- Ashley! - krzyknęła uradowana babcia i mocno mnie przytuliła.
Naprawdę nienawidziłam, kiedy zwracano się do mnie pełnym imieniem. Pasowało do broadway'owskich gwiazdeczek, które kochały śpiewać, tańczyć i ubierać kolorowe stroje. Moja matka zawsze była oryginalna.
- Witaj, babciu - uśmiechnęłam się słabo.
- Wnusiu, co ty masz w brwi?! Co to za moda na metal na twarzy? Twoja matka nie powinna się na to zgadzać! Eh, no chodź już do środka, bo się tu ugotujesz. Swoją drogą, po co ci ta wielgachna bluza?! Jest jakieś 30 stopni! - westchnęła. - Wejdź, proszę, dziadek nie może się już ciebie doczekać.
Moja babcia i te jej uwagi.. Jednak nic nie było w stanie umniejszyć mojej miłości do niej.
- Felix! Felix, nasza Ashley już jest!
Zza drzwi wyszedł dziadek. Siwizna przyozdobiła jego włosy. Jednak nadal był przystojnym starszym panem, za którym niegdyś szalały kobiety, a on wybrał właśnie moją babcię i kochał ją niezmiernie, i to miało nigdy się nie zmienić. Szczęśliwy, tak samo jak ona, wziął mnie w ramiona i pocałował moje czoło.
Rozpakowałam swoją walizkę w małym pokoju, który kiedyś należał do mnie. Niewiele się tu zmieniło. Wciąż stały tu meble w stylu vintage, których nie znosiła moja mama, bo uważała że są "staroświeckie i niemodne". Matka zawsze była zwolenniczką nowoczesnej techniki. Ale miałam gdzieś jej uwagi, to był mój pokój i mogłam robić co mi się żywnie podobało. Ona siedziała całymi dniami w pracy, a wieczory spędzała z Georgem i tak naprawdę nigdy za bardzo nie angażowała się w moje życie. Cóż, na pewno nie byłam jej wymarzoną córką, a miała mnie tylko jedną.
Mój wzrok powędrował do biurka. Mój żołądek się ścisnął, kiedy zobaczyłam zdjęcie. Byłam na nim razem z ojcem. To było wieki temu... Byłam wtedy szczęśliwa. Westchnęłam.
Dość użalania się nad sobą.
Podwinęłam rękawy wielkiej bluzy. Ugh, w tym było naprawdę gorąco, ale cóż ja mogłam poradzić? Niby odpowiedź jest prosta - zdjąć. Ale nie chciałam dawać dziadkom znaku, że coś jest nie tak. Nie musieli wiedzieć, że przechodziłam przez anoreksję. Wyszłam z tego, ale nadal byłam bardzo chuda. Od razu posypałyby się setki pytań, a ja nie mam ochoty na nie wszystkie odpowiadać, znów przez to przechodzić.
- Rozpakowałaś się już? - usłyszałam, wchodząc do kuchni.
- Tak.
- No więc teraz odpocznij trochę. Chcesz soku? Truskawkowy, niestety nie mam innego.
- Nie, dzięki.
Miałam wstręt do truskawek. Nie wiem czemu, ale nigdy ich nie lubiłam.
- Może jesteś głodna? Zaczekaj, zaraz zrobię ci jakiś obiad...
- Naprawdę dziękuję babciu, ale nie jestem głodna. Może potem.
- Oj dziecko, taka chudzinka, z czego ty czerpiesz siłę? Pewnie z tych kaw i napojów energetycznych. Nigdy nie pochwalałam tego....
- Niedawno jadłam. Do tego nie piję napojów energetycznych a kawę tylko okazyjnie. Nie lubię jej. WIęc nie wyciągaj pochopnych wniosków, buniu.
- Oh, no dobrze. No więc jak zgłodniejesz to przyjdź. A lodówka zawsze otwarta.
Zaśmiałam się pod nosem.
- Dobrze, zapamiętam.
- Co masz zamiar teraz robić? Mam nadzieję, że wyciągnąć tego kolczyka z brwi.
- Przykro mi, babciu, ale sama będę decydowała o swoim wyglądzie i nie pozwolę innym w niego ingerować. Nie wiem, co mogłabym robić... Utraciłam kontakt z moimi dawnymi znajomymi, zresztą nigdy nie miałam tu żadnej koleżanki czy przyjaciółki...
- A ten nasz sąsiad? Jak on miał... Niall! Mogłabyś do niego iść, porozmawiać, może poznałby cię ze swoimi znajomymi, wygląda na porządnego chłopaka.
W duszy zaczęłam się śmiać w niebogłosy. Gdyby ona tylko wiedziała jak bardzo się nienawidzimy...
- Mam pomysł! Jego babcia, a moja przyjaciółka, ostatnio zaproponowała mi, że nauczy mnie robić pewne ściegi na drutach, pójdź ze mną!
- O nie, nie będę wam przeszkadzała.
- Oj głuptasie, ty nigdy nie przeszkadzasz, idziesz ze mną. Dziś wieczorem.
- Nie, babciu, naprawdę...
Łatwo bym się wymigała, ale niestety są wakacje i nie można powiedzieć: 'Mam dużo nauki, muszę się przygotować'.
- Niby dlaczego? - spytała staruszka podstępnie.
- No bo ja... ten... chciałam... iść do biblioteki, pokręcić się trochę... wiesz, przypomnieć sobie jak tu jest pięknie.
Babcia przenikliwie na mnie patrzyła, więc odwróciłam wzrok.
Nie powiem jej przecież, że gdybym mogła, to owinęłabym go drutem kolczastym wokół szyi, albo poćwiartowała nożem i wyrzuciła psom na pożarcie... To nie tylko 'nie lubienie', to czysta, głęboka nienawiść. A wszystko przez to, że jest takim chamem. Przynajmniej był. Ludzie się zmieniają - przemknęło przez moją podświadomość, ale szybko pozbyłam się tej myśli z mojej głowy. Nie on. Niall nigdy się nie zmieni. Ma już w naturze bycie bezczelnym.
- Jak tam chcesz - wreszcie odpuściła, a ja w tym momencie dziękowałam Stwórcy, że postanowiła jednak dać mi święty spokój.
- Zdrzemnę się, a potem ruszam na miasto.
- Oki.
- Nie chcę być niemiła, ale mówi się 'okej', nie 'oki'.
- Ach, ten dzisiejszy slang. No to 'okej'.
Uśmiechnęłam się.
- Ok, spadam do swojego pokoju - cmoknęłam ją w policzek i poszłam do mojej przystani.
Usiadłam na szerokim parapecie. Tego brakowało mi w Longford. Tego i wiele innych. Nie mogłam tak po prostu usiąść na parapecie z książką w ręku, lub wyjść na podwórko, usiąść na ławeczce pod altaną... To mi zawsze przywodziło na myśl stare filmy, nawet nie wiem czemu.
Lubię taki styl. Lubię stare meble, fotografie. Mam zajebisty telefon, ale nieużyteczny, skoro i tak nie mam przyjaciół, ale przejdźmy do sedna - o wiele bardziej wolałabym pisać listy, takie prawdziwe. Nie e-maile. Takie najprawdziwsze listy jak za dawnych czasów, w kopercie. Ale te czasy już przeminęły, każdy normalny nastolatek by mnie za to wyśmiał w XXI w.
Ale nie obchodzi mnie opinia innych. Jestem sobą, bo żyję dla siebie, nie dla innych.
Zdjęłam bluzę i zostałam tylko w staniku. Chłód. Jak przyjemnie. Weszłam do łóżka, ale nie mogłam usnąć. Ubrałam bluzę z powrotem. Chwyciłam mój plecak i wrzuciłam do niego komórkę, chusteczki, pieniądze i t-shirt. Znajdę jakąś toaletę w restauracji i się przebiorę, jeśli będzie taka potrzeba. Ale tak naprawdę, to lubię chodzić w tych za dużych bluzach, które moja matka nieustannie nazywa "workami". Wzięłam jeszcze okulary przeciwsłoneczne i wyszłam.
- Idę na miasto.
- Dobrze, tylko nie wracaj za późno. Mam nadzieję, że będziesz na 22:00 w domu - przestrzegła mnie babcia, co wywołało u mnie śmiech, który na szczęście stłumiłam.
- Babciu, jest dopiero 16:20! Nie martw się o mnie, pa.
- Cześć.
Weszłam do dużej galerii handlowej. Przyjemne ciepło uderzyło we mnie. Pomyszkowałam trochę po sklepach, kupiłam świetną bluzę (taki nałóg), po czym zaszyłam się w księgarni. Przekartkowałam jakieś 100 książek, po czym kupiłam dwie (mój kolejny nałóg). Wyszłam ze sklepu i ruszyłam do McDonald's'a. Nie muszę sobie żałować i tak jestem chuda. Zamówiłam cheeseburgera i małe frytki.
Wyszłam na zewnątrz. Zrobiło się chłodniej, ale nie zimno. Byłam kilkanaście metrów przed domem, kiedy moje szczęście postanowiło mnie opuścić. Prędzej czy później, musiałam go tu spotkać. W końcu "mieszkamy" na jednej ulicy. Znaczy ja tylko tymczasowo, ale aktualnie taki jest mój adres.
I jedyne, czego nienawidziłam bardziej od swojego imienia był właśnie on.
- Hej, zaczekaj! - usłyszałam za sobą.
Stanęłam i odwróciłam się w jego kierunku. Nie odzywałam się.
- To znowu ty - zrównał się ze mną. No w zasadzie to tylko przede mną stanął, był o wiele wyższy.
- Tak, to znowu ja. Masz ze mną jakiś problem, Horan?
- Długo zostajesz? - zignorował moje pytanie.
- Dla twojego nieszczęścia, do końca wakacji. Więc proszę, nie psuj mi ich. Po prostu przełknij dumę i zniknij.
- Nie musisz mi tego mówić, nie mam zamiaru tracić na ciebie swojego czasu. A więc, miło było, narka.
Poszedł sobie. Jak dobrze. Mógłby chociaż raz być bardziej uprzejmy. Ale nie, musiał mnie zatrzymać i wygarnąć w twarz, że dla niego jestem nikim. To mój pierwszy dzień tutaj, a mój humor już jest zepsuty. Dziękuję, Niall. Nie ma co.
__________________________________________________________________
Pierwszy rozdział już jest! Jak się Wam podoba?
Stwierdziłam, że przy prologu nie uzyskam już zbyt wielu komentarzy, bo wiem co to są "początki".
Komentujcie, będzie mi bardzo miło. (Jeśli nie masz konta instrukcja przy komentarzach)
Turkusowa
cały czas ta sama gadka że super...ty dobrze o tym wiesz więc pc ci moja cholerna opinia???
OdpowiedzUsuń:3 :3 :3
OdpowiedzUsuńŚwietne.
Hmm... Ja już podejrzewam dlaczego oni się nienawidzą... Chociaż nie nie wiem xD
Moja teoria jest taka:
ZESPSUŁAM CI ŻYCIE LAMI MOMENTS I CHCESZ SIĘ NA MNIE ZEMŚCIĆ, PRAWDA?
xDDD
Powinnam zostać detektywem xD
Zajebisty <3
OdpowiedzUsuńCiekawe co się stało, że się tak nienawidzą czekam na next <3
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój styl pisania :)
OdpowiedzUsuńJa tam moe napisać "http://she-is-different.blogspot.com/ (taki nałóg)" jdfffffffffffgfddddddddddddd
OdpowiedzUsuń*moge lol
UsuńHejooo!
OdpowiedzUsuńJestem i przeczytałam. Ten rozdział pomimo zaręczyn matki Asch był bardo optymistyczny i romantyczny. To cudowne, że takie historie można czytać. Chociaż jest też druga strona medalu, jest mało prawdopodobnym, że to się wydarzy w wiecie rzeczywistym. Wielka szkoda ;(
A tak poza tym, to po tym rozdziale mam ochotę na jagodzianki. Chyba powinnam to zachować dla siebie, ale co mi tam. Przecież żyjemy w wolnym kraju, co nie?
No więc powinnam ci życzyć natchnienia i...
No i tegowłaśnie Ci życzę oraz oczy wiśnie Szczęśliwego Nowego Roku ;*
CrazzyVickyy