poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział trzydziesty piąty. 'Piękny mamy dziś księżyc'

- Zostań, proszę.

- Niall, czy nie uważasz, że to co mówisz jest najzwyczajniej w świecie śmieszne? Poza tym to egoistyczne jak nie wiem co.
- Dlaczego? Przecież sama mówiłaś, że tam nikogo nie masz. Jesteś otoczona ludźmi którzy są na tyle ślepi, żeby cię mijać.
- Pasuje mi to - fuknęłam, czując, jak rozpiera mnie niepohamowany smutek.
Za kogo się uważa, by to stwierdzać?
- Kto chciałby być sam?
- Nie wiem, ale z tego co wnioskuję, na pewno nie ty. - Odsunęłam się jak najdalej, wciąż jednak siedząc twarzą do niego.
- Okej, nie chcę się kłócić, ale po prostu... rozpatrz to. Zostało jeszcze kilka dni.
- Wiesz co? Myślisz tylko o sobie - powiedziałam. Te proste, a jednak dogłębnie przemyślane słowa miały w sobie sporo żalu.
Niall wypuścił z siebie powietrze i w roztargnieniu przeczesał włosy palcami.
- Nie - wyrzucił tylko.
- Owszem. Chwilami mam wrażenie, że mnie wykorzystujesz. Myślisz, że jak chwilę pobędę w towarzystwie przystojnego chłopaka, to od razu zmiękną mi kolana? Że owiniesz mnie sobie wokół palca? Cóż, jeśli tak sądzisz, to wiedz, że zawiodłam się na tobie Niall. 
- Co ty wygadujesz? Nigdy niczego takiego nie powiedziałem ani nie pomyślałem!
- Być może, ale uczyniłeś mnie słabą. Nawet jeśli ludzie się zmieniają, wciąż wywierają taki sam wpływ na otoczenie - fuknęłam.
- Chcesz wiedzieć za co tak bardzo cię nienawidziłem od dziecka?! Chcesz? - Spojrzał na mnie z bólem w oczach, lecz mnie zabolało to tysiąc razy bardziej. Pokiwałam głową. Chłopak westchnął i skierował wzrok przed siebie. - Twój tata już wtedy pił, między moimi rodzicami coś zaczęło się nie układać. Nasi ojcowie się znali, coraz częściej wychodzili się napić... Pamiętam to, bo w tamtym okresie co noc płakałem. Miałem około sześciu lat. I wtedy po prostu zabrali nas do baru, posadzili przy jednym stoliczku i kazali malować. Tak teoretycznie zaczyna się większość przyjaźni. Ale wyszło inaczej. Nienawidziłem cię od samego początku. Bo uważałem cię za wroga, ze względu na to, że byłaś córką faceta, przez którego mojego ojca nie ma coraz częściej w domu, mama siedzi nieruchomo na kanapie i patrzy w dal, a ja zaczynam grać coraz mniejszą rolę w rodzinie. - Wypowiadając ostatnie słowo nakreślił w powietrzu cudzysłowie.
- Ludzie mają różne słabe strony, a jego była akurat taka - wgryzłam się w jego monolog, broniąc taty.
- Teraz to wiem. Ale miałem sześć cholernych lat, może nawet nie sześć, i nikt się mną nie interesował w większej mierze. Nie wiedziałem, kogo za to obwiniać. Na początku pociski były wycelowane prosto we mnie, ale potem poznałem ciebie i byłaś taka niewinna i chciałem jakoś odreagować, a że byłem mały, wyłączyłem całkowicie stare myśli i zrzuciłem całą winę na ciebie.
- Wiesz co? Skoro mówisz tak o sobie z dzieciństwa, o sposobie, w jaki odreagowywałeś już wtedy, to zastanów się chwilę: gdybyś nadal szedł tym tropem myślenia, w końcu zostałbyś mordercą i gwałcicielem bez żadnych skrupułów! - warknęłam na niego z obrzydzeniem i przyciągnęłam kolana jeszcze bliżej klatki piersiowej.
- Nie. - Jego głos się zachwiał, podczas gdy on patrzył w trawę, ale zarazem jakby troszkę dalej. - Ja po prostu przekonałem samego siebie, że to właśnie tak, jak sobie sam to ułożyłem w głowie. I kiedy zacząłem, niełatwo było przestać, głównie dlatego, że ty też nie byłaś święta, zawsze coś na mnie miałaś i kłóciłaś się równie zajadle.
- Przecież twój ojciec nie popadł w alkoholizm, więc czemu obwiniałeś za to kurwa mnie?! - wrzasnęłam na niego, ponieważ nie mogłam trzymać już emocji na wodzy. To było za wiele. W moich oczach zgromadziły się łzy, których za nic w świecie nie chciałam uwalniać.
- Wiesz czemu ta chora rzecz, zwana małżeństwem moich rodziców, w ogóle jeszcze się trzyma? Bo gdzieś po drodze dorobili się majątku, tata porzucił alkohol, a mama miała trochę wytchnienia. A jeśli chodzi o mnie, to wciąż im przeszkadzałem. Byłem dla nich kulą u nogi, kochali mnie od święta i myśleli, że nowe plastikowe auto pod choinkę zaklei wszystkie dziury w moim sercu. To nie jest łatwe dla dzieciaka dorastać w takim domu! W pewnym momencie mojego życia zacząłem mieć psychiczne zaburzenia, coś jak rozdwojenie jaźni!
Ostatnie zdanie mnie wystraszyło. Zaległa chwilowa cisza. Patrzyłam w materac pod nami i pociągałam nosem. Przypomniało mi się to, co kiedyś mówił Harry. "Jego rodzice dużo pracują. On został przez nich jak gdyby odrzucony. Przez to odtrącenie trudno mu normalnie zachowywać się w towarzystwie osób, którym nie ufa. On się w pewien sposób broni. Boi się uczuć, boi się ich okazywać, bo kiedy był mały, gdy okazywał je rodzicom, zawiódł się". Zdjęłam nogi z siedzenia, ułożyłam je obok siebie na trawie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i oparłam wyprostowane ręce na kolanach. Głęboko oddychałam, a moje myśli zaczęły krążyć w coraz to bardziej nieprzyjemnych rejonach.
- Wciąż je masz? - spytałam cicho.
- Czy wciąż mam co...?
- Rozdwojenia jaźni. Zaburzenia osobowości, tożsamości. Pierdolone wahania nastroju. Masz?
- Nie, Ashley, nie mam. Już nie. - Wstał i zaczął chodzić w kółko.
- Kłamiesz - powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie wielkimi oczami i szybko przykucnął obok huśtawki, tuż przy mnie. Złapał jedną z moich rąk.
- Nie kłamię. - Potrząsnął energicznie głową.
- Kłamiesz. Cały ten czas się mną bawiłeś, od samego dziecka, ale teraz przegiąłeś. Nie sądziłam, że zdołasz mnie aż tak upokorzyć. - Wyrwałam mu swoją rękę.
- Ashley... Nie. To minęło jeszcze kiedy byłem nastolatkiem, prawdopodobnie gdzieś w okresie, kiedy wyjechałaś.
- To idealny dowód na to, że im dalej od ciebie jestem tym lepiej. I im szybciej wrócę do Longford, tym łatwiej ci będzie znów stać się sobą. - Z każdym słowem dokładałam kolejną cegłę, budując wokół siebie gruby mur obronny, który kilka chwil wcześniej się posypał. A w zasadzie posypał się już dawno temu, z chwilą, kiedy zaufałam Niallowi i obnażyłam przed nim swoje wnętrze. Jednak teraz wszystko zdawało się wracać do normy, a to, co zawiązane było w supeł w moim gardle, powoli z niego wypływało. Zerwałam się na nogi, ale niebieskooki mnie powstrzymał.
- Nie idź. - Stał blisko mnie, delikatnie trzymając mnie za ramiona nieco poniżej łokci, i znacznie górował nade mną swoim wzrostem, więc zadarłam głowę.
- A jak nie, to co? Wiesz, jakie niezbite dowody mam na to, że wcale się nie wyleczyłeś? Nie wiesz? Hm, no więc zacznijmy od tego dnia, kiedy przyjechałam. Od razu zaatakowałeś mnie na ulicy. Potem to się powtarzało. Aż nagle zacząłeś podwozić mnie do domu w ulewie, pobiłeś Louisa, bo uwaga cytuję: "Ashley mogłoby się coś stać", grałeś ze mną w karty i chciałeś zawrzeć pokój i - w tym momencie się zapowietrzyłam, ponieważ miałam w planach powiedzieć coś, co do dziś nie dawało mi spokoju - i poszedłeś ze mną do łóżka, a następnego dnia powiedziałeś, że nic się nie zmieniło, i jest jak dawniej, ja nie lubię ciebie, a ty nie lubisz mnie; rozumiesz?
- Przecież powiedziałem ci potem, że tamtego ranka kłamałem.
- A ja w tej chwili zastanawiam się, czy to nie była przypadkiem prawda.
- Ash... Ufaj mi. - Jego podbródek zadrgał.
- Właśnie o to chodzi. Zaufanie ci to był największy błąd, jaki popełniłam.
- Nie mów tak, błagam.
- Powiem, co tylko zechcę. Nadal nie rozumiesz. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Czy zaufałabyś mi szybciej i trwalej, gdybym w momencie, gdy wróciłaś, od razu był miły i uroczy? Czy nie lepszym sposobem było to, jak doszliśmy do tego sami? Stopniowo, z górki i pod górkę, lepiej i gorzej, ale prawdziwie? - Próbował uderzyć do najgłębszych pokładów mojego mózgu. Pomyślałam nad tym chwilę, wpatrując się w logo firmy na jego koszulce.
- Tu masz rację - westchnęłam. - Ale udało ci się wrócić do punktu wyjścia.
- Gdybym chciał stać nadal w punkcie wyjścia, nie powiedziałbym ci o moich problemach z dzieciństwa. W zasadzie nie miałem zamiaru, zawsze jakoś wymijałem te tematy, nie mówiłem wszystkiego, ale wymykasz mi się z rąk, niełatwo cię powstrzymać i znikniesz, owszem, za kilka dni znikniesz i nie mam pojęcia czy wrócisz. A teraz mówię ci całą prawdę i chociaż to trudne i wstydzę się przyznawać do tego, jaki byłem, to każde pojedyncze słowo jest prawdziwe. Chcę, żebyś została, jakkolwiek absurdalnie to brzmi po tym wszystkim, co dzisiaj ode mnie usłyszałaś. I nawet jeśli przewinąłem się przez gabinety tysiąca psychologów, to ty mnie ostatecznie wyleczyłaś. Nie jestem już agresywny, nie łkam po nocach, bo tak - i to się zdarzało, nie czuję potrzeby przesiadywania całymi dniami na poddaszu, a tak długo z tym walczyłem, nienawidziłem samego siebie, a to wciąż i wciąż odbijało się na innych. A potem jakoś odeszło, w miarę jak się do siebie zbliżaliśmy. Chciałem wynagrodzić ci całe zło, ale w miarę upływu czasu zrozumiałem, że nie chcę jedynie odkupywać stare grzechy, ale dać ci coś od siebie. I jakimś śmiesznym sposobem, stałem się lepszym człowiekiem i poukładałem sobie wszystko w głowie. Plus do plusa, minus do uziemienia, pamiętasz? - Popatrzył jeszcze chwilę w moje oczy, na ułamek sekundy zsunął wzrok na usta, a potem puścił moje ręce i cofnął się dwa kroki do tyłu, dając mi przestrzeń.
- Wiesz, że i tak wyjadę? - wymamrotałam pod nosem.
- Domyślam się. - Jego głos jakby dobiegał spod tafli wody. - Wiesz, może pomyślisz, że byłaś dla mnie jedynie środkiem do uporania się z demonami przeszłości, ale nie. Tak nie było ani nie jest. Bo to dla ciebie chciałem się z nimi uporać. O to w tym chodzi. O nic innego.
- Rozumiem. - Pokiwałam głową. Chciałam jedynie iść w końcu do domu, położyć się i przetworzyć wszystko w głowie, ponieważ nie było to proste, kiedy blondyn patrzył na mnie z tak wielką nadzieją, prawdopodobnie oczekując, że powiem coś, cokolwiek, co upewni go w tym, że jego winy zostaną odpuszczone.
- Nie ufasz mi już, prawda?
- Sama nie wiem - skłamałam. - Pójdę już. - Zrobiłam krok do przodu, ale zatrzymał mnie jego głos.
- Kocham cię.
- C-co? - zająknęłam się. - Dlaczego to powiedziałeś? - Zmarszczyłam brwi.
- Ponieważ to jest to, co czuję i mam wrażenie, że jeśli ci tego teraz nie powiem to stracę jakąkolwiek okazję, by to zrobić. - Spojrzał na mnie nieporadnie, jak zagubione dziecko, a zarazem tak pełny determinacji, że miałam ochotę się rozpłakać. I tak, ufałam mu. Ufałabym, nawet gdyby był szalony. Ale nie mogłam nic odpowiedzieć, więc najzwyczajniej w świecie ruszyłam przed siebie, jakby właśnie przed chwilą wypowiedział pożegnanie, zwykłe "cześć". Mijając chłopaka, zahaczyłam ramieniem o jego, przypadkowo go popychając i byłam wdzięczna, że tego nie skomentował, ani że za mną nie poszedł. Potrzebowałam ciszy. I samotności. Cisza, samotność i książki to jedyne rzeczy, które nie stwarzają problemów.


Pierwszym, co zrobiłam po wparowaniu do pokoju, było dorwanie się do półki z książkami. Utop w czymś myśli, utop w czymś swoje dotychczasowe życie. "Kocham cię". Nie, ludzie nie kochają. Chyba. "Kocham cię". Poczułam, jak mój żołądek się kurczy i podchodzi mi do gardła. "Kocham cię". Zaczęłam przekopywać się przez woluminy w różnokolorowych okładkach. Było tu kilka białych kruków, coś z mitologii, książki, które czytałam dziesiątki razy, te, które nie wzbudziły we mnie większych emocji oraz kilka starych podręczników. Szarpnęłam za poniszczoną okładkę jednej z moich ulubionych powieści, która towarzyszyła mi w najgorszych okresach życia, i którą zawsze ze sobą zbierałam, gdy wyjeżdżałam na dłużej. I cóż, ów szarpnięcie nie było zbyt subtelne, ponieważ oprócz pożądanej książki, wysunęła się jeszcze jedna i z hałasem upadła na podłogę, udając białego gołębia, otwierając się w powietrzu i rozsypując wokół pojedyncze, powyrywane kartki. Okładka sugerowała, że to podręcznik od języka angielskiego sprzed praktycznie dwóch lat. Westchnęłam i przykucnęłam. Najpierw pozbierałam notatki, kartkówki i "bezpańskie" kartki, wypadłe w wyniku tego, że szwy książki nie były zbyt mocne. Wzięłam do ręki podręcznik, odwróciłam go i już miałam zamknąć, gdy mój wzrok przykuł wytłuszczony napis. Pigmalion - głosiła uparcie książka. Głos w mojej głowie podpowiadał, iż był to termin, którego użył dziś rano Niall tuż po tym, jak namalował mi na powiekach kreski. Swoją drogą - wciąż je miałam, w bardziej lub mniej opłakanym stanie. Przezwyciężyłam upór i spojrzałam w dół strony, w celu przypomnienia sobie, o co chodziło. Powiedzmy sobie szczerze: o mój mózg wciąż obijało się echo tej niezbyt spokojnej wymiany zdań, jaką przeprowadziłam nie tak dawno z chłopakiem. Nie mogłam skupić się na ani jednym słowie, rozmywały się one i stapiały w całość gdy jedynie na nie patrzyłam. Może powinnam się zdrzemnąć? Zamknęłam książkę, odpuszczając. Ale w tej samej chwili dostrzegłam stosik kartek w kratkę, który sama przed chwilą ułożyłam. Złapałam za nie i zaczęłam każdą powierzchownie przeglądać. Zawsze robiłam notatki, by potem ułatwić sobie pisanie interpretacji i innych prac. Kiedy nie znalazłam za pierwszym razem, zaczęłam szperać od nowa, z myślą, że może coś przegapiłam. I owszem, chwilę potem wydobyłam odpowiednią kartkę. "Pigmalion - król Cypru, rzeźbiarz, samotny, zakochał się w swoim dziele, czyli w wyrzeźbionej przez siebie dziewczynie z kości słoniowej - Galatei". Poczułam się nagle, jakby krew w moich żyłach zmieniła kierunek biegu. Czym prędzej odłożyłam wszystko na biurko i rezygnując z czytania, wsunęłam się pod chłodną pościel. W tamtym momencie chciałam zniknąć, albo przynajmniej usnąć i obudzić się dopiero w Longford, a jeszcze lepiej na początku tych wakacji. Gdybym tylko miała taką możliwość, nigdy nie pozwoliłabym Niallowi tak się do siebie zbliżyć. Czemu nie chciałam miłości, chociaż teoretycznie jej potrzebowałam? To chyba strach. Po kilkudziesięciu minutach wiercenia się w jedną i w drugą, w końcu usunęłam. Mój sen był jednak na tyle niespokojny, że pięć godzin później obudziłam się i nie dałam rady już zasnąć. Znalazłam telefon, leżący na biurku. Nie mogłam dłużej znieść tej ciszy dookoła i hałasu wewnątrz mojej głowy. Otworzyłam okienko wiadomości.
Ja: Louis?
Odpisał w przeciągu ośmiu minut.
Loueh: Tak kochanie? Jest w pół do trzeciej w nocy, czemu jeszcze nie śpisz?
Ja: Przepraszam
Loueh: Co? Nie, nie o to mi chodziło. Coś się stało?
Ja: Nie wiem
Ja: Niall powiedzial, ze mnie kocha
Kolejna wiadomość przyszła dopiero za trzy minuty.
Loueh: Daj mi 20 min i nie usypiaj!
Czy on miał zamiar tu przyjechać? Czym sobie zasłużyłam na takiego przyjaciela? A dwadzieścia minut to dość długi czas, kiedy nie ma się co robić, a w mózgu kotłują się zabójcze myśli. Spojrzałam na siebie. Wciąż byłam ubrana. Otworzyłam szafę, wyciągnęłam z niej pudrowo-różową koszulkę, szare szorty i po cichu podreptałam pod prysznic.

- Louis? - powiedziałam niepewnie, przepuszczając go w progu drzwi wejściowych.
- Tak?
- Jesteś w kapciach - stwierdziłam.
- Um, tak, czy to się teraz naprawdę liczy?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić już nic więcej, zanim nie dotrzemy do mojego pokoju, aby nie obudzić dziadków.

Usadowiłam się na parapecie, podczas gdy szatyn zajął jedno z krzeseł i podciągnął jedno z kolan pod brodę.
- Nie wiem, co myśleć - wyznał.
Ty nie wiesz? - spytałam unosząc jedną brew. - Moja sytuacja chyba przedstawia się gorzej.
- Po prostu zastanawiam się, co czujesz i czy jesteś szczęśliwa, ponieważ twoja mina zdradza mało.
- Co powinnam czuć? Co czułeś, kiedy Harry ci to powiedział?
- Hm... Otępienie. Ale to dobre otępienie, gdy jesteś w zbyt dużym szoku, by cokolwiek powiedzieć, więc po prostu w zachwycie cieszysz się tymi słowami.
- A jakie jest złe otępienie?
- Kiedy masz wrażenie, jakby ktoś wylał na ciebie zimną wodę i uderzył wiadrem po głowie. - Skrzywił się, robiąc zabawną minę. - Ty chyba tego nie czujesz, co?
- Ja nawet nie wiem, czy czuję cokolwiek. - Cały ten czas patrzyłam pusto w kawałek ściany przede mną.
Louis wstał i oparł się rękoma o parapet.
- Załóż skarpetki, pochorujesz się - zatroszczył się, zauważywszy moje nagie nogi. To trochę ściągnęło mnie na ziemię.
- W drugiej szufladzie od dołu - rzekłam tylko. Chłopak znalazł parę różowych, puchatych skarpetek i oblekł nimi moje stopy.
- Tak lepiej. - Spojrzał przez okno, którego roleta nie była zaciągnięta. - Piękny mamy dziś księżyc - zauważył. Podążyłam za jego wzrokiem.
- Mhm - mruknęłam, czując, że stopniowo odlatuję.
Jesteś tam? Po drugiej stronie? Modląc się, by ktoś cię pokochał? I nie mając pojęcia, że to nie będę ja?
Poczułam palce na policzku.
- Zamyśliłaś się.
- Nie chcę go zawieść. Ale to nieuniknione.
- Czyli dla ciebie to była tylko przygoda?
- Czy to źle? W sensie... Jak bardzo negatywnie byś to ocenił?
- Ja cię nie oceniam. To indywidualna rola każdego człowieka. - Zrobił pauzę. - Myślałem, że na niego lecisz.
- Ugh, bo tak jest.
- Ale go nie kochasz? - upewnił się.
- Chyba nie.
- Więc pozwól mu kochać siebie.
- Czy to sprawiedliwe? - Zwróciłam ku niemu twarz.
Wzruszył ramionami.
- Dając komuś szczęście stajesz się szczęśliwszym człowiekiem.
- Ale Louis, ja zaraz wyjeżdżam - jęknęłam.
- Więc nie rób mu nadziei. Nie wiem.
- Nigdy nie robiłam, a mimo to cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu i dawał mi do zrozumienia, że zmienił się na lepsze.
- Czyli że to rzeczywiście coś prawdziwego. Po prostu zostaw to tak i pozwól temu funkcjonować w materii tego świata. Nie da się zadowolić wszystkich.
- Może masz rację. Ale nie chcę go już spotykać.
- Cóż, ominie cię moje i Harry'ego przyjęcie pożegnalne, więc w sumie nic cię nie obliguje do spotykania się z nim więcej. Zastanów się tylko, czy na pewno tego chcesz i czy nie będziesz żałować.
- Chcę tego.
Louis pocałował moje wciąż wilgotne włosy.
- Zostaniesz?
- W zasadzie miałem taki zamiar, Hazz powiedział, że nie będzie miał nic przeciwko. Plus jestem senny, a jazda w takim stanie jest dość niebezpieczna.
- Dziękuję. Tylko... - zaczęłam, gdy wgramoliliśmy się do łóżka. Lou przytulił mnie od tyłu.
- Hm?
- To trochę głupie, ale czy mógłbyś opuścić ten dom jakoś o szóstej? Ponieważ babcia już raz przyłapała mnie na spaniu z Niallem.
- Z Niallem, powiadasz - wypowiedział te słowa tonem wskazującym na zainteresowanie.
- Oj weź, tylko spaliśmy.
- Z Niallem, powiadasz - rzekł już ciszej, wzdychając.
- Dobranoc, Louis - mruknęłam, ponieważ naprawdę chciałam, by się zamknął.
Zachichotał, łaskocząc przy tym moją szyję, a kilka minut później jego oddech się uspokoił. Na wszelki wypadek ustawiłam alarm na 05:59, mrużąc przy tym oczy. Lecz nie mogłam dać im wytchnienia, ponieważ w chwili, gdy chciałam wygasić ekran, dostałam wiadomość tekstową.

Niall: Wiesz co jest fajne? Że nawet jak Księżyca nie widać, to on ciągle tam jest, nigdy nie przestaje świecić. I gdy nastanie noc, znów można będzie go ujrzeć. A co jest jeszcze fajniejsze? Że w przeciwieństwie do Słońca, Księżyc jest jeden jedyny w swoim rodzaju i przeznaczony tylko dla naszej planety. Inne mogą mieć ich dziesiątki, na przykład Jowisz ma ich 63. A Ziemia ma jeden. I to czyni ją wyjątkową. I ten Księżyc też.

Czytałam sms-a w kółko od nowa tak długo, aż nie zmorzył mnie sen. A jeśli miałabym być drobiazgowa, to dokładnie czterdzieści siedem razy. Spora liczba. Jednak jeśli miałabym przyznać, ile razy nieświadomie okłamałam dziś nie tylko Louisa, ale przede wszystkim samą siebie, prawdopodobnie zgubiłabym się przy setce. Mój umysł mnie okłamywał, jednak serce wciąż krzyczało prawdę. Musiałam tylko dać mu głos.


__________________________________________________________________
Jak obiecałam - nowy rozdział pojawił się bardzo szybko. Co prawda miał być już w sobotę, ale tylko pod warunkiem dziesięciu komentarzy, które niestety się nie pojawiły. No trudno, może pod tym rozdziałem będzie lepiej;-) Bo nie do końca wiem, czy jesteście świadomi tego, że od tego jaki mam posłuch, zależy to, czy będę kontynuowała pisanie opowiadania. Kolejny wpis - epilog, powinien pojawić się dość szybko, jeśli jednak stanie się inaczej - dopiero na koniec kwietnia, ponieważ już niedługo mam egzaminy. Poza tym, jeśli jeszcze nie jest za późno, chciałabym życzyć Wam Wesołych Świąt!

14 komentarzy:

  1. PRZYSIĘGAM, ŻE JEŚLI ONA WYYJEDZIE A ONI NIE BĘDĄ MIEĆ DZIECI TO ZNAJDĘ TWOJĄ CHAŁUPKĘ I CIĘ ZABIJE

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu ona musi byc tak cholerne uparta??????????????????????????????????????????????????? ;---;

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama przed sobą nie chce się przyznać że go kocha >.<

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje ff jest super, kocham je i nie moge sie doczekac nowego rozdziału :o

    OdpowiedzUsuń
  5. Dawaj next mała

    OdpowiedzUsuń
  6. Rozdział miał być pod koniec kwietnia jest już szósty maj. Czekamy :3

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG TO NIE MOŻE BYĆ JUŻ KONIEC!!! ZA BARDZO PRZYWIĄZAŁAM SIĘ DO BOHATERÓW TEJ KSIĄŻKI! O NIEE!!!!!!!!!! MEGA CIE KOCHAM ZA TO OPOWIADANIE JEST CUDOWNE <33

    OdpowiedzUsuń
  8. Hej miał się pojawić pod koniec kwietny jest już początek maja. Laska gdzie nowy? Daj pls

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział cudowny. Masz mega talent. Szkoda że chcesz już kończyć to opowiadanie. Zakochałam się w bohaterach i twojej historii. Wspaniałe opowiadanie i powinno być dużo więcej czytelników. Świetnie piszesz. Czekam niecierpliwie na kolejny. Pozdrawiam i kocham N xx

    OdpowiedzUsuń
  10. Przeczytałam całe Twoje opowiadanie w jeden dzień. Nie mogłam się odciągnąć. Super, oby tak dalej. Dawaj szybko następny rozdzialik :**

    OdpowiedzUsuń
  11. Dawaj następny proszę

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie masz konta, a chcesz skomentować zaznacz Anonima.
Jeśli chcesz być informowana/y o rozdziałach → http://she-is-different.blogspot.com/p/informowani.html