niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty drugi. 'Jagodzianki'

- Halo? - po drugiej stronie słuchawki rozległ się chropowaty głos.
- Tato...?
- Ashley.

- Tato. Ja... ja mam tylko jedno pytanie, a potem zniknę znów z twojego życia i nigdy więcej się nie odezwę. Tylko powiedz mi, jak nazywa się twoja żona. Powiedz, proszę.
- Ashley, czemu nagle dzwonisz? Coś się stało? Pisałem do ciebie, ale nie odpisywałaś i...
Sposób, w jaki wymawiał moje imię, jakby parzył. Jak gdyby włożył nagle do mojego serca płonącą pochodnię.
- Mama ukryła ten list... Nieważne, odpowiedz mi.
- Isobelle. Isobelle Allen. Czy teraz powiesz, o co chodzi?
- A Louis... Gdzie teraz jest? - W moim głosie słychać było rozpacz, wręcz błagałam, by ojciec mówił szybciej. By nie plątał się po słownych labiryntach i by w końcu powiedział mi o co w tym wszystkim chodzi.
- Jest tu w USA, wrócił, po ukończeniu medycyny.
- A Ashton? - W pewnym stopniu coś rozwiązało się w moim gardle, mogłam swobodniej oddychać, poczułam się lepiej.
- Widzę, że zainteresowały cię losy mojej rodziny.
- Odpowiedz.
- Ma 15 lat, cóż, nadal świetnie gra w kosza i jutro ma mecz.
- Wiesz kto to Louis Tomlinson?
- Nie, nigdy o nikim takim nie słyszałem. O co chodzi?
- To wszystko, co potrzebowałam wiedzieć, dzięki - rzuciłam pospiesznie i rozłączyłam się.
Nie słyszałam jego głosu od lat. Nie dałam mu nawet szansy ponownego skontaktowania się ze mną. Jednak zamiast się nad tym zastanawiać, szybko wybrałam numer Lou.
- Cześć misiu, wstała-
- Nie jesteśmy rodzeństwem.
- Hm?
- Dzwoniłam do taty. Jego kobieta nazywa się Isobelle Allen.
Lou westchnął.
- Dobrze, że chociaż to mamy ustalone. Nadal nie rozumiem, czemu byłaś taka zawiedziona, kiedy okazało się, że możemy być spokrewnieni.
- Po prostu czułabym się dziwnie, wolę, by zostało tak jak jest. Jesteś na mnie zły?
- Co? Jasne, że nie. Muszę teraz kończyć. Harry potrzebuje pomocy. Robi ciasto. Lepiej sprawdzę, czy nie wkręcił tych swoich loków w mikser... albo czegoś innego.
Zaczęłam się śmiać.
- Wolę nie wiedzieć, Lou. Wolę nie wiedzieć.
- Cześć misiaku.
- Pa.


***

- Dzień dobry, babciu - powiedziałam wchodząc do kuchni, nadal będąc w piżamie.
- Dzień dobry, kochanie.
Nalałam do czajnika wody i postawiłam na kuchence gazowej. Usiadłam na taborecie, czekając aż woda się zagotuje i zaczęłam trzeć dłonią lewe oko. Złapałam dzisiejszą prasę i zaczęłam patrzeć na pierwszą stronę, wyłapując pojedyncze zdania z różnych artykułów. Kiedy ciecz zmieniła się we wrzątek, zalałam nią małą filiżankę, do której wsypałam kawę rozpuszczalną - niecodzienne zjawisko. Powróciłam do stołu i zatopiłam zęby w donut'cie czekoladowym.
- Coś się stało? - spytałam, bo cisza, która zalegała w kuchni zaczynała mnie irytować. Babcia ciągle tylko na mnie patrzyła, śledziła każdy mój krok, a jej oczy biegały od lewej do prawej.
- Co? Jasne, że nie. - Odwróciła się i zaczęła coś kroić.
- Jak już się zdecydujesz, to przyjdź i mi powiedz - powiadomiłam ją, po czym zostawiłam na jej poliku buziaka i poszłam się przebrać.

Postanowiłam, że nie zmarnuję kolejnego dnia na siedzenie w domu, więc wyszłam na dwór, lecz z lekka się rozczarowałam, iż było strasznie parno. Zabrałam pod altanę książkę, bo odzwyczaiłam się od tego wyimaginowanego świata. To było złe. Musiałam wracać. Książki mnie potrzebowały, a ja potrzebowałam książek. Oh nie. Znów w to wpadałam. Przez jeden głupi list, który wczoraj znalazłam, po tylu latach. To, co czytałam straciło swój sens. Literki stały się jednością, bo jedna nędzna kartka, upchnięta w jednej nędznej kopercie ponownie zawróciła mi w głowie. Stop! Zamknęłam z trzaskiem lekturę i pobiegłam do domu. Nie mogę znowu odizolować się od ludzi. Nauczyłam się sobie z tym radzić i nie mogę tego zepsuć. Nie mogę. To nie książki mnie potrzebują. To przyjaciele mnie potrzebują, dziadkowie. Ale takiej, jaką siebie odkryłam, nie, jaką wykreowały mnie powieści. Czytanie to coś pięknego, kiedy człowiek jest zawziętym molem książkowym, świadczy to o nim, że jest niezwykle obeznany i mądry. Ale ja zaczęłam żyć już życiem tych bohaterów. Moje własne musi wyglądać inaczej. Chcę swój własny scenariusz, nie żywot włożony w kserokopiarkę. Ale same chęci to za mało.
- Babciu, wychodzę - powiedziałam, przemykając koło staruszki. Spojrzałam ukradkiem na zegar wiszący w korytarzu. już po 1. Musiałam spędzić na dworze około dwóch godzin.
- Dokąd?
- Idę się przejść. Pójdę może do jakiegoś sklepu, wpadnę do Lou...
- Dobrze. Potrzebujesz jakichś pieniędzy?
- Nie, mam jeszcze te, które dostałam od dziadka niedawno.
- Tylko... - Usłyszałam w jej głosie zawahanie
- Hm?
- Po prostu wróć jak już zrobisz wszystko to, co chcesz, bo musimy porozmawiać.
- Um, zrobiłam coś?
- Nie.
- Chcesz gadać o mojej anoreksji..?
- Co?
- O kurwa - szepnęłam, a kobieta posłała mi groźne spojrzenie.
- Ashley? - Babcia stanęła przede mną w ten sposób, że zagrodziła mi dostęp do drzwi.
- Ugh, chciałam powiedzieć: "Chcesz gadać o tym, że mogę wpaść w anoreksję?".
- Idź już i wracaj szybko.
- Mogę zostać już teraz.
- ...Nie. Idź się wyszalej. - Uśmiechnęła się krzywo i otworzyła przede mną drzwi, więc tylko głupio na nią popatrzyłam, po czym złapałam swój czarny plecak i powiedziałam, że wrócę na 4.

- Co to? - Lou wyciągnął z dna kolorowy materiał.
- Zostaw! - krzyknęłam wyrywając mu to z dłoni.
- Ley, co to? - powiedział, kuląc się ze śmiechu.
- Nie byłoby to dla ciebie takie śmieszne, gdyby twoja dziewczyna Harriet od czasu do czasu zakładała stanik.
- Spokojnie, tak jak teraz, jest dobrze.
- Jesteś głupi.
- Po co to dziewczynom, bez sensu.
Miałam już mu odpowiedzieć, ale tylko westchnęłam i schowałam stanik z powrotem do plecaka.
- Heeej babeczki, o czym gadacie? - Do pokoju wpadł Harry, szeroko się uśmiechając i niosąc talerz wypełniony ciastem.
- Wiesz, co-
- O niczym - przerwałam Lou.
- A to co? - Nawet nie zauważyłam, kiedy podebrał mi plecak.
- Ugh Louis musisz nauczyć się szanować cudzą prywatność! - Zabrałam mu parę skarpetek.
- Przecież ty nie nosisz takich skarpetek. Ty nosisz stopki. Czarne. Nie kolorowe.
- No właśnie. Znudziło mi się to troszkę.
- Będziecie gadać o skarpetkach!? Lepiej spróbujcie mojego ciasta! - oznajmił Harry.
- Ej, Curly, to nie do końca jest twoje ciasto. To tylko w połowie jest twoje ciasto. Przez to 'twoje ciasto' musiałem przez pół godziny sprzątać kuchnię i czyścić ściany, bo jakimś magicznym sposobem nie wiedziałeś, że uruchomionego miksera nie wyjmuje się z miski, w której jest krem.
- Oops?
- Hi.
- To słodkie - mruknęłam cicho.
- Co jest dzisiaj z tobą nie tak, Ashley?
- Nie wiem czy wiesz, ale u mnie to wszystko jest normalne, bo jestem dziewczyną, a ty już się nie pogrążaj.
- W?
- W swojej gejowości, przepraszam, musiałam to powiedzieć - wyznałam i wybuchnęłam śmiechem.
- Idiotka.
- Kochacie mnie. Uwielbiacie mnie rozpieszczać i jestem waszą ulubioną dziewczyną chodzącą po tym świecie. A teraz spróbuję tego ciasta i spadam do domu, bo babcia chyba ma jakiś problem, nie wiem.

***

- Już jestem - orzekłam, wchodząc do salonu i rzucając się na kanapę. To już po 6 wieczorem, wow, ale kiedy?
- Kochanie... - Babcia zatarła nerwowo ręce i wyprostowała się w fotelu.
W tej chwili przeszedł mnie dreszcz. Coś się stało? Ktoś umarł? Ktoś jest chory? Nowotwór? Mój żołądek się ścisnął. Babcia długo nic nie mówiła.
- Powiedz mi wreszcie o co chodzi, błagam.
Wtem do pokoju wszedł dziadek. Usiadł w drugim fotelu i oboje zaczęli się na mnie patrzeć, ale zarazem uciekać wzrokiem.
- Halo!? Zrobiłam coś nie tak? Co się stało? - Mój głos stał się wręcz płaczliwy.
- Ashley. To coś bardzo ważnego i tym razem nie będziemy źli, jeśli postanowisz wstać, wybiec do swojego pokoju i stamtąd nie wychodzić.
Potarłam czoło dłonią. Takie zachowanie nie było w ich stylu.
- Do rzeczy - powiedział dziadek. - Twoja matka, a nasza córka, dziś rano zadzwoniła z wiadomością, że się zaręczyła.
- Z... Georgem!?
- Tak - szepnęli naraz.
Patrzyłam w jeden punkt za ich głowami. Przełknęłam ślinę.
- Babciu...?
- Tak, kochanie?
- Mogę spać dzisiaj u Lou?
- Oczywiście - powiedziała, z lekkim zawahaniem w głosie.
- Wrócę jutro. - Po tych słowach po prostu wyszłam, nie zabierając ze sobą kompletnie nic.

No więc witaj, Lou, pomyślałam, dzwoniąc do drzwi. Jednak kiedy tylko dotarło do mnie, co robię, moja odwaga uleciała. Mogę jeszcze uciec? Cofnęłam się o krok, kiedy drzwi energicznie się otworzyły. Jego włosy były rozczochrane, a oczy zaspane, jednak kiedy dotarło do niego, że to ja we własnej osobie tu stoję, od razu oprzytomniał.
- Ashley?
Złapałam się tylko za kark, bo czułam, że zaraz wybuchnę płaczem. Chłopak nadal stał zdezorientowany naprzeciwko mnie. Nie wytrzymałam, po prostu pokonałam tę przestrzeń, która nas dzieliła i wtuliłam się w niego mocno. Poczułam, jak jego ramiona powoli lądują na moich plecach.
- Wchodź do środka - wyszeptał w moje włosy.

***

Jego kciuk, rysujący małe kółeczka, wciąż błądził po mojej twarzy. Uporczywie patrzyłam w sufit. Moja głowa już około dwudziestu minut spoczywała na jego kolanach. Trochę się uspokoiłam. Byliśmy w tym pokoju, co jakiś czas temu. W tym uroczym, beżowym pokoiku, z kominkiem, komodą i zdjęciami...
- Więc, czy teraz powiesz mi, co cię tu sprowadza?
- Mama się zaręczyła - rzekłam drętwo. -  Z facetem, który jest od niej młodszy i przez niego musiałam się wyprowadzić. W pewnym sensie wyświadczył mi przysługę. - Nie tłumaczyłam mu, że tą przysługą było uwolnienie od niego, cóż.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. ...Niall?
- Hm?
- Pamiętasz, co mi niedawno powiedziałeś?
- Słowo w słowo.
Ułożyłam się nieco wygodniej i wreszcie spojrzałam w jego oczy. Były jakoś smutne. A jego dotyk na mojej skórze... Z lekka rozpraszający, ale też kojący. Jego palce wciąż krążyły po moim policzku, nosie i brodzie.
- Naprawdę jestem dla ciebie ważna? Czy... czy to jest kolejna gra?
- Jesteś. Uświadomiłem to sobie, kiedy powiedziałaś, żebym zastanowił się, czy jestem na ciebie zły, czy raczej się o ciebie troszczę. Ale i tak nie dopuszczałem do siebie tej myśli, sądzę, ze nawet nie umiałem. Pozostawałem egoistycznym dupkiem, bo ta rola była mi bardziej na rękę. To było po prostu wygodniejsze, łatwiejsze. Aż w końcu uświadomiłem sobie, że również tchórzowskie. Nie chcę być więcej tchórzem. Wiem, nadal jestem zimny, ale tak mnie wychowano. Nie doświadczyłem w życiu opieki, troski, więc nie umiałem dawać tego innym osobom. Umiałem tylko krzyczeć i wypominać. Wiesz, w sumie właśnie tego mnie nauczyli. Ale wciąż nie pytaj.
Taka ilość prawdy naraz totalnie mnie przygniotła. To jakby ktoś nagle zrzucił na ciebie cegły. Albo może wyrzucił je z twojego serca i je odciążył... Nie wiem.
- Tylko nadal zastanawiam się, czemu jednak tu jesteś. Bo mogłaś pójść do Louisa, Harry'ego, każdego, ale przybiegłaś właśnie tutaj.
Wzruszyłam ramionami.
- Bo obecnie nie mam żadnego innego pomysłu. - Zagryzłam wargi.. - Ale to i tak nie znaczy, że ci ufam. - podniosłam się i spuściłam wzrok na swoje kolana. - Za dużo razy zawiodłam się na ludziach i za dużo razy mnie zraniłeś.
- Jasne. - Czułam, słyszałam, wiedziałam, że w jego głosie zmaterializowało się napięcie.
- Niall?
- Tak? - Przeczesał swoje włosy palcami.
- Nie chcę wracać do domu. Mogę u ciebie przenocować? - Spojrzałam na niego kątem oka.
- Możesz. Em, czekaj, nie masz nic ze sobą, prawda?
- Nawet telefonu. - Bezradnie wzruszyłam ramionami.
- Chwila... Twoi dziadkowie nie powinni czasem wiedzieć, że masz zamiar nie wracać na noc?
- Powiedziałam, że idę do Lou.
Patrzył na mnie przez moment, a kiedy dostrzegłam, że na jego ustach zaczyna błąkać się uśmieszek, niespostrzeżenie nagle wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił z dwoma ręcznikami, koszulką i dresami w ręku.
- Trafisz do łazienki, prawda? I przymierz to. - Położył ubrania na brzegu kanapy i znowu zniknął.

***

- Niall? - spytałam niepewnie wchodząc do kuchni.
- Taa? - odparł przeciągle, unosząc głowę znad telefonu.
- Jeśli ci przeszkadzam to po prostu powiedz...
- Jesteś głupia? - Uniósł jedną brew. - Chora? Pijana?
- Nie jesteś śmieszny.
- Czy ja się o to staram?
Wzruszyłam ramionami i usiadłam na jednym z krzeseł, stojących najbliżej mnie. Zauważyłam, że też jest już wykąpany i teraz chodzi w białym T-shircie, jakichś spodniach i..... kolorowych skarpetkach. Olśniło mnie, co natchnęło mnie do kupienia swoich. Zauważyłam to jakiś czas u Nialla. Wszystko jest dziwne.
Ziewnęłam. Zobaczył to.
- Jesteś śpiąca? - spytał.
- Tak.
Co prawda było dopiero po 10, ale ten dzień był kolejnym męczącym dla mnie dniem.
- Gdzie mogę spać?
- U mnie. - Odepchnął się od blatu, o który wciąż się opierał, schował telefon do kieszeni i zaczął iść przed siebie, więc postanowiłam iść za nim.
Kiedy jednak znalazłam się w jego pokoju, nagle spanikowałam.
- Um, mogę spać na kanapie, jeśli-
- Już spaliśmy w jednym łóżku - odparł ironicznie.
- Dobra. - Wsunęłam się pod kołdrę po jednej stronie i zwinęłam w kłębek, odwracając się plecami do chłopaka.

***

Coś sprawiało, że nie bardzo mogłam oddychać. Było duszno. Bardzo. Wręcz cudem uchyliłam ciężkie powieki.
- Uh... Niall? - wyszeptałam zachrypniętym głosem.
Nie mogłam się ruszyć, bo dookoła mojego pasa były wręcz przyczepione dwa ramiona, a na klatce piersiowej leżała głowa. Wyciągnęłam jedną rękę i odkleiłam od siebie jego czoło, co spowodowało jego przebudzenie.
- Taaa? Uh. - Odsunął się ode mnie i uniósł na łokciu. - Sorry.
Sięgnął do szafki nocnej i wziął z niej telefon, po czym skrzywił się przez jasne światło, sprawdzając godzinę.
- Już trzecia.
- ... Jestem głodna. - Powtórzyłam jego ruch i też się podniosłam.
W jego oczach dostrzegłam zdecydowanie śmiech, a kąciki jego ust się wygięły.
- Jesteś chyba jedyną dziewczyną, która powiedziałaby to chłopakowi o trzeciej nad ranem. W ogóle powiedziałaby.
- Bo? - spytałam zdezorientowana.
- Dziewczyny zazwyczaj wstydzą się jedzenia w nocy. Zaraz wracam. - Wygrzebał się z łóżka.

- Nie znalazłem nic innego - odparł, wchodząc z powrotem pod kołdrę. Położył miedzy nami papierową torbę.
- Co to? - Zajrzałam do środka, skąd donosił się cudowny zapach.
- Jagodzianki. Mogą być?
- Jasne, lubię je - powiedziałam wyjmując jedną z bułek. Niall wziął drugą, po czym zgniótł papier i rzucił go na szafkę.
- To zabawne, nie sądzisz?
- Hm? - mruknęłam nadal przeżuwając.
- Kto by pomyślał, że taka sytuacja kiedykolwiek będzie miała miejsce. I do tego nawet na siebie nie krzyczymy.
- Życie jest ogółem pokręcone. - Upchnęłam w buzi ostatni kawałek jagodzianki i bezradnie spojrzałam na swoje palce. Całe w lukrze.
Niall powędrował za moim wzrokiem.
- Ugh, daj. - Wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Co?
- Rękę, a co.
Niepewnie podałam mu ją, a on oblizał moje palce tak, że już nie było na nich lepkiego lukru.
- Um, dzięki?
To było dziwne. Tsa.
- A teraz dobranoc - ziewnął.
- Dobranoc. - Znów zwinęłam się po mojej stronie łóżka i zapadłam w głęboki sen.

________________________________________________________________________________________
Cześć! Wreszcie się doczekaliście, chociaż to i tak nie było tak długo haha! No i Milenko, nareszcie i Ty się doczekałaś, więc zadedykuję Ci ten rozdział, tak w nagrodę lmao. Dziękuję Wam misie za wszystkie komentarze i, choć wcześniej o tym nie pisałam, zachęcam do obserwacji bloga, iż wtedy od razu jesteście informowani o rozdziałach przez bloggera. Tak,jest trzecia w nocy, więc za wszelkie stylistyczne błędy przepraszam, ale mój mózg pracuje inaczej o tej godzinie. Proszę o szczere opinie! I dziękuję, że jesteście! x

środa, 24 grudnia 2014

Święta!

Kochani czytelnicy! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chcę Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze, spełnienia marzeń, cudownych chwil spędzonych z bliskimi, cudownych prezentów i dobrego jedzenia, haha! Chciałam zrobić Wam niespodziankę i dodać nowy rozdział dzisiaj, ale niestety się nie wyrobiłam, przepraszam. Postaram zrobić to jak najprędzej, a tymczasem jeszcze raz: WESOŁYCH ŚWIĄT! xoxo

poniedziałek, 8 grudnia 2014

OGŁOSZENIE

Hej misiaki, właśnie zauważyłam, że blog jest nominowany do bloga miesiąca. Pewnie zdarzyłoby się to szybciej, gdybym nie była na wycieczce. A teraz wielka prośba do Was!

GŁOSUJEMY TUTAJ SONDA NA DON'T FORGET WHERE YOU BELONG!

PROOOOOSZĘ, JEŚLI TO CZYTACIE I CHOCIAŻ W NAJMNIEJSZYM STOPNIU SIĘ WAM PODOBA, TO ZAGŁOSUJCIE, LICZĘ NA WAS, KOCHAM WAS!

+ Siódmego grudnia zostało odnotowane 395 wyświetleń, co jest rekordem dziennych wyświetleń na blogu, wielkie podziękowania dla Was! Naprawdę cieszę się, że tu jesteście! Postaram się, by rozdziały pojawiały się regularniej, naprawdę!


niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy. 'Kocham Cię'

Obudziłam się z myślą, z którą zasnęłam.
Nie o żadnej egzystencji, o niczym innym, lecz z myślą, że muszę tu posprzątać. Nie sprzątałam od początku wakacji. Kilka ubrań na oparciu krzesła, książki rozrzucone po biurku, miska po wczorajszym budyniu stojąca na półce nocnej i walające się koło niej długopisy, którymi pisałam w pamiętniku. Schwyciłam z krzesła ubrania oraz wyjęłam z szafy to, w co miałam zamiar się dzisiaj ubrać, po czym poszłam do łazienki. Brudne rzeczy wrzuciłam do kosza na pranie i się przebrałam. Wróciłam do pokoju. Zebrałam długopisy jak bierki i włożyłam je do specjalnego koszyczka. Ułożyłam książki i resztę przedmiotów, które były w niewłaściwym miejscu i poszłam po odkurzacz.
Odkurzyłam dywan, a kiedy miałam już wynosić urządzenie, zahaczyłam przez przypadek o pudełeczko z kosmetykami, które wylądowały na podłodze. Schyliłam się, by to posprzątać, lecz tusz poturlał się pod szafkę. Westchnęłam i włożyłam rękę pod mebel. Wymacałam maskarę, lecz wtedy poczułam jeszcze jakąś powierzchnię pod palcami. Wyciągnęłam przedmioty. Odłożyłam kosmetyk na szafkę i zmarszczyłam brwi, patrząc na zakurzoną, poniszczoną i zżółkłą kopertę. Ostrożnie ją rozerwałam i usiadłam na łóżku. Widać, że była już kiedyś otwierana. W momencie, kiedy przeczytałam pierwsze zdanie, do oczu napłynęły mi łzy.



15.03.2011, Evansville
Droga Córeczko,

Piszę, bo to moja jedyna szansa, bym mógł wyjaśnić Ci wszystko po kolei.
Odszedłem, zgadza się. Ale miałem swoje powody. Swoim alkoholizmem mogłem przyczynić się do czegoś gorszego, niż złamanie Ci serca. Lepsza jest tęsknota, niż bój fizyczny, przynajmniej ja tak sądzę. Minął rok, odkąd mnie z Tobą nie ma i przepraszam, że wcześniej nie pisałem. Minął rok i wyleczyłem się. Znalazłem sobie kobietę, wiesz Córciu? Przepraszam, jeśli Cię ranię. Nie chcę, nigdy tego nie chciałem. Pragnę, byś wiedziała, że kocham Cię najmocniej na świecie. Zawsze będę przy Tobie, mimo, że mnie nie będzie. Paradoks wszystko ułatwia. Paradoks sprawia, że możesz wierzyć w coś, co nawet nie jest prawdą. To tak, jak być na dragach, ale nie próbuj tego nigdy. Tak więc, poznałem cudowną kobietę. Miała dwójkę synów, może kiedyś ich poznasz. Co prawda jeden z nich, starszy jest obecnie w Londynie. Ma na imię Louis i studiuje medycynę. Młodszy ma na imię Ashton. Zawsze, kiedy z nim rozmawiam, myślę o Tobie. Przepraszam, że nie dzwonię, ale nawet nie mam Twojego numeru telefonu... Wiem, to przykre, przepraszam, mam nadzieję, że chociaż przez listy uda mi się utrzymać z Tobą kontakt. Przepraszam, jeśli teraz Cię zranię, ale chcę, byś wiedziała jak to wszystko się potoczyło. 

   Po tym jak się wyprowadziłem, nadal piłem, chociaż uciekłem do USA, by uciec również od pijactwa. Zapisałem się na terapię, chociaż nie widziałem w tym celu, bo byłem skończony nie tylko w oczach obcych ludzi. Byłem skończony w oczach Twojej matki, a przede wszystkim sam uważałem się za nic nie wartego. Odwyk trwał kilka miesięcy, nic się nie działo. I poznałem raz Miłość. Była to nowa terapeutka. Z czasem ta choroba, obsesja na punkcie alkoholu przeszła. Do tamtej chwili, uważałem, że to niemożliwe. Ale jednak się udało. Planujemy ślub, wiesz Kochanie? Nie spotkałem jeszcze dotąd starszego syna, ale Ashton to porządny chłopak. Ma 12 lat i uwielbia grę w koszykówkę. Może kiedyś mógłby Cię czegoś nauczyć? Wracając do Louisa... Pomimo, że nigdy nie miałem dane go osobiście spotkać, to na zdjęciach widywałem, że ma równie śliczne oczy jak Ty - tak samo niebieskie. Jest tylko kilka lat od Ciebie starszy. Chciałbym, żebyś kiedyś zaakceptowała to, że mam nową rodzinę i chcę, byś poczuła choćby jakąś cieniutką więź z nią. Chociaż jakiś cień, taki jak mgła. Nie jestem dobrym poetą i nie zamierzam się w niego bawić, lecz po prostu... to uczucie, gdzie na sercu robi Ci się cieplej, gdzie się uśmiechasz na kogoś widok... Nie, nie o to chodzi. Chodzi o małą drobinkę entuzjazmu na widok pokrewnej znanej twarzy. Najsubtelniejszy uśmiech, rzucony z tego powodu.

    Pamiętaj zawsze o tym, że w każdej chwili ludzie się zmieniają - jestem tego dowodem. Możliwe, że sądzisz, iż ja zmieniłem się na gorsze. Nie wiem. Ale nie zapominaj, że ludzie czasami tylko stwarzają pozory. I zakoduj sobie to o paradoksie. Wiem, że masz dopiero 14 lat, ale to chyba jest najbardziej odpowiedni czas. Czas, gdzie życie zaczyna się na nowo. To czas dorastania, zmieniania się. Lecz co? Ty nigdy się nie zmieniaj, Córeczko, bo jesteś najwspanialsza, jaka tylko mogłabyś być. Kocham Cię i nigdy nie przestanę. Proszę, trwaj w tym przekonaniu. KOCHAM CIĘ KOCHAM CIĘ KOCHAM CIĘ

Tata x


W zasadzie to nie wiem, kiedy zaczęłam płakać, ni kiedy skończyłam. Wiem tylko, że wylądowałam na środku dywanu, kuląc się od łkania. To był moment, kiedy zdecydowanie zrezygnowałam z wszelkich moich przekonań i już niczego nie wiedziałam. 2011 rok. Czemu nie dostałam tego wcześniej? Wszystko stało się jakieś nielogiczne. I nie mam tu na myśli listu. Wszystko to, czego byłam pewna zniknęło. Każde pojedyncze wspomnienie jakie posiadałam stało się zagadką. Każda rzecz ma inną stronę medalu. Wspomnienia są fałszywe. Wspomnienia są złe. Wspomnienia są niczym. One tylko nękają. Zapomnij o ludziach, zapomnij o ranach.... Ta melancholijna melodyjka grająca w mej głowie. Zapooooomnij. Zapooooomnij. Jak nawoływane jakichś duchów. Czy ja oszalałam?
Nagle podniosłam się z dywanu. Dopadłam klamki, nadal mocno ściskając list w drżącej dłoni.
- Babciu? - spytałam niepewnie, stając naprzeciwko kobiety i pociągając przy tym nosem.
- Tak? - Staruszka odwróciła się w moją stronę. - Wnusiu, płakałaś?
Spojrzałam na kawałek papieru w moim ręku. Momentalnie uniosłam go do góry.
- Czemu? - wyszeptałam. - Czemu? - powiedziałam już nieco głośniej.
Westchnęła.
- Wiedziałam, mówiłam twojej matce, że to zły pomysł.
- C-co?
- Umm.. Sevilla uznała, że lepiej będzie to gdzieś schować. A że 'najciemniej jest pod latarnią'...
- Nie wierzę, że się na to z dziadkiem zgodziliście! I do tego nie raczyliście m nic powiedzieć!
Babcia nic nie odparła.
Obróciłam się na pięcie i podreptałam z powrotem do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i długo gapiłam się w ciemną ścianę. W sumie... nie myślałam o niczym. Po prostu patrzyłam się w wielką śliwkową powierzchnię przede mną, nie mrugając przy tym.
Zmieniłam pozycję. Teraz leżałam. Nie byłam skłonna do niczego. I jeszcze ten chłopak. Louis. Medycyna. Londyn. Dokładniej studia w Londynie. Louis....... Starszy. Śliczne, niebieściutkie tęczówki. Przed moimi oczyma zaczęły migotać obrazy Lou. Czy możliwym byłoby, by chłopak, który ofiarował mi tyle uczucia, tyle miłości i opieki, którego poznałam w sumie niedawno, aczkolwiek od razu go polubiłam, mógł być moim bratem? Czy nawet jeśli, to powinnam w jakiś sposób okazywać entuzjazm? I jeszcze to drugie imię. Ashton. Ja Ash, on Ash. Co za ironia, nieprawdaż? Ojciec znalazł sobie nową, lepszą rodzinę, a prócz tego jeszcze kogoś, kto mu mnie zastąpił.
Mój telefon zaczął dzwonić. Wyłączył się. Za pięć minut zadzwonił znowu. Nie patrzyłam na wyświetlacz. I znowu. Ta melodyjka zaczynała powoli mnie irytować. Zerknęłam kto dzwoni. "Loueh" - twierdził uparcie wyświetlacz. Nie odebrałam, tylko wyciszyłam. Dzwonił potem jeszcze kilka razy, aż w końcu przestał. Minęły już dwie godziny, odkąd przeczytałam list.

Nagle drzwi od mojego pokoju szeroko się otworzyły a do środka wpadł nikt inny jak Louis Tomlinson we własnej osobie.
- Ashley, czemu nie odbierasz moich telefonów, martwię się! - Chłopak dopadł łóżka i usiadł koło mnie.
Spojrzałam na niego smutno. Jego oczy też w jednym momencie poszarzały.
- Co się dzieje? - Pogłaskał mój policzek.
- Nie wiem... - wyznałam zgodnie z prawdą.
Szatyn ściągnął trampki i położył się tuż obok mnie.
- Hej będzie dobrze, musi by-
- Opowiedz mi o swojej rodzinie - przerwałam mu.
- Em... No dobrze. Ale ty potem powiesz mi, co cię trapi, okej?
- ...Okej.
- No więc... Moi rodzice dawno się już rozwiedli, mama mieszka w Stanach, a tata w Doncaster.
- C-co?
- Um.. mama w Stanach a tata-
- Jak ma na imię?
- Jay. Johannah. Czemu w ogóle o to pytasz?
- Co wiesz o moim tacie?
- Um, to, co powiedziałaś mi w wesołym miasteczku.
Nie zamierzałam robić tego tak szybko, ale wyjęłam z kieszeni bluzy pomiętą kartkę i energicznie mu ją podałam. Chłopak przez chwilę na to patrzył, aż w końcu wziął i rozwinął.
- Na pewno powinienem? - spytał po jakiejś chwili.
- Po prostu przeczytaj.
Minęło kilka minut milczenia, aż w końcu on znów złożył papier i położył na poduszce pomiędzy nami.
- Tam nie ma imienia tej kobiety, Lou. Masz brata?
- Mam trochę przyrodniego rodzeństwa, nie mam z nimi kontaktu.
- Ashton?
- Um.. to trochę pokręcone... Mama coś mi wspominała..
- Czy to możliwe, Lou?
- Byśmy byli rodzeństwem? Nie wiem. A nawet jeśli, to czy to źle?
- Nie mam pojęcia. Uważam cię za przyjaciela i dziwnym byłoby dla mnie, by nagle odnaleźć brata, do tego w chłopaku, który jest po prostu bliską mi osobą, ale nie chcę tego czuć w ten sposób.
- Przecież wiesz, że nawet jeśli coś by się stało, ja bym cię nie oceniał.
Wtuliłam się w jego tors, przy okazji zaciągając się perfumami, do których już tak bardzo się przywiązałam.
- Nie lubię, gdy moje słoneczko nie świeci. Uśmiechnij się, proszę.
- ...Nie, Lou.
- Nawet jeśli jestem twoim bratem to nic się nie zmieni.
- A jesteś?
- Sam nie wiem, Ash. Musimy się jakoś dowiedzieć.
- Racja. Ale nie teraz.
- Tak.
Leżeliśmy tak długo, aż w końcu obudziłam się kilka godzin później, po południu. Chłopaka już nie było. Spojrzałam na godzinę w telefonie, by zobaczyć, że jest już po piątej po południu. Na wyświetlaczu widniała krótka notatka od Lou: 'Odezwij się, kiedy wstaniesz. Nie smuć się już Myszko. Kocham Cię baaardzo, pamiętaj'. Przetarłam zaspane oczy. W końcu wyniosłam odkurzacz, który wciąż zalegał w kącie pokoju i poczłapałam do dziadka, siedzącego w ogrodzie. Bez słowa dosiadłam się do niego na ławce i przytuliłam.
- Dziadku, mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jasne Ashley, co tylko chcesz.
- ...Dasz mi numer telefonu do taty? Wiem, że go masz, proszę.
Staruszek spojrzał na mnie zaciekawiony i długo nic nie mówił.
- Po co ci on?
- Muszę poznać wreszcie prawdę. Chcę się dowiedzieć, kim teraz jest mój ojciec. Chcę wiedzieć, jaką rodzinę stworzył, mimo tego, że sama myśl o tym rani. Pragnę poznać ludzi, którzy w jakiś sposób powinni mi być bliscy i wreszcie muszę odkryć, o co chodzi z Louisem. Wszystko jest dziwne dziadku. A ja chcę, by to w końcu ułożyło się w jedną, poprawną całość. Mam już dosyć ciągłego uganiania się za odpowiedzią, czy to, iż ojciec odszedł było zamierzone przez jakąś nadludzką siłę. Czy to miało jakiś wpływ na to, jak potoczyło się moje życie, życie innych ludzi, a może i całej ludzkości, nie wiem. Ja tylko proszę cię o głupi numer, a to może spowodować, że odkryję sens swojego życia. Wiem, to brzmi głupio, zwłaszcza w ustach niedoświadczonej siedemnastolatki, która jest pogrążona w swoich problemach, którym nawet nie umie stawić czoła. Ale proszę.
- Dobrze.

Kiedy dostałam ten telefon, nieustannie gapiąc się na kartkę z kilkoma cyframi, próbowałam zebrać się w sobie, by w końcu zadzwonić. Ale wciąż tylko patrzyłam i pogrążałam się w jeszcze większej melancholii. Ten dzień był strasznie długi, miałam go już serdecznie dosyć, ale musiałam przeżyć go do końca i wreszcie zrobić jakiś krok w stronę innego życia. Postanowiłam, że zadzwonię z zastrzeżonego. Z bijącym sercem wystukałam numer na komórce.
- Halo? - po drugiej stronie słuchawki rozległ się chropowaty głos.
- Tato...?
- Ashley.

_________________________________________________________________________

Heeeej! Wiem, bardzo długo nie było nowego rozdziału, za co mooocno przepraszam. Po prostu miałam nawał konkursów, nauki i jeszcze kilkudniowy wyjazd. Następny rozdział powinien pojawić się naprawdę szybko, obiecuję.

Btw, "Kocham Cię" z tytułu rozdziału tyczy się do tego z listu (tak, wiem, mieliście pewnie cichą nadzieję, że albo Niall albo Ash to sobie wypowiedzą, ale na to nie liczcie). Szykujcie się na nagły zwrot akcji, iż w tym rozdziale nie było wątku blondyna. Ale już wkrótce hehehehehehe.

Mam nadzieję, że nie zanudziłam was za mocno, ściskam i proszę, oceńcie to jakoś.

Jeśli chcecie być informowani - piszcie!
xoxo