idziemy i już.

***

Weszłam do mieszkania, w którym byłam już wcześniej.
- Cześć Ash, co ty tu robisz!? I czemu jesteś taka mokra? - posłał mi szeroki uśmiech.
- Cześć, Lou - powiedziałam. - No więc, w zasadzie to nie chciałam przeszkadzać, ale Harry mnie tu zaciągnął.
- Siemka - chłopak stanął obok mnie i wyciągnął do Louisa dłoń, ale ten zamiast ją przyjąć przytulił się mocno do chłopaka.
Widziałam, że Harry zrobił się lekko czerwony.
- Yyy, Louis?
- Ona wie, Hazz - wymruczał Louis w jego włosy.
Odsunął się od niego.
- Idę zrobić herbatę i przynieść wam coś suchego do ubrania, czekajcie tu! - krzyknął i zniknął w pokoju.

____________________________________________________________
Jak rozdział? Jest trochę beznadziejny, według mnie, ale Wam zostawiam ocenę.

*czytasz = skomentuj*

Turkusowa

piątek, 14 marca 2014

Rozdział szósty. 'Nie jestem tak ohydna jak ty'

Drogi pamiętniku,
Idę za chwilę na spotkanie z Louisem. To już drugie, odkąd go poznałam. Jestem tu już 8 dni. I chyba po raz pierwszy w swoim życiu znalazłam przyjaciela. Jednak mam małe obawy. Co jeśli Louis wcale mnie nie lubi i jest środkiem Nialla, aby w jakiś sposób mnie upokorzyć? A może powinnam mu jednak zaufać? Nie wiem. Mam mętlik w głowie. Ale wiem, że nie jestem na to jeszcze gotowa. Potrzebuję czasu. I dowodu, że mnie nie zrani. Lecz czy wystarczającym dowodem nie jest to, iż powiedział mi o swojej orientacji? Co mam o tym wszystkim myśleć? Może powinnam dać mu chociaż odrobinę zaufania?

Zamknęłam pamiętnik i westchnęłam. Podeszłam do lusterka i dodałam mojemu spojrzeniu odrobinę dzikości czarną konturówką. Zarzuciłam na ramię plecak i wyszłam z domu. Miałam iść dziś do Louisa. Trochę się denerwowałam, chociaż w zasadzie nie miałam czym. Szłam do domu Lou co jakiś czas spoglądając na karteczkę, na której narysował mi mapę. Cóż, dawno nie szwendałam się po mieście, zwłaszcza po tym, jak się wyprowadziłam. A dom Lou był w nieco cichszej, bardziej splątanej różnymi dróżkami i tajemniczej części miasta. Wcześniej tu nie byłam za często, przez te 15 lat spędzone w Mullingar. Władały mną lekkie obawy, bo robiło się ciemnawo, a ja... to głupie, ale czułam, jakby ktoś mnie obserwował. Wmawiałam sobie, że to absurd. Znalazłam się pod wyznaczonym blokiem i nacisnęłam okrągły guzik przy nazwisku Tomlinson. Usłyszałam brzęk, więc weszłam do środka.
Louis otworzył mi drzwi i szeroko się uśmiechnął.
- Hej, Ash!
- Cześć.
- Wchodź, zapraszam - przepuścił mnie w drzwiach.
To, co zobaczyłam w środku niemało mnie zdziwiło. Czyżbyśmy byli aż tak podobni? Czy może kupił to mieszkanie już urządzone? Tak też mogło być.
Zaprowadził mnie do pokoju, który (jak sądzę) należał do niego.
- Usiądź - wskazał ręką na kanapę - ja zaraz wracam tylko skoczę po coś do picia i przekąski - wyszedł.
Nie zrobiłam tego, co polecił, tylko podeszłam do niskiej, dębowej komody. Piękna. Jednak nie ona zwróciła moją uwagę. Wzięłam do ręki zgrabną ramkę. W środku było zdjęcie przedstawiające uśmiechniętego chłopaka o ogromnych, zielonych oczach. Jego twarz okalały brązowe loczki. Uśmiechał się, a w jego policzkach były urocze dołeczki.
Nagle Louis powrócił. Odwróciłam się w jego stronę nadal trzymając zdjęcie. Poliki chłopaka nabrały czerwonego koloru. Uśmiechnęłam się do niego.
- To twój chłopak? - wypowiadanie tego słowa było dla mnie dziwne, lekko krępujące, ale na pewno Louis był bardziej zawstydzony.
- Um, tak.
- Jak ma na imię?
- Harry. Harry Styles. Nie jest Irlandczykiem, ale mieszka tu od 15 lat. Przeprowadził się z mamą... A ona dwa lata temu zginęła - to zdanie wyszeptał. - W wypadku samochodowym.
- O Boże... przykro mi...
- Wiesz, on nie ma ojca. Zostawił go i jego mamę gdy był jeszcze malutki. Miał dwa miesiące.
Odstawiłam zdjęcie na swoje miejsce.
- Najsmutniejsze jest to, że zostałem mu już tylko ja.
- ...Ile on ma lat?
- 18.
- Em... Mieszkacie razem?
- Nie, ale on często tu przychodzi.
- Czyli nie przeszkadzam czy coś?
- Nie no jasne że nie - posłał mi uśmiech.
Usiedliśmy przy małym stoliku. Wzięłam do ręki szklankę i upiłam trochę soku.
- Dawno tu jesteś?
- Dwa lata...
- Ze względu na Harrego?
- Tak. Poznaliśmy się kiedyś w Londynie. Studiowałem, on był wtedy w szpitalu u mamy. To w Londynie miała wypadek. No i moja babcia była chora, więc poszedłem do niej w odwiedziny. Chodziłem tam dłuższy czas, ale któregoś dnia go tam spotkałem. Potem kolejny raz. Nie zwracałem na niego zbytniej uwagi, pomyślałem, że ma kogoś chorego i przyszedł w tym samym celu co ja. I ta rutyna się powtarzała, co dzień mijaliśmy się na korytarzu. Czasami stał przy szybie wychodzącej na jakąś salę. Dało się zauważyć, że spędzał tam dużo czasu. I któregoś dnia siedział na podłodze pod tą salą. Skulony, z twarzą schowaną w dłoniach... Płakał. Przykucnąłem przed nim i spytałem co się stało. Jego mama... ona zmarła - wyszeptał i spuścił głowę, dyskretnie ocierając kciukiem policzek, na którym zabłąkała się łza.

W tym momencie nie umiałam niczego powiedzieć, nie umiałam myśleć o niczym innym, jak przeznaczenie. To, co przytrafiło się mamie Harr'ego, było przykre, ale... Co, jeśli tak miało być? Tak, wiem, zdecydowanie za dużo myślę, ale ja szukam sensu w zdarzeniach. Według mnie, nic nie dzieje się przypadkowo. Ja jeszcze nie rozwikłałam, czy odejście mojego taty coś zmieniło, ale wiem, że niedługo pewnie uzyskam odpowiedź. No bo gdyby nie ten wypadek... Harry na pewno nigdy nie znalazłby się wtedy w Londynie, a tym bardziej w szpitalu! I choroba babci Lou... Gdyby nie to wszystko, oni pewnie nigdy by się nie poznali. Za czym idzie - nie zakochaliby się w sobie.

- Hej, w porządku? - Lou podsunął mi paczkę chusteczek.
Dopiero teraz zorientowałam się, że po moich policzkach spływają łzy i skapują na stół.
- Tak, myślę, że tak - wzięłam jedną. - Dzięki.
- Porozmawiajmy o czymś weselszym...
- Ok. To... sam tu udekorowałeś?
- W połowie. Te meble tu były, ale nie miałem serca ich wyrzucić, lubię takie starocie.
Na mojej twarzy zagościł uśmiech.
- Podoba mi się tu. Też lubię takie klimaty.
- Naprawdę? Nie posądził bym cię o to.
W pomieszczeniu niespodziewanie rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Sorry, zobaczę kto to.
- Hej stary, sorry, że tak bez zapowiedzi, ale musimy pogadać.
- Jak się tu dostałeś? - ton głosu Louisa był jakiś inny. Skwaszony?
- Jakaś babka stąd wychodziła i się wślizgnąłem.
W drzwiach pokoju stanął właśnie nikt inny jak Horan.
- Co ty tu robisz?
- Em, Niall, to moja przyjaciółka - Louis wszedł do pokoju.
- To ja już pójdę, nie będę wam przeszkadzać - podniosłam się z krzesła.
- Nie, to ja stąd spadam. W ogóle to od kiedy ty się przyjaźnisz z ludźmi takimi jak ona?!
- Jak mówię, że pójdę, to pójdę - powtórzyłam.
- Niall, nie wybierasz mi przyjaciół - próbował bronić mnie Louis. - A w ogóle to może powiecie mi czemu wy tak bardzo się nie lubicie?
- Chcesz wiedzieć? Dobra! - krzyknął Niall. - Bo ona ciągle uważa siebie za królową i w ogóle nie liczy się z niczyimi uczuciami! Jest oschła i nieczuła!
- Powiedział facet, który przypierdala się do wszystkiego i rani ludzi na każdym kroku!
- Odezwała się miss perfekcji! Może chociaż raz byłabyś z kimś szczera?
- Może wcale nie chcę?! I niby kiedy byłam nieszczera?!
- Zawsze!
- Tak?! To podaj przykład!
- Proszę bardzo! Zawsze udajesz taką silną, a naprawdę wcale taka nie jesteś! Ty tylko grasz!
- A nie pomyślałeś może o tym, że gram, bo nie daję sobie rady?! - stój Ash, nie zdradzaj mu za dużo, Ashley, skup się i zamknij mordę.
- Tak?! Ale zawsze musisz górować, prawda?! Musisz pokazywać, jak bardzo masz innych w dupie!
- Sam to robisz! Ciągle komuś wytykasz!
- Oh tak, ty to święta, ale ja to ostatnie gówno!
- Nie powiedziałam, że nie popełniam błędów, popełniam ich masę, ale nie jestem tak ohydna jak ty!
- Czemu ty ciągle musisz taka być?! Taka wszystkiemu przeciwna!?
- Nic o mnie nie wiesz, nie wiesz, jak przeżyłam odejście ojca, nic nie wiesz! - zakryłam usta dłonią. Powiedziałam mu za dużo. Nie powinien o tym usłyszeć. Teraz zna mój słaby punkt. A to jest taki gnój, który będzie męczył, aż cię wykończy.
- Niall, myślę, że powinieneś już iść - powiedział Louis.
Blondyn fuknął, złapał swój plecak i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Ash... przepraszam, nie wiedziałem, że on tu przyjdzie, naprawdę.
- Lou... myślę, że powinnam już sobie iść... tylko... jestem roztrzęsiona i nie wiem czy w takim stanie znajdę drogę do domu. Albo czy nie wpadnę pod auto.
- Ok, odwiozę cię.
- Dzięki.

Wbiegłam do pokoju nawet nie patrząc na dziadków. Otworzyłam swój pamiętnik i nawet nie dopisując nagłówka nabazgrałam na kartce dwa zdania.

Jestem nikim. Cholernym nikim.




*czytasz = zostaw komentarz*
Turkusowa

środa, 5 marca 2014

Rozdział piąty. 'Ty mi... ufasz?'

Po jakichś 15 minutach znaleźliśmy się przed bramami... wesołego miasteczka.
- Co ty na to?
- No cóż, nie spodziewałabym się...
- Myślałem, że siedemnastolatki lubią się zabawić? - posłał mi uśmiech.
- Skąd wiesz ile mam lat?
- Ups... pytałem Nialla.
Uh, no tak, mój mózg mnie ostrzegał ale ja nie słuchałam.
- Jesteś zła?
- Co? Nie, nie jestem. Po prostu nie mamy z Niallem najlepszych kontaktów...
- Nie wiedziałem...
- Spoko. To co robimy?
- Proponuję tą wielką karuzelę, o ile nie masz lęku wysokości, potem straszny dom, strzelanie do puszek i co jeszcze ci się tam zamarzy. To jak?
- Lęku wysokości nie mam, chodźmy.

Wyszalałam się jak dziecko. Muszę przyznać, że pomysł Lou był jak strzał w dziesiątkę.
- Proszę bardzo, to dla ciebie - Louis podsunął mi pluszaka, którego kilka minut temu ustrzelił.
Poszliśmy do KFC i zajęliśmy stolik w kącie.
- Jak się bawiłaś? Bo wygląda na to, że dobrze, ale chcę usłyszeć to od ciebie.
- Było super - chwyciłam pojedynczą frytkę i zamoczyłam w ketchupie po czym włożyłam ją do buzi.
- Nie chcę być chamski... ale właściwie to dlaczego nie lubicie się z Niallem?
Nie mogłam przełknąć frytki, którą już dawno zdążyłam pogryźć.
Jego oczy dogłębnie szukały  odpowiedzi w moich.
- Wyraźnie jesteście kumplami i nie chcę gadać za niczyimi plecami...
- Hej, jesteśmy teraz przyjaciółmi, możesz mi powiedzieć, obiecuję, że mu nie powiem - uniósł zabawnie dwa palce do góry.
Musiałam wszystko przetworzyć w głowie. Po pierwsze, on powiedział 'PRZYJACIÓŁMI'. Nie żebym liczyła na coś więcej, ale... Nie ważne. Przejdźmy do drugiej rzeczy. Co, jeśli to spotkanie to ustawka? Żeby wyciągnąć ze mnie informacje, które on przekaże Horanowi? I będą o mnie później gadać niestworzone rzeczy?
- Znamy się krótko, nie wiem, czy mogę ci wystarczająco zaufać. Zwłaszcza, że przyjaźnisz się z Horanem... To znaczy z Niallem.
- W porządku, nie chcesz to nie mów, ja nie naciskam. Jestem tylko człowiekiem-ciekawym jak każdy. Mam nadzieję, że cię nie uraziłem - umoczył usta w swoim sprite.
- Jest w porządku.
- Na pewno, Ash?
- Tak. Po prostu  mało cię znam.
- No to pytaj o co chcesz - znów wziął do ręki butelkę i się napił. Kiedy odstawił ją na bok ponownie się uśmiechnął.
- Naprawdę?
- Jasne.
- No to... ile ty w ogóle masz lat? - zdałam sobie sprawę, że nawet tego nie wiem.
Jestem naiwna umawiając się z ludźmi od tak, Louis równie dobrze mógłby wywieźć mnie gdzieś, zgwałcić i zabić.
- 20. Nie wyglądam na tyle, co?
- W ogóle. A skąd jesteś? Nie masz akcentu...
- Z Doncaster, w Anglii.
- I co tu robisz?
- Um... powiedzmy, że ściągnęła mnie tu miłość.
Kur...de. Głupia, głupia ja. Mogłam się domyślić, że ma dziewczynę, jest w końcu przystojny. Jak głupia byłam myśląc, że to randka. I co myśli o tym całym wyjściu ta dziewczyna? Może to serio ustawka aby Niall mógł zebrać jakieś informacje i wykorzystać je przeciwko mnie? Nie wiem jeszcze w jaki sposób, ale to jest Horan, nigdy nie wiadomo co mu przyjdzie do tej farbowanej głowy!
- Twoja dziewczyna musi być szczęściarą... - powiedziałam obracając w dłoniach kubek, nie patrząc na chłopaka. Z początku się nie odzywał.
- Wiesz, znamy się krótko, ale powiem ci prawdę. To nie tak. Mnie... nie interesują dziewczyny.
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się, ale był poważny.
- Czekaj... ty mi... ufasz?
To wydało mi się bardziej szokujące niż jego oświadczenie. Znamy się może 3 godziny i zdążył mi zaufać? Nie Louis, mnie się nie ufa. Potrafię zawieść ludzi.
- Noo... tak. Czemu miałbym nie?
- Nie wiem... - powiedziałam prawdę.
Nie wiedziałam ani tego, czemu niby miałby mi nie zaufać ani tego, czemu to zrobił.
- Ale jest ok? Nie zraziłaś się do mnie po tym, co ci właśnie powiedziałem?
- Jasne, że nie. Jestem zwolenniczką prawdy. Wolę usłyszeć ją od razu, bo później może być już za późno. 'Później' zawsze jest za późno - powiedziałam.
Tak jak było w przypadku mojego ojca i jego nowej rodziny. Matka powiedziała mi o ponownym związku taty kilka miesięcy po tym. To było okropne uczucie.
- Zresztą wiem jak to jest, kiedy prawda wychodzi na jaw w tym najmniej odpowiednim momencie. Moja matka nie powiedziała mi o ślubie taty... Zrobiła to dopiero kiedy sprowadziła do domu faceta-George'a. Przez niego musiałam się przeprowadzić z Mullingar do Longford - nagle naszła mnie ochota, aby komuś o tym powiedzieć. A dokładniej jemu.
- Przykro mi. Więc może jakiś koktajl ci to osłodzi, hm?
- Nie, Louis, wydałeś na mnie dzisiaj już dosyć kasy, chociaż dobrze wiesz, że nie byłam za.
- Hej, jesteś teraz moją księżniczką, będę wydawał na ciebie tyle kasy ile mi się zachce - powiedział i poszedł w kierunku lady.
I w tym momencie zrozumiałam, że właśnie zyskałam coś o wiele cenniejszego niż miłość. Przyjaźń.
_______________________________________________
Cześć, Aniołki. :")
Będę wdzięczna, jeśli skomentujecie.
Wiem, że strasznie szybko, ale to chyba lepiej?

Turkusowa

wtorek, 4 marca 2014

Rozdział czwarty. 'Randka?'

Dzisiaj pogoda nie była najgorsza. Zrezygnowałam z bluzy i założyłam ramoneskę. Dziadkowie chyba nic nie zauważyli. W sensie moich odstających kości. Poszłam do pierogarni. Zobaczyłam ją wczoraj idąc do sklepu spożywczego. Dwa lata temu jej nie było. Weszłam do środka. Ściany tutaj były bordowe, meble staroświeckie a na ścianach wisiały nowoczesne obrazy. Od razu mi się tu spodobało. Taka miła, domowa atmosfera, co potęgował czarny kominek stylizowany na lata 60. Zajęłam stolik w kącie i rozłożyłam menu. Podszedł do mnie młody kelner, przyjaźnie się uśmiechając.
- Co podać?
- Poproszę pierogi z serem i rodzynkami.
- Będą gotowe za 10 minut - zakomunikował i odszedł.
Z napisu na jego uniformie wywnioskowałam, że ma na imię Louis.
Równe 10 minut potem dostałam swój talerz, wypełniony pierogami. Na tacy leżała jeszcze karteczka.
Wzięłam ją do ręki i rozwinęłam.
Numer telefonu, podpis i jeszcze 'xx'. Spojrzałam w stronę kelnera. Stał odwrócony plecami i przyjmował zamówienie od jakiejś starszej pary. Louis. Nie ma irlandzkiego akcentu...
Byłam w połowie posiłku, kiedy drzwi lokalu otworzyły się z ogromną siłą. Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Ah tak, to Niall i ten jego kolega... Zack?
Podeszli do szatyna. Rozmaiali i śmiali się. O, teraz to już na pewno się z nim nie umówię, czy na co on tam liczył. Ludzie trzymający z Niallem od zawsze byli fałszywi. Przynajmniej tak było dotychczas. Dokładniej do czasu aż się nie wyprowadziłam. Nie było z nim chłopaków, którzy zadawali się z nim wtedy... Ale wokół niego zawsze kręcili się podejrzani ludzie... Zazwyczaj byli to faceci raniący wszystkich dookoła. Zwłaszcza dziewczyny.
Straciłam apetyt. Musiałam zapłacić. Ale co mam tak podejść, przejść przez tą grupkę i poprosić o rachunek? O nie. Co tu robić, co tu robić? Może zostawię kasę na tacy? Nie...
W czasie kiedy ja myślałam Niall i brunet zajęli stolik. Blondyn siedział naprzeciwko mnie i chyba właśnie mnie zauważył. Jego oczy spotkały moje, skrzywił się, po czym odwrócił wzrok. Podeszłam do Louisa.
- Chciałabym zapłacić.
- Ok - podał cenę. - Przeczytałaś?
- Taa.
- Jak masz na imię?
- Ashley.
Uśmiechnął się.
- Ładne imię. Dasz się gdzieś zaprosić?
Ok, coś tu jest nie tak. On jest...miły. I chyba trzyma sztamę z Horanem... Niall zmienił znajomych?
- Hej, pobudka królewno! - szatyn zamachał mi przed oczami ręką.
- Oj, przepraszam.
- To jak?
- Um... zastanowię się. Dam ci znać wieczorem.
- Ok. Do usłyszenia.
- Do usłyszenia - wyszłam z restauracji.
Huh, to było dziwne. Przynajmniej jak dla mnie. Nie umawiałam się często, bo faceci zazwyczaj uważali mnie za 'emo ze średniowiecza'. Tak naprawdę nie preferowałam tego stylu, miałam po prostu dwukolorowe włosy i kolczyk w brwi. Nie malowałam się mocno, no bo niby dla kogo? Może dla tych dwunastolatków, których w Mullingar jest jak grzybów po deszczu? Czyżby przepowiadali koniec świata na rok 2002? Bardzo możliwe, nie pamiętam, ale tych dzieci jest tu naprawdę masa. Przechodząc do kolejnej części, tej o średniowieczu, zawsze mieli do mnie wąty o to, że nie jestem typową nastolateczką. Inne dziewczyny chodziły na imprezy - ja grałam na konsoli, one nieustannie kupowały miniówki i za krótkie bluzki - ja chodziłam w za dużych bluzach, one ciągle sms'owały - ja pisałam opowiadania. Ta różnica jest przepastna i dlatego nie miałam przyjaciółki. Uważano mnie za odmieńca i dziwoląga. Nikt mnie nie znał, bo nikt nie chciał mnie poznać, a ja nie chciałam być poznawana. Mnie nie obchodziły one, ja nie obchodziłam ich - i to był mi na rękę. Ale czasami odczuwałam brak. Brak kogoś, komu mogłabym się wyżalić, wszystko powiedzieć. Dlatego zaczęłam pisać pamiętnik. Wyrzucałam z siebie wszystko na papier. Pamiętnik stał się moim najlepszym przyjacielem. I tak jest dobrze.
Szłam dalej, kiedy nagle się o coś potknęłam. Usłyszałam brzęk, ale nie zwróciłam na to uwagi. Jakiś piegowaty nastolatek nie mógł poradzić sobie z chodzeniem, no proszę!
Fuknęłam.
Chłopak poszedł dalej nawet nie patrząc na mnie. Głupie dzieciaki.
Wstałam z ziemi i pokonałam dalszą drogę do domu.
Poszłam do łazienki. Obmyłam twarz zimną wodą i spojrzałam w lustro. Moje serce stanęło. Mój szczęśliwy naszyjnik z koniczynką zniknął! Wybiegłam z łazienki.
- Babciu, nie widziałaś mojego łańcuszka?!
- Tego z koniczyną?
- Tak, tego?!
- Nie, nigdzie go nie widziałam oprócz na twojej szyi. Coś się stało?
- Nie ma go! Idę poszukać jeszcze w moim pokoju, ostatnio widziałam go dziś rano.
- Dziecko?
- Co?
- Jesteś za chuda, jak ty się żywisz? Chcesz się w anoreksję wpędzić?!
- Nie, babciu, nie chcę, ale na razie naprawdę nie mam czasu...
- Ciągle się chowałaś pod wielkimi bluzami, od dzisiaj będziesz pod moją kontrolą! Do czego to podobne!
- Babciu, nie mam ochoty teraz o tym gadać.
- Czy ty coś przede mną kryjesz?
- Nic czym powinnaś się przejmować - zacisnęłam powieki. Czułam, że pod nimi zbierają się łzy.
- No dobrze. Jeśli natknę się na twój naszyjnik to ci go dam.
- Dziękuję.
Przewróciłam cały pokój i nic nie znalazłam. Usiadłam na łóżku. Moje ręce trzęsły się ze zdenerwowania. Nie mogłam zebrać myśli, aby skojarzyć gdzie mogłabym go zgubić. To mój talizman szczęścia. Dostałam go kiedyś od mojego dziadka (bardzo przesądnego mężczyzny, swoją drogą). Jest dla mnie bardzo ważny. Podeszłam do biurka i wzięłam z niego telefon. Włożyłam rękę do kieszonki moich szortów i wyjęłam z niej prostokątną karteczkę. Wybrałam numer, uprzednio wpisując go w kontakty.
- Restauracja 'Złot...', ojej, przepraszam, dopiero co skończyłem pracę. Z kim mam przyjemność?
- Um, cześć, tu Ashley.
- Oh, cześć, miło, że dzwonisz.
- Słuchaj, Louis, nie widziałeś może w tej waszej restauracji czy nie został tam może naszyjnik?
- Niczego nie zauważyłem, ale poczekaj chwilę, wrócę się, dopiero co wyszedłem.
- Nie musisz robi sobie problemu.
- Nie żartuj, zdążyłem ujść kilka kroków.
Nie mogłam go zobaczyć, ale dosłownie słyszałam, jak się uśmiecha.
- Posłuchaj, oddzwonię do ciebie za 5 minut, ok?
- Jasne, dziękuję ci.
- Nie ma sprawy - powiedział, po czym usłyszałam pikanie, sygnalizujące zakończenie połączenia.
Przez te 5 minut nie mogłam usiedzieć w miejscu. W końcu telefon się odezwał.
- I co?
- Niestety, nic nie znalazłem. Przykro mi. A... co z moją propozycją? No wiesz... wyjścia gdzieś razem?
- ...Ok, ale kiedy?
- Masz czas dzisiaj wieczorem?
- Mam.
- No to może przyjdę do ciebie i się gdzieś wybierzemy?
Podałam mu mój obecny adres.
- Będę o 6 po południu.
- Czekam.
- Do zobaczenia.
- Cześć, Louis.

Ok, to było dziwne. Opadłam na łóżko. Zostały 2 godziny... Tylko raz byłam na randce. Uff... Dziwnym trafem do mojej głowy przyszła myśl, która nie pojawiała się w niej najczęściej. A mianowicie: w co mam się ubrać?
Po pół godzinnym przekopywaniu szafy wreszcie postawiłam na szare jeansy i czarną bluzkę a na to założyłam moją ramoneskę. Skoro babcia wie już, jaka chuda jestem i na pewno wygadała się dziadkowi, nie mam nic do stracenia. Włożyłam w uszy niebieskie wkręty w kształcie kuleczek. Na nogi założyłam białe converse'y. Pociągnęłam rzęsy tuszem i namalowałam na górnych powiekach cienkie (i beznadziejnie krzywe) kreski. Ok, jestem gotowa.
- Dziadku, wychodzę - zakomunikowałam.
- Tylko nie wróć za późno. A w ogóle to dokąd zmierzasz?
- Jeszcze nie wiem.
- Sama?
- No... nie.
- Baw się dobrze - dziadek odwrócił wzrok z powrotem w kierunku gazety.
- Dzięki...
- Ile razy mam ci powtarzać, że się nie dziękuje, bo to przynosi pecha?
- Um, nie dziękuję?
- Lepiej. No idź już. Bo się chłopina nie doczeka.
- Co? S-skąd wiesz?
- A dla kogo niby się tak wyszykowałaś? Może mój wzrok jest gorszy niż 20 lat temu, ale nadal nie oślepłem.
- Dobrze wiedzieć. Na razie.
Wyszłam na zewnątrz i oparłam się plecami o bramę. Za chwilę zobaczyłam Louisa zmierzającego w moim kierunku. Uśmiechnął się, więc odwzajemniłam gest.
- Gotowa?
- Oczywiście.
- No to przygotuj się na dużą dawkę zabawy - wziął mnie za rękę i poprowadził w znanym sobie kierunku.

______________________________________________________
Hej! Jak rozdział? Piszcie w komentarzach. xx

Turkusowa

sobota, 1 marca 2014

Rozdział trzeci. 'Jak nisko upadłam (...)?'

Podniosłam się z łóżka i podeszłam do biurka. Kiedyś musiałam odebrać.
- Cześć.
- Ashley, jak mogłaś? Jak ty mogłaś tak postąpić, twoja babcia najadła się przez ciebie strachu!
Wysłuchałam jej godzinnego monologu. Chwilami miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę, ale szkoda ściany. Ona pewnie nie wiedziała, że w czasie, kiedy gadała, ja malowałam paznokcie. Jej postawa mnie śmieszyła. Jakby się mną przejmowała! Grała przykładną matkę, ale to była jedynie gra. Denna gra. Udawanie przed George'm. Tak na prawdę miała w dupie to, co robię.

Wstałam z łóżka i się przeciągnęłam. Podeszłam do sporego lustra w grubej, drewnianej ramie.
Z naprzeciwka patrzyły na mnie szaro-niebieskie oczy. Ogarnęłam wzrokiem moje ciało, schowane za dużą bluzą. Matka ma rację, wyglądam jak w worku. Spod bluzy wystawały dwa blade patyki, zwane nogami. Ile ja bym dała by były choć trochę okrąglejsze... Przeczesałam palcami czekoladową grzywkę. Jako jedyna zachowała swój naturalny kolor. Reszta moich włosów była czarna. W lewej brwi miałam - jak to określiła moja babcia - metal.
Usiadłam na podłodze, plecami opierając się o łóżko. Jak długo jeszcze będę czuła pustkę wewnątrz? Jak długo będę żyła w świadomości, że czegoś mi brakuje? Już nigdy nie będę miała ojca. George go nie zastąpi. NIGDY. Zacisnęłam powieki. Moje życie... dopiero się zaczęło, ale... myślę, że już nigdy nie spotka mnie nic dobrego.

Wyjęłam spod poduszki dziennik.

Drogi Pamiętniku,
Czy poznam kiedyś odpowiedź na pytanie, czemu muszę cierpieć? Odczuwam ogromną pustkę. Czuję się nikim. Nie mam przyjaciół, Ojca, Matka się mną nie interesuje... Wydaje mi się, że jedynymi jeszcze kochającymi mnie osobami są moi Dziadkowie. O ile po wczorajszej akcji się do mnie nie zrazili. A jest to bardzo możliwe. Nie wytrzymam tak długo. Jestem krucha. Jestem tu cztery dni i już mnie to przerosło. Życie mnie przerosło. Jeśli dalej tak pójdzie, w końcu z tym skończę. Kiedyś ze sobą skończę. Tylko mam nadzieję, że nie będę musiała robić tego za szybko. Jednak wiem, że jeśli to jeszcze potrwa, w końcu się załamię. Nie da się żyć bez tlenu. To niezwykle dziecinne, ale moim tlenem jest fakt, że komuś na mnie zależy. A ja czuję, że z każdym dniem zależy ludziom na mnie coraz mniej. Staram się być twarda. Nikt nie wie co naprawdę czuję. Nikt nie dostrzega, że coś jest nie tak. Inni myślą, że jestem po prostu oschła. I niech tak myślą dalej, niech się łudzą. Ja nie mam zamiaru przed nikim się otwierać. Niech zajmą się swoimi dupami i zostawią moje życie w spokoju. JESTEM TRUDNA. Chcę, aby komuś na mnie zależało, ale nienawidzę ludzi. Ale wierzę, że kiedyś pojawi się ktoś, komu uda się odnaleźć nożyczki i rozciąć supeł powstały na moim sercu. Jak nisko upadłam, nadal w to wierząc?

Na zapełnionej kartce pojawiało się coraz więcej mokrych kropek. Otarłam policzki. Nadziejo, bądź ze mną. Potrzebuję Cię.

***

- Idę do sklepu - przeszłam koło babci.
- Stój. Plecak.
Zsunęłam z ramion czarny a'la skórkowy plecak i rozpętałam sznurki zabezpieczające przed otwarciem.
- Nie schowałam tam alkoholu, nie musisz się martwić - podałam jej plecak.
- O której wrócisz?
- Czyli teraz będziesz mnie kontrolować?
- Powinnaś się tego spodziewać po tym, czego dokonałaś.
Babcia przeszukała plecak po czym mi go zwróciła.
- Do jakiego sklepu idziesz?
- Do Ikei, muszę kupić lampki do pokoju, może jakieś świece i zobaczy się na miejscu. Może wpadnę jeszcze do Van's i H&M.
- A wrócisz o...?
- Najpóźniej o 17.
- No dobrze. Tylko bez takich numerów jak ostatnio.
- Wiem, babciu, możesz przestać mi o tym przypominać. Będę uważna. Cześć.

Wyszłam ze sklepu z dwoma torbami w ręku. Kiedy tylko dotarłam z powrotem do domu od razu zawiesiłam nad łóżkiem sznur białych lampeczek, po czym wyjęłam z papierowej torby plecak etno z Van's. Na malutkim stoliku postawiłam trzy fioletowe świece.
Nagle do moich uszu dobiegło wołanie.
- Ash, idź do sklepu po mąkę i mleko, będę piekła sernik.
- Um, ok.

Naciągnęłam na głowę kaptur, bo zrobiło się chłodniej. Naprawdę nie mogła wcześniej mnie o to poprosić? Poczułam na nosie coś mokrego. Skierowałam głowę ku górze. No pięknie. Przyspieszyłam kroku. Moja bluza pokrywała się coraz większą ilością mokrych plamek. Wbiegłam do sklepu trzaskając zbyt głośno drzwiami. Wszyscy klienci skierowali na mnie swój wzrok. Super, jakbym tego chciała. Marzenie każdego człowieka. Kupiłam to o co prosiła babcia i wyszłam ze sklepu. Padało jeszcze mocniej, ale co mi tam i tak mam w dupie co dalej ze mną będzie. Usłyszałam za sobą silnik. No cóż, to Mullingar, tu jeżdżą auta. Nikt mnie przecież nie śledzi. Szłam dalej nie zważając na auto.
- Wsiadaj.
Nie myślałam, że to do mnie więc poszłam dalej.
- Słyszysz?
Odwróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał głos. Mój spokój od razu zniknął.
Niall Mam-Cię-W-Dupie Horan.
- Nigdzie z tobą nie jadę.
- Wolisz tu moknąć?
- Wolałabym, żeby tsunami mnie zalało niż siedzieć w jednym aucie z tobą.
- Czyli masz zamiar iść jeszcze te dwa kilometry w taki deszcz?
W sumie... jeśli wsiądę to uniknę deszczu i pomoczę mu siedzenia. Sam tego chciał.
- Ok, wsiadam.

- Um, dzięki - mruknęłam i wyszłam z auta.
Postawiłam foliówkę na kuchennym stole.
- Miły chłopiec.
Co ona powiedziała? Co jest do cholery nie tak z tą kobietą?
- Aha... - burknęłam i poczłapałam do pokoju przebrać się w suche rzeczy.


__________________________________________________________________
Cześć! Jakie odczucia? Akcja powoli będzie się rozkręcać i będzie się pojawiało coraz więcej Nialla, musicie być cierpliwi. Każdy komentarz to mój uśmiech - pamiętajcie.

Turkusowa