poniedziałek, 23 stycznia 2017

Rozdział drugi. 'Żadne z nas nie potrzebowało drugiego'

- Co ona tu robi? - Usłyszałam lodowaty ton głosu, gdy właśnie miałam włożyć końcówkę mojej kanapki do ust. Zamarłam. Prosto we mnie wycelowane było nieruchome spojrzenie matki Nialla, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w progu drzwi, gdzie nie było jej jeszcze minutę temu. Zamrugałam. Nie miałam pojęcia, że będę aż tak niemile widziana. Wzrok kobiety ześliznął się po mojej sylwetce, odzianej tylko w przydużą koszulę Nialla, zapinaną na guziki. Jakże wdzięczna byłam Bogu, iż zakrywa ona aż połowę moich ud.
- Dzień-dzień dobry? - wydukałam cicho.
- Mamo, Ashley jest moim gościem, masz być dla niej miła! - Chłopak wytrzeszczył na nią oczy. - W zasadzie czemu nie ma cię teraz w pracy?
- Chyba tu mieszkam, racja? - odparła sucho, a ja w tym czasie zaczęłam "podziwiać" strukturę blatu stołu. - Tobie jak widzę dom wymyka się spod kontroli. Nie tylko on.
- Możemy odłożyć tę rozmowę w czasie? - Z każdą sekundą tracił odrobinę cierpliwości, mogłam to poznać po sposobie, w jaki jego głos stawał się głębszy, w miarę gdy oddech robił się płytszy.
- Oczywiście. Ale pamiętaj, że im bardziej zwlekasz z rzeczami, tym bardziej ranisz innych, gdy one już wychodzą na jaw - powiedziała i to były jej ostatnie słowa, zanim wymaszerowała z kuchni, głośno stukając swoimi butami na koturnie.
Przez moment żadne z nas się nie odzywało.
- Przepraszam - westchnął w chwili, gdy z moich ust wydobywało się: "Na mnie chyba już czas". - Nie, Ash, proszę cię, nie odchodź teraz, gdy w końcu znów zaczęliśmy nadawać na tych samych falach. Tylko nie teraz. Zrobię ci najlepszą herbatę na świecie i wyrecytuję tyle wierszy, ile tylko zechesz, ale błagam, zostań i spędź ten dzień ze mną. Brakowało mi ciebie.
- Przykro mi Niall. Dochodzi już dziewiąta, powinnam pojawić się w domu, zanim moja babcia zorientuje się, że wcale nie chrapię smacznie w łóżeczku. - Zsunęłam się z taboretu, próbując stłamsić wewnętrzne uczucie rozczarowania, gdy odrzucałam jego prośbę. - Ale, hm, może wyjdziemy gdzieś wieczorem? - Uniosłam brwi, słysząc słowa, które ewidentnie wydostały się z moich ust. Czy ja go właśnie zaprosiłam na randkę?
- Jasne. - Uśmiechnął się do mnie, wstając ze swojego miejsca, podchodząc i wsuwając dużą dłoń pod rąbek koszuli, którą na sobie miałam, tylko po to, aby dotknąć mojego brzucha i przyciągnąć mnie do siebie za biodro. Poczułam jak drugą ręką rozwiązuje moje włosy, które po przebudzeniu się od niechcenia związałam w supeł. I nagle błękit jego oczu zdmuchnął mnie z powierzchni ziemi, a potem miękkie usta odcisnęły się na samym czubku mojego nosa.
- Tak w zasadzie, jak doszło do tego, że nie byłaś wczoraj z początku całkowicie trzeźwa?
- Zayn zaprosił mnie na imprezę. W prawdzie wolałam spędzić wieczór z tobą, ale ponieważ ty nie odbierałeś telefonu, postanowiłam, że z nim tam pójdę.
- Och - odparł tylko, marszcząc brwi i uciekając wzrokiem od mojego.
W pierwszej chwili chciałam się od niego odsunąć, jednak uświadomiłam sobie, że to postawiłoby pomiędzy nami krechę - niegrubą, niekoniecznie długą, ale wystarczającą, abyśmy obaj poczuli dyskomfort, utracili poczucie bezpieczeństwa, bliskości i tej normalności, w jaką nasza relacja się przerodziła, ponieważ tak, takie coś niegdyś było na porządku dziennym, a brak tego sugerował, że coś jest źle, nie tak. Znowu.
- Jest w porządku - powiedziałam i nic więcej nie było mi dane wyrzec, ponieważ wtedy do kuchni weszła mama Nialla. Tym razem miała na sobie firmowy podkoszulek i ogrodniczki, a na nogach trampki. Momentalnie strzepnęłam dłoń blondyna ze swojego boku, gdyż teraz biała koszula obnażała zdecydowanie za dużo. Poczułam jak do moich policzków uderza gorąco. Przełknęłam ślinę i byłam wdzięczna chłopakowi, że stanął przede mną, w większości mnie zasłaniając.
- Mamo? - spytał zniecierpliwiony, odrobinę za głośno.
- Lepiej uważaj, jakim tonem się do mnie zwracasz - ostrzegła. Podeszła do regału, schyliła się do przedostatniej szuflady i wyciągnęła z niej rękawice ogrodnicze. - Założę się, że nie masz na tyle odwagi, aby przyznać się do swoich błędów, mam rację? - Kiedy jej nie odpowiedział, westchnęła. - Tak myślałam. Miłego dnia, Ashley. I ubierz się dziecko - skierowała się do mnie i opuściła pomieszczenie.
Wypuściłam wstrzymywane powietrze. Widziałam, jak bardzo łopatki Nialla są ściągnięte, a zarazem jak pięści zaczynają się rozluźniać. Zrobiłam krok naprzód i przytuliłam się do niego od tyłu. Nie ruszył się, ale czułam jak jego mięśnie powoli ustępują. W końcu rozplótł moje ramiona zaciśnięte na jego brzuchu i obrócił się w moją stronę.
- Masz rację, powinnaś iść do domu. Nie chcę, byś tego słuchała. A ja sam nie mogę ci wytłumaczyć. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- Niall, ale ja nie oczekuję od ciebie żadnych wyjaśnień.
- A to źle, bo powinnaś. - Przeczesał palcami swoje wyblakłe nieco już włosy. Zaczęłam się martwić, a jego następne słowa tylko wzbudziły moje obawy. - Tak dużo rzeczy zniszczyłem, Ash. Ale ty jesteś zbyt dobra, aby cię w to mieszać. Przynajmniej na razie.
- Niall, ja wiem, że pewnego dnia między tobą a twoją mamą będzie w stu procentach dobrze. Może po prostu powiesz mi o co chodzi wieczorem, gdy już się spotkamy?
Widziałam, jak jego jabłko Adama powoli unosi się i opada, kiedy przełykał ślinę. Zdawał się myśleć nad odpowiedzią, ale w końcu mruknął tylko mało przekonujące: "Mhm". Zagryzłam policzek. W co ten chłopak znów się wpakował?
- Teraz ja pójdę do domu, a ty powinieneś pomóc mamie w ogrodzie. Zgoda?
- Jasne. I będę po ciebie o siódmej, okej?
Uśmiechnęłam się.
- Pasuje.


***

Drogi Pamiętniku,
Trudno byłoby mi zliczyć, ile razy się zgubiłam, jak wiele razy skręciłam w lewo, nawet, kiedy mój kierunkowskaz migał na prawo. Nieważne, ile razy uciekałam od prawdy, wybierałam opcję dobrą dla mnie jako człowieka rozsądnego, aczkolwiek złą dla kogoś, kto potrzebuje odrobiny ciepła w życiu. Niełatwo przyznawać się do błędów, ale ja się do swoich przyznam. Bo to one postawiły mnie tu, gdzie jestem. One uzbroiły mnie w siłę i cierpliwość, a także zmusiły do wzięcia odpowiedzialności za całe swoje życie. I każdy powinien umieć przyznawać się do błędów, chociażby jako zabieg oczyszczający duszę, pomagający znów trzeźwo patrzeć na świat. Aby potem móc ponownie upić się jego absurdem i mieć za co przepraszać. Piękne. Niczego temu systemowi nie brakuje.


W chwili, w której skończyłam pisać, mój telefon zaczął dzwonić.
- Hej, mała. Dzwonię tylko, aby ci powiedzieć, żebyś założyła coś wyjściowego.
Wywróciłam oczami, choć nie mógł tego zobaczyć.
- Jeśli to obejmuje zakładanie sukienki, to nigdzie się z tobą nie wybieram.
- Nie, nie... - odrzekł szybko. - Po prostu... Ślicznie ci w dresach, ale załóż coś, co będzie pasować do miasta, okej?
- Mhmm.
- Dobrze. Co u ciebie?
- Ostatnio rozmawialiśmy rano, a to było jakieś trzy godziny temu, pa Niall, znajdź sobie zajęcie - przeciągnęłam wyrazy i rozłączyłam się, zanim zdążył porządnie powiedzieć zdanie "Przecież już ciebie znalazłem".

Siedziałam przy okrągłym stoliku, nakrytym czerwonym obrusem, dzierżąc w ręku spis menu. Nigdy wcześniej nie byłam w tej restauracji. Ściany wyłożone były czerwoną cegłą, pomieszczenie oświetlały jasne lampki choinkowe i jeszcze jakieś tlące się światło, płynące z nieznanego źródła. Okna ciągnęły się przez prawie całą wysokość od sufitu do podłogi, a za nimi panowała noc. Wytwornie ubrani goście już od progu witani byli delikatną muzyką jazzową. Co chwila pojawiały się tu nowe pary. Zastanawiali mnie ci ludzie. Kim byli? Znajomymi? Kochankami? Pracownikami jednej firmy, umówionymi na rzekome spotkanie biznesowe, które i tak miało zakończyć się namiętną nocą? A ta samotna pani po pięćdziesiątce? Może była niegdyś tancerką? Może straciła miłość swojego życia i dlatego zapijała teraz smutki w rdzawym trunku? Młody mężczyzna, patrzący na kobietę naprzeciw z taką miłością... Czy miał zamiar się oświadczyć tego niepozornego wieczora? A ten przystojny młodzieniec? Wciąż mi się przypatrywał... Odkąd tylko weszliśmy i pozwoliłam jednemu z kelnerów zabrać swoją kurtkę. I patrzył... I patrzył... I patrzył...
- Wiesz co, Ash? - chłopak wyrwał mnie z transu. I och. Przecież to on właśnie był tym młodzieńcem. A ja zupełnie przypadkowo utonęłam w Morzu Niebieskim, rozlanym w jego oczach. Wcale już nie czytałam tego, co oferowało menu.
- Nie wiem, ale może mi powiesz - odchrząknęłam.
- W zasadzie to... - zawiesił się. I nagle wyraz jego oczu się zmienił. Stały się żywsze, odważniejsze. Energicznie wstał ze swojego miejsca i przysunął krzesło tuż obok mojego, tak, że nasze uda się stykały. - Pieprzyć wszystko, dziś wieczorem chcę tylko pić z tobą szampana. Albo wino. Co ty na to?
Nie pasowaliśmy tu. Ani ja, ani on. Ale mimo wszystko kąciki moich ust powędrowały ku górze.
- Z przyjemnością.


Cztery godziny, kurczaka z curry i créme bruillé później siedzieliśmy w ogrodzie Nialla jedynie przy blasku ulicznej latarni, na bujance, z pustym pudełkiem po pizzy, walającym się gdzieś na trawie. Wspólnie uznaliśmy, że sztywne kolacje nie są dla nas, bez względu na to, jak bardzo byśmy się starali. Fajnie było posmakować, "innego", wytwornego życia. Ale chyba po prostu byliśmy za młodzi, by docenić to w stu procentach, umieć siedzieć prosto, bez wiercenia się i chęci złapania przygody za uszy. Nawet najmniejszej i najprostszej. Skończyliśmy nasze dania, Niall uregulował rachunek i wyszliśmy. Po drodze wstąpiliśmy do Tesco, kupiliśmy dwie butelki szampana, i jeśli ktoś twierdzi, że szampan nie ma mocy zakręcenia ludziom w głowie, powinien spróbować picia go wprost z gwinta, wielkimi haustami. Byłam trochę niewygodnie oparta o ramię chłopaka, ale mi to nie przeszkadzało. Oglądaliśmy Rattatouille, co chwilę się śmiejąc. Było okropnie zimno (dlatego siedzieliśmy w jakichś grubych kurtkach, pod kocem), prawie całkowicie ciemno, późno jak nie wiem co, a mimo wszystko było idealnie i to było właśnie to, czego pragnęłam przez te wszystkie miesiące. O drugiej trzydzieści bateria w laptopie się rozładowała, księżyc schował się za chmury, a ulicą nie przejeżdżało już żadne auto. Czułam ciarki, spowodowane zimnem, moje włosy zrobiły się wilgotne od powstającej rosy, i tylko gorące usta Nialla tańczyły na moich. Nagle odepchnęłam go od siebie.
- Miałeś mi coś wyjaśnić - przypomniałam sobie. Na te słowa przyciągnął mnie z powrotem, a kiedy kolejne trzy minuty upłynęły nam na całowaniu się, spytałam ponownie.
- Ja... myślałem, że będę w stanie, jeśli trochę wypiję, ale chyba jednak nie.
Ściągnęłam brwi.
- Wiesz, babcia nie była szczęśliwa, kiedy oznajmiłam jej, że razem dziś wychodzimy.
- Odnoszę wrażenie, że twoja babcia nigdy mnie nie lubiła.
- Wręcz przeciwnie. Nie zmieniaj tematu. Dlaczego mam wrażenie jakby... każdy był przeciwny naszej znajomości?
- Może po prostu tak jest. Ash, porzuć to.
- Mam to porzucić? Jak w ogóle śmiesz tak mówić? Nie wiem co mam myśleć, a ty to wszystko jeszcze bardziej komplikujesz! Po prostu powiedz o co chodzi. Widzę, że coś się dzieje, a co gorsza, że coś już się stało, dlatego proszę, nie graj ze mną w żadne gry i bądź szczery.
- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Czy możesz najzwyczajniej w świecie pozwolić mi załatwić moje sprawy samemu? Dam sobie radę, a potem możemy wracać do naszej sielanki.
- Nie musisz przechodzić przez nic sam, i dobrze o tym wiesz.
- Muszę. Albo potem nie zostanie już nikt, kto chciałby przechodzić ze mną przez cokolwiek. - Po tych słowach patrzył przez chwilę przed siebie, po czym wstał, zabrał butelki i pudełko, i wyrzucił wszystko do kosza. Potarłam twarz dłońmi. Naprawdę chciałam w jakiś sposób mu pomóc, a może po prostu wyciągnąć z niego prawdę, bo to coś tyczyło się nie tylko jego. Bardzo możliwe, że tyczyło się mnie, więc tym bardziej musiałam dowiedzieć się wszystkiego. Jednak jedyne co na chwilę obecną zrobiłam, to wstałam, powiedziałam ciche "cześć" i go opuściłam. Żadne z nas nie potrzebowało w tej chwili drugiego. Samotność to jednak dobra siostra w chwili, gdy się na kimś zawodzisz.

_________________________________________________________________
Trzymajcie kciuki, aby kolejny rozdział udało mi się napisać w przeciągu tygodnia. x