poniedziałek, 28 marca 2016

Rozdział trzydziesty piąty. 'Piękny mamy dziś księżyc'

- Zostań, proszę.

- Niall, czy nie uważasz, że to co mówisz jest najzwyczajniej w świecie śmieszne? Poza tym to egoistyczne jak nie wiem co.
- Dlaczego? Przecież sama mówiłaś, że tam nikogo nie masz. Jesteś otoczona ludźmi którzy są na tyle ślepi, żeby cię mijać.
- Pasuje mi to - fuknęłam, czując, jak rozpiera mnie niepohamowany smutek.
Za kogo się uważa, by to stwierdzać?
- Kto chciałby być sam?
- Nie wiem, ale z tego co wnioskuję, na pewno nie ty. - Odsunęłam się jak najdalej, wciąż jednak siedząc twarzą do niego.
- Okej, nie chcę się kłócić, ale po prostu... rozpatrz to. Zostało jeszcze kilka dni.
- Wiesz co? Myślisz tylko o sobie - powiedziałam. Te proste, a jednak dogłębnie przemyślane słowa miały w sobie sporo żalu.
Niall wypuścił z siebie powietrze i w roztargnieniu przeczesał włosy palcami.
- Nie - wyrzucił tylko.
- Owszem. Chwilami mam wrażenie, że mnie wykorzystujesz. Myślisz, że jak chwilę pobędę w towarzystwie przystojnego chłopaka, to od razu zmiękną mi kolana? Że owiniesz mnie sobie wokół palca? Cóż, jeśli tak sądzisz, to wiedz, że zawiodłam się na tobie Niall. 
- Co ty wygadujesz? Nigdy niczego takiego nie powiedziałem ani nie pomyślałem!
- Być może, ale uczyniłeś mnie słabą. Nawet jeśli ludzie się zmieniają, wciąż wywierają taki sam wpływ na otoczenie - fuknęłam.
- Chcesz wiedzieć za co tak bardzo cię nienawidziłem od dziecka?! Chcesz? - Spojrzał na mnie z bólem w oczach, lecz mnie zabolało to tysiąc razy bardziej. Pokiwałam głową. Chłopak westchnął i skierował wzrok przed siebie. - Twój tata już wtedy pił, między moimi rodzicami coś zaczęło się nie układać. Nasi ojcowie się znali, coraz częściej wychodzili się napić... Pamiętam to, bo w tamtym okresie co noc płakałem. Miałem około sześciu lat. I wtedy po prostu zabrali nas do baru, posadzili przy jednym stoliczku i kazali malować. Tak teoretycznie zaczyna się większość przyjaźni. Ale wyszło inaczej. Nienawidziłem cię od samego początku. Bo uważałem cię za wroga, ze względu na to, że byłaś córką faceta, przez którego mojego ojca nie ma coraz częściej w domu, mama siedzi nieruchomo na kanapie i patrzy w dal, a ja zaczynam grać coraz mniejszą rolę w rodzinie. - Wypowiadając ostatnie słowo nakreślił w powietrzu cudzysłowie.
- Ludzie mają różne słabe strony, a jego była akurat taka - wgryzłam się w jego monolog, broniąc taty.
- Teraz to wiem. Ale miałem sześć cholernych lat, może nawet nie sześć, i nikt się mną nie interesował w większej mierze. Nie wiedziałem, kogo za to obwiniać. Na początku pociski były wycelowane prosto we mnie, ale potem poznałem ciebie i byłaś taka niewinna i chciałem jakoś odreagować, a że byłem mały, wyłączyłem całkowicie stare myśli i zrzuciłem całą winę na ciebie.
- Wiesz co? Skoro mówisz tak o sobie z dzieciństwa, o sposobie, w jaki odreagowywałeś już wtedy, to zastanów się chwilę: gdybyś nadal szedł tym tropem myślenia, w końcu zostałbyś mordercą i gwałcicielem bez żadnych skrupułów! - warknęłam na niego z obrzydzeniem i przyciągnęłam kolana jeszcze bliżej klatki piersiowej.
- Nie. - Jego głos się zachwiał, podczas gdy on patrzył w trawę, ale zarazem jakby troszkę dalej. - Ja po prostu przekonałem samego siebie, że to właśnie tak, jak sobie sam to ułożyłem w głowie. I kiedy zacząłem, niełatwo było przestać, głównie dlatego, że ty też nie byłaś święta, zawsze coś na mnie miałaś i kłóciłaś się równie zajadle.
- Przecież twój ojciec nie popadł w alkoholizm, więc czemu obwiniałeś za to kurwa mnie?! - wrzasnęłam na niego, ponieważ nie mogłam trzymać już emocji na wodzy. To było za wiele. W moich oczach zgromadziły się łzy, których za nic w świecie nie chciałam uwalniać.
- Wiesz czemu ta chora rzecz, zwana małżeństwem moich rodziców, w ogóle jeszcze się trzyma? Bo gdzieś po drodze dorobili się majątku, tata porzucił alkohol, a mama miała trochę wytchnienia. A jeśli chodzi o mnie, to wciąż im przeszkadzałem. Byłem dla nich kulą u nogi, kochali mnie od święta i myśleli, że nowe plastikowe auto pod choinkę zaklei wszystkie dziury w moim sercu. To nie jest łatwe dla dzieciaka dorastać w takim domu! W pewnym momencie mojego życia zacząłem mieć psychiczne zaburzenia, coś jak rozdwojenie jaźni!
Ostatnie zdanie mnie wystraszyło. Zaległa chwilowa cisza. Patrzyłam w materac pod nami i pociągałam nosem. Przypomniało mi się to, co kiedyś mówił Harry. "Jego rodzice dużo pracują. On został przez nich jak gdyby odrzucony. Przez to odtrącenie trudno mu normalnie zachowywać się w towarzystwie osób, którym nie ufa. On się w pewien sposób broni. Boi się uczuć, boi się ich okazywać, bo kiedy był mały, gdy okazywał je rodzicom, zawiódł się". Zdjęłam nogi z siedzenia, ułożyłam je obok siebie na trawie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i oparłam wyprostowane ręce na kolanach. Głęboko oddychałam, a moje myśli zaczęły krążyć w coraz to bardziej nieprzyjemnych rejonach.
- Wciąż je masz? - spytałam cicho.
- Czy wciąż mam co...?
- Rozdwojenia jaźni. Zaburzenia osobowości, tożsamości. Pierdolone wahania nastroju. Masz?
- Nie, Ashley, nie mam. Już nie. - Wstał i zaczął chodzić w kółko.
- Kłamiesz - powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie wielkimi oczami i szybko przykucnął obok huśtawki, tuż przy mnie. Złapał jedną z moich rąk.
- Nie kłamię. - Potrząsnął energicznie głową.
- Kłamiesz. Cały ten czas się mną bawiłeś, od samego dziecka, ale teraz przegiąłeś. Nie sądziłam, że zdołasz mnie aż tak upokorzyć. - Wyrwałam mu swoją rękę.
- Ashley... Nie. To minęło jeszcze kiedy byłem nastolatkiem, prawdopodobnie gdzieś w okresie, kiedy wyjechałaś.
- To idealny dowód na to, że im dalej od ciebie jestem tym lepiej. I im szybciej wrócę do Longford, tym łatwiej ci będzie znów stać się sobą. - Z każdym słowem dokładałam kolejną cegłę, budując wokół siebie gruby mur obronny, który kilka chwil wcześniej się posypał. A w zasadzie posypał się już dawno temu, z chwilą, kiedy zaufałam Niallowi i obnażyłam przed nim swoje wnętrze. Jednak teraz wszystko zdawało się wracać do normy, a to, co zawiązane było w supeł w moim gardle, powoli z niego wypływało. Zerwałam się na nogi, ale niebieskooki mnie powstrzymał.
- Nie idź. - Stał blisko mnie, delikatnie trzymając mnie za ramiona nieco poniżej łokci, i znacznie górował nade mną swoim wzrostem, więc zadarłam głowę.
- A jak nie, to co? Wiesz, jakie niezbite dowody mam na to, że wcale się nie wyleczyłeś? Nie wiesz? Hm, no więc zacznijmy od tego dnia, kiedy przyjechałam. Od razu zaatakowałeś mnie na ulicy. Potem to się powtarzało. Aż nagle zacząłeś podwozić mnie do domu w ulewie, pobiłeś Louisa, bo uwaga cytuję: "Ashley mogłoby się coś stać", grałeś ze mną w karty i chciałeś zawrzeć pokój i - w tym momencie się zapowietrzyłam, ponieważ miałam w planach powiedzieć coś, co do dziś nie dawało mi spokoju - i poszedłeś ze mną do łóżka, a następnego dnia powiedziałeś, że nic się nie zmieniło, i jest jak dawniej, ja nie lubię ciebie, a ty nie lubisz mnie; rozumiesz?
- Przecież powiedziałem ci potem, że tamtego ranka kłamałem.
- A ja w tej chwili zastanawiam się, czy to nie była przypadkiem prawda.
- Ash... Ufaj mi. - Jego podbródek zadrgał.
- Właśnie o to chodzi. Zaufanie ci to był największy błąd, jaki popełniłam.
- Nie mów tak, błagam.
- Powiem, co tylko zechcę. Nadal nie rozumiesz. - Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Czy zaufałabyś mi szybciej i trwalej, gdybym w momencie, gdy wróciłaś, od razu był miły i uroczy? Czy nie lepszym sposobem było to, jak doszliśmy do tego sami? Stopniowo, z górki i pod górkę, lepiej i gorzej, ale prawdziwie? - Próbował uderzyć do najgłębszych pokładów mojego mózgu. Pomyślałam nad tym chwilę, wpatrując się w logo firmy na jego koszulce.
- Tu masz rację - westchnęłam. - Ale udało ci się wrócić do punktu wyjścia.
- Gdybym chciał stać nadal w punkcie wyjścia, nie powiedziałbym ci o moich problemach z dzieciństwa. W zasadzie nie miałem zamiaru, zawsze jakoś wymijałem te tematy, nie mówiłem wszystkiego, ale wymykasz mi się z rąk, niełatwo cię powstrzymać i znikniesz, owszem, za kilka dni znikniesz i nie mam pojęcia czy wrócisz. A teraz mówię ci całą prawdę i chociaż to trudne i wstydzę się przyznawać do tego, jaki byłem, to każde pojedyncze słowo jest prawdziwe. Chcę, żebyś została, jakkolwiek absurdalnie to brzmi po tym wszystkim, co dzisiaj ode mnie usłyszałaś. I nawet jeśli przewinąłem się przez gabinety tysiąca psychologów, to ty mnie ostatecznie wyleczyłaś. Nie jestem już agresywny, nie łkam po nocach, bo tak - i to się zdarzało, nie czuję potrzeby przesiadywania całymi dniami na poddaszu, a tak długo z tym walczyłem, nienawidziłem samego siebie, a to wciąż i wciąż odbijało się na innych. A potem jakoś odeszło, w miarę jak się do siebie zbliżaliśmy. Chciałem wynagrodzić ci całe zło, ale w miarę upływu czasu zrozumiałem, że nie chcę jedynie odkupywać stare grzechy, ale dać ci coś od siebie. I jakimś śmiesznym sposobem, stałem się lepszym człowiekiem i poukładałem sobie wszystko w głowie. Plus do plusa, minus do uziemienia, pamiętasz? - Popatrzył jeszcze chwilę w moje oczy, na ułamek sekundy zsunął wzrok na usta, a potem puścił moje ręce i cofnął się dwa kroki do tyłu, dając mi przestrzeń.
- Wiesz, że i tak wyjadę? - wymamrotałam pod nosem.
- Domyślam się. - Jego głos jakby dobiegał spod tafli wody. - Wiesz, może pomyślisz, że byłaś dla mnie jedynie środkiem do uporania się z demonami przeszłości, ale nie. Tak nie było ani nie jest. Bo to dla ciebie chciałem się z nimi uporać. O to w tym chodzi. O nic innego.
- Rozumiem. - Pokiwałam głową. Chciałam jedynie iść w końcu do domu, położyć się i przetworzyć wszystko w głowie, ponieważ nie było to proste, kiedy blondyn patrzył na mnie z tak wielką nadzieją, prawdopodobnie oczekując, że powiem coś, cokolwiek, co upewni go w tym, że jego winy zostaną odpuszczone.
- Nie ufasz mi już, prawda?
- Sama nie wiem - skłamałam. - Pójdę już. - Zrobiłam krok do przodu, ale zatrzymał mnie jego głos.
- Kocham cię.
- C-co? - zająknęłam się. - Dlaczego to powiedziałeś? - Zmarszczyłam brwi.
- Ponieważ to jest to, co czuję i mam wrażenie, że jeśli ci tego teraz nie powiem to stracę jakąkolwiek okazję, by to zrobić. - Spojrzał na mnie nieporadnie, jak zagubione dziecko, a zarazem tak pełny determinacji, że miałam ochotę się rozpłakać. I tak, ufałam mu. Ufałabym, nawet gdyby był szalony. Ale nie mogłam nic odpowiedzieć, więc najzwyczajniej w świecie ruszyłam przed siebie, jakby właśnie przed chwilą wypowiedział pożegnanie, zwykłe "cześć". Mijając chłopaka, zahaczyłam ramieniem o jego, przypadkowo go popychając i byłam wdzięczna, że tego nie skomentował, ani że za mną nie poszedł. Potrzebowałam ciszy. I samotności. Cisza, samotność i książki to jedyne rzeczy, które nie stwarzają problemów.


Pierwszym, co zrobiłam po wparowaniu do pokoju, było dorwanie się do półki z książkami. Utop w czymś myśli, utop w czymś swoje dotychczasowe życie. "Kocham cię". Nie, ludzie nie kochają. Chyba. "Kocham cię". Poczułam, jak mój żołądek się kurczy i podchodzi mi do gardła. "Kocham cię". Zaczęłam przekopywać się przez woluminy w różnokolorowych okładkach. Było tu kilka białych kruków, coś z mitologii, książki, które czytałam dziesiątki razy, te, które nie wzbudziły we mnie większych emocji oraz kilka starych podręczników. Szarpnęłam za poniszczoną okładkę jednej z moich ulubionych powieści, która towarzyszyła mi w najgorszych okresach życia, i którą zawsze ze sobą zbierałam, gdy wyjeżdżałam na dłużej. I cóż, ów szarpnięcie nie było zbyt subtelne, ponieważ oprócz pożądanej książki, wysunęła się jeszcze jedna i z hałasem upadła na podłogę, udając białego gołębia, otwierając się w powietrzu i rozsypując wokół pojedyncze, powyrywane kartki. Okładka sugerowała, że to podręcznik od języka angielskiego sprzed praktycznie dwóch lat. Westchnęłam i przykucnęłam. Najpierw pozbierałam notatki, kartkówki i "bezpańskie" kartki, wypadłe w wyniku tego, że szwy książki nie były zbyt mocne. Wzięłam do ręki podręcznik, odwróciłam go i już miałam zamknąć, gdy mój wzrok przykuł wytłuszczony napis. Pigmalion - głosiła uparcie książka. Głos w mojej głowie podpowiadał, iż był to termin, którego użył dziś rano Niall tuż po tym, jak namalował mi na powiekach kreski. Swoją drogą - wciąż je miałam, w bardziej lub mniej opłakanym stanie. Przezwyciężyłam upór i spojrzałam w dół strony, w celu przypomnienia sobie, o co chodziło. Powiedzmy sobie szczerze: o mój mózg wciąż obijało się echo tej niezbyt spokojnej wymiany zdań, jaką przeprowadziłam nie tak dawno z chłopakiem. Nie mogłam skupić się na ani jednym słowie, rozmywały się one i stapiały w całość gdy jedynie na nie patrzyłam. Może powinnam się zdrzemnąć? Zamknęłam książkę, odpuszczając. Ale w tej samej chwili dostrzegłam stosik kartek w kratkę, który sama przed chwilą ułożyłam. Złapałam za nie i zaczęłam każdą powierzchownie przeglądać. Zawsze robiłam notatki, by potem ułatwić sobie pisanie interpretacji i innych prac. Kiedy nie znalazłam za pierwszym razem, zaczęłam szperać od nowa, z myślą, że może coś przegapiłam. I owszem, chwilę potem wydobyłam odpowiednią kartkę. "Pigmalion - król Cypru, rzeźbiarz, samotny, zakochał się w swoim dziele, czyli w wyrzeźbionej przez siebie dziewczynie z kości słoniowej - Galatei". Poczułam się nagle, jakby krew w moich żyłach zmieniła kierunek biegu. Czym prędzej odłożyłam wszystko na biurko i rezygnując z czytania, wsunęłam się pod chłodną pościel. W tamtym momencie chciałam zniknąć, albo przynajmniej usnąć i obudzić się dopiero w Longford, a jeszcze lepiej na początku tych wakacji. Gdybym tylko miała taką możliwość, nigdy nie pozwoliłabym Niallowi tak się do siebie zbliżyć. Czemu nie chciałam miłości, chociaż teoretycznie jej potrzebowałam? To chyba strach. Po kilkudziesięciu minutach wiercenia się w jedną i w drugą, w końcu usunęłam. Mój sen był jednak na tyle niespokojny, że pięć godzin później obudziłam się i nie dałam rady już zasnąć. Znalazłam telefon, leżący na biurku. Nie mogłam dłużej znieść tej ciszy dookoła i hałasu wewnątrz mojej głowy. Otworzyłam okienko wiadomości.
Ja: Louis?
Odpisał w przeciągu ośmiu minut.
Loueh: Tak kochanie? Jest w pół do trzeciej w nocy, czemu jeszcze nie śpisz?
Ja: Przepraszam
Loueh: Co? Nie, nie o to mi chodziło. Coś się stało?
Ja: Nie wiem
Ja: Niall powiedzial, ze mnie kocha
Kolejna wiadomość przyszła dopiero za trzy minuty.
Loueh: Daj mi 20 min i nie usypiaj!
Czy on miał zamiar tu przyjechać? Czym sobie zasłużyłam na takiego przyjaciela? A dwadzieścia minut to dość długi czas, kiedy nie ma się co robić, a w mózgu kotłują się zabójcze myśli. Spojrzałam na siebie. Wciąż byłam ubrana. Otworzyłam szafę, wyciągnęłam z niej pudrowo-różową koszulkę, szare szorty i po cichu podreptałam pod prysznic.

- Louis? - powiedziałam niepewnie, przepuszczając go w progu drzwi wejściowych.
- Tak?
- Jesteś w kapciach - stwierdziłam.
- Um, tak, czy to się teraz naprawdę liczy?
Wzruszyłam ramionami. Nie chciałam mówić już nic więcej, zanim nie dotrzemy do mojego pokoju, aby nie obudzić dziadków.

Usadowiłam się na parapecie, podczas gdy szatyn zajął jedno z krzeseł i podciągnął jedno z kolan pod brodę.
- Nie wiem, co myśleć - wyznał.
Ty nie wiesz? - spytałam unosząc jedną brew. - Moja sytuacja chyba przedstawia się gorzej.
- Po prostu zastanawiam się, co czujesz i czy jesteś szczęśliwa, ponieważ twoja mina zdradza mało.
- Co powinnam czuć? Co czułeś, kiedy Harry ci to powiedział?
- Hm... Otępienie. Ale to dobre otępienie, gdy jesteś w zbyt dużym szoku, by cokolwiek powiedzieć, więc po prostu w zachwycie cieszysz się tymi słowami.
- A jakie jest złe otępienie?
- Kiedy masz wrażenie, jakby ktoś wylał na ciebie zimną wodę i uderzył wiadrem po głowie. - Skrzywił się, robiąc zabawną minę. - Ty chyba tego nie czujesz, co?
- Ja nawet nie wiem, czy czuję cokolwiek. - Cały ten czas patrzyłam pusto w kawałek ściany przede mną.
Louis wstał i oparł się rękoma o parapet.
- Załóż skarpetki, pochorujesz się - zatroszczył się, zauważywszy moje nagie nogi. To trochę ściągnęło mnie na ziemię.
- W drugiej szufladzie od dołu - rzekłam tylko. Chłopak znalazł parę różowych, puchatych skarpetek i oblekł nimi moje stopy.
- Tak lepiej. - Spojrzał przez okno, którego roleta nie była zaciągnięta. - Piękny mamy dziś księżyc - zauważył. Podążyłam za jego wzrokiem.
- Mhm - mruknęłam, czując, że stopniowo odlatuję.
Jesteś tam? Po drugiej stronie? Modląc się, by ktoś cię pokochał? I nie mając pojęcia, że to nie będę ja?
Poczułam palce na policzku.
- Zamyśliłaś się.
- Nie chcę go zawieść. Ale to nieuniknione.
- Czyli dla ciebie to była tylko przygoda?
- Czy to źle? W sensie... Jak bardzo negatywnie byś to ocenił?
- Ja cię nie oceniam. To indywidualna rola każdego człowieka. - Zrobił pauzę. - Myślałem, że na niego lecisz.
- Ugh, bo tak jest.
- Ale go nie kochasz? - upewnił się.
- Chyba nie.
- Więc pozwól mu kochać siebie.
- Czy to sprawiedliwe? - Zwróciłam ku niemu twarz.
Wzruszył ramionami.
- Dając komuś szczęście stajesz się szczęśliwszym człowiekiem.
- Ale Louis, ja zaraz wyjeżdżam - jęknęłam.
- Więc nie rób mu nadziei. Nie wiem.
- Nigdy nie robiłam, a mimo to cały czas kręcił się gdzieś w pobliżu i dawał mi do zrozumienia, że zmienił się na lepsze.
- Czyli że to rzeczywiście coś prawdziwego. Po prostu zostaw to tak i pozwól temu funkcjonować w materii tego świata. Nie da się zadowolić wszystkich.
- Może masz rację. Ale nie chcę go już spotykać.
- Cóż, ominie cię moje i Harry'ego przyjęcie pożegnalne, więc w sumie nic cię nie obliguje do spotykania się z nim więcej. Zastanów się tylko, czy na pewno tego chcesz i czy nie będziesz żałować.
- Chcę tego.
Louis pocałował moje wciąż wilgotne włosy.
- Zostaniesz?
- W zasadzie miałem taki zamiar, Hazz powiedział, że nie będzie miał nic przeciwko. Plus jestem senny, a jazda w takim stanie jest dość niebezpieczna.
- Dziękuję. Tylko... - zaczęłam, gdy wgramoliliśmy się do łóżka. Lou przytulił mnie od tyłu.
- Hm?
- To trochę głupie, ale czy mógłbyś opuścić ten dom jakoś o szóstej? Ponieważ babcia już raz przyłapała mnie na spaniu z Niallem.
- Z Niallem, powiadasz - wypowiedział te słowa tonem wskazującym na zainteresowanie.
- Oj weź, tylko spaliśmy.
- Z Niallem, powiadasz - rzekł już ciszej, wzdychając.
- Dobranoc, Louis - mruknęłam, ponieważ naprawdę chciałam, by się zamknął.
Zachichotał, łaskocząc przy tym moją szyję, a kilka minut później jego oddech się uspokoił. Na wszelki wypadek ustawiłam alarm na 05:59, mrużąc przy tym oczy. Lecz nie mogłam dać im wytchnienia, ponieważ w chwili, gdy chciałam wygasić ekran, dostałam wiadomość tekstową.

Niall: Wiesz co jest fajne? Że nawet jak Księżyca nie widać, to on ciągle tam jest, nigdy nie przestaje świecić. I gdy nastanie noc, znów można będzie go ujrzeć. A co jest jeszcze fajniejsze? Że w przeciwieństwie do Słońca, Księżyc jest jeden jedyny w swoim rodzaju i przeznaczony tylko dla naszej planety. Inne mogą mieć ich dziesiątki, na przykład Jowisz ma ich 63. A Ziemia ma jeden. I to czyni ją wyjątkową. I ten Księżyc też.

Czytałam sms-a w kółko od nowa tak długo, aż nie zmorzył mnie sen. A jeśli miałabym być drobiazgowa, to dokładnie czterdzieści siedem razy. Spora liczba. Jednak jeśli miałabym przyznać, ile razy nieświadomie okłamałam dziś nie tylko Louisa, ale przede wszystkim samą siebie, prawdopodobnie zgubiłabym się przy setce. Mój umysł mnie okłamywał, jednak serce wciąż krzyczało prawdę. Musiałam tylko dać mu głos.


__________________________________________________________________
Jak obiecałam - nowy rozdział pojawił się bardzo szybko. Co prawda miał być już w sobotę, ale tylko pod warunkiem dziesięciu komentarzy, które niestety się nie pojawiły. No trudno, może pod tym rozdziałem będzie lepiej;-) Bo nie do końca wiem, czy jesteście świadomi tego, że od tego jaki mam posłuch, zależy to, czy będę kontynuowała pisanie opowiadania. Kolejny wpis - epilog, powinien pojawić się dość szybko, jeśli jednak stanie się inaczej - dopiero na koniec kwietnia, ponieważ już niedługo mam egzaminy. Poza tym, jeśli jeszcze nie jest za późno, chciałabym życzyć Wam Wesołych Świąt!

czwartek, 17 marca 2016

Rozdział trzydziesty czwarty. 'Więc jesteśmy dwójką szaleńców?'

Zdjęłam z fiolki ozdobny korek i przystawiłam buteleczkę do nosa. Skrzywiłam się na silny grejpfrutowy zapach, odstawiłam perfumy na półkę i sięgnęłam po inne. Kwiatowe, śliczne. Upewniłam się, że nikt nie patrzy i spsikałam dekolt zapachem. Odwróciłam się, szukając wzrokiem Nialla. Dojrzałam jego bordową bluzę, więc zaczęłam iść w tym kierunku.
- Które? - Podstawił mi pod nos kolejno trzy flakoniki.
- Pierwszy odpada. Drugi albo trzeci.
- Okej, biorę te. - Wskazał na jedne i odstawił resztę. - Chcesz coś? - Włożył rękę do kieszeni spodni w poszukiwaniu portfela.
- Nie? - Skrzywiłam się na jego pytanie. Nie chcę, by mi cokolwiek kupował.
- No już, rozchmurz się.
- Nie - burknęłam.
Chłopak teatralnie westchnął.
- Tak więc poprawię swoje pytanie. Kupujesz coś?
- Nie.
- Dobra, więc idę za to zapłacić.
Nie chcąc czuć się jak rzep u ogona, oddaliłam się do alejki, gdzie znajdowały się kosmetyki do oczu. Po chwili Niall był przy mnie, z torebką w ręku. Kiedy podniosłam wzrok, ponad jego ramieniem zobaczyłam pewną twarz. Oczy, które wiem, że znałam, spojrzały na mnie w tym samym momencie. Chwila namysłu...
- Martin - szepnęłam.
- Hm? - Niall zmarszczył brwi. Widocznie chciał się odwrócić, ale pociągnęłam go za rękaw.
- Nie, nie rób tego. Tylko mnie wydasz.
- Kto to? - Blondyn wyglądał na widocznie zdezorientowanego.
- Chłopak, z którym chodziłam do klasy. Raczej go nie lubiłam.
- Oj, w takim razie muszę cię zabrać jak najdalej od niego.
Przechyliłam głowę, dając mu do wiadomości, że nie rozumiem.
- No wiesz, mnie też na początku nie lubiłaś. - Zagryzł dolną wargę.
Oderwawszy od niej wzrok po kilku sekundach, w końcu się odezwałam.
- Nazywał mnie emo. Niall, czy ja naprawdę wyglądam, albo zachowuję się jak emo?
- Hmm. Zamknij oczy.
- Słucham?
- No proszę, Ashley.
Pokręciłam głową z rezygnacją, po czym opuściłam powieki.
- I obiecaj że pod żadnym pozorem nie zaczniesz krzyczeć. - Zniżył głos.
Uchyliłam jedno oko, aby zobaczyć, że między palcami trzyma testerową konturówkę.
- Mój ty Boże, na co ja się godzę.
Poczułam jak przejechał mi kredką raz po jednej, raz po drugiej powiece.
- Gotowe! Mów mi per Pigmalion.
Pigmalion... Skąd to znam? Odwróciłam się do lusterka. Kiedy zobaczyłam swoje odbicie, parsknęłam śmiechem.
- Idealnie - wrzuciłam z siebie, komentując krzywe kreski. - A myślałam, że to mój makijaż jest okropny.
- Dzięki mała. A ja się tak starałem.
Przewróciłam oczami.
- Możemy wyjść już z tej drogerii? Chyba powinnam znaleźć łazienkę i to zmyć...
- Nie ma mowy!
- Ludzie będą się śmiać.
- A jak to zmyjesz to ja się obrażę.
- Zachowujesz się jak dziecko. - Wyjęłam mu w końcu kredkę z ręki i odłożyłam ją na miejsce.
- Owszem i ja nie przejmuję się tym, co sądzą o mnie inni.
Wywróciłam oczami.
- Niech ci będzie.
Przy wyjściu ze sklepu, z nosem w telefonie stał Martin. Hm, trzeba się z nim zmierzyć, bo nie sądzę, by pozwolił mi przejść obojętnie. W końcu podniósł swój wzrok.
- Cześć Ashley! Zdaje się, jakbyśmy nie widzieli się przez wieki. Zderzyłaś się z Kleopatrą?
- Uh, cześć. Jak życie?
Niall wyraźnie nie spodziewał się tego, że się zatrzymam, bo już przekroczył czujniki kradzieży i zastygł z nogą w powietrzu. Znów skierowałam wzrok na starego znajomego. Prześledziłam jego twarz, by stwierdzić, że ma w wardze kolczyk. Moja szkoła. Powróciłam do zielonych, błyszczących oczu i się na nich zatrzymałam.
- Jakoś się układa. Co u ciebie?
- Spędzam tu wakacje. Czasem dobrze wracać do czegoś, co zna się od małego.
- I jak, zostajesz? - Uniósł brwi.
- Za cztery dni wracam... - Wymusiłam uśmiech.
- Mhm... Nie chcę być wścibski, ale... Kto to? - Skinął podbródkiem lekko w prawo.
Wcześniej byłam przekonana, że blondyn za mną stoi, ale kiedy odwróciłam głowę, zauważyłam, że stoi z rękoma w kieszeniach przed wystawą kolejnego sklepu i udaje, że jest zainteresowany tym, co widzi.
- Nie jesteśmy na tyle blisko, żebym musiała ci o tym mówić.
- Mm, czyżby moja koleżanka emo metr pięćdziesiąt znalazła sobie chłopaka? - Poruszył brwiami.
- Twoje wścibskie żarciki nadal cię nie opuściły, mam rację?
- Jak widać.
- Człowieku mamy po siedemnaście lat, kiedy zamierzasz wydorośleć?
- Nie jesteśmy na tyle blisko, żebyś mogła mnie pouczać. - Powiedział, jednak kiedy zobaczył moją minę, zaczął się śmiać. - Więc, zmieniając temat, czy tam gdzie żeś się wyprowadziła są w ogóle tak wspaniali towarzysze jak ja?
Nie ważne jak bardzo chciałabym powiedzieć "owszem" i przypiłować jego pewność siebie, musiałam przyznać mu prawdę.
- Nie, w Longford nie ma już takich ludzi. - Nie jednak, żebym nie mogła znaleźć leku na jego ego. - Nie ma takich irytujących, idiotycznych chłopaków, są porządni młodzieńcy. - Uniosłam podbródek do góry i przymknęłam powieki. To był zły pomysł, ponieważ od razu poczułam jak jego palce roztrzepują na wszystkie strony moją grzywkę, która swoją drogą była już bardzo długa. Gdzieś z boku usłyszałam odchrząknięcie. Martin jakby właśnie przypomniał sobie o obecności Nialla i obojętnie na niego spojrzał (przyznaję, ja też troszkę, ale tylko ociupinkę o nim zapomniałam). Poprawiłam włosy.
- Zaprosiłbym cię na kawę, ale ten pan po prawo chyba się niecierpliwi - mruknął, ściszając głos o dwa tony. - Trzymaj się moja emo koleżanko - powiedział już normalnie.
- Ty też. Do zobaczenia. - Posłałam mu uśmiech i rozeszliśmy się w dwie strony.
Przez chwilę szliśmy z Niallem w ciszy.
- Więc mówisz, że raczej go nie lubiłaś... ciekawe.
- Może źle to ujęłam. Raczej nie mieliśmy kontaktu - poprawiłam się. - Kilka razy wyskoczyliśmy razem na wagary, ale to wszystko. - Spojrzałam na niego, ale patrzył przed siebie. - Oh, no weź, zżera cię zazdrość czy jak? 
- Nie - odrzekł krótko. Jednak bardzo szybko potem, kiedy przywiązałam uwagę do jakiejś wystawy, poczułam jak moje biodro oplata ręka. Uśmiechnęłam się pod nosem, ponieważ hm, wygrałam. Jest zazdrosny, chociaż nawet nie próbowałam tego wywołać. I okej, teraz to brzmi dziwnie.
- Jak myślisz, Lou wyszedł już od fryzjera?
- Nie, miał napisać mi sms-a. Więc możemy wejść do jeszcze jakiegoś sklepu, lub iść do kawiarni. Które wybierasz? - zapytał.
- Hmm, wiesz, dawno nie jadłam jagodzianek.
Uśmiechnął się i nic nie odpowiadając pociągnął mnie w stronę oszklonej kawiarenki na rogu kompleksu. Okazało się, że nie sprzedają tam zwykłych bułek, więc rzuciłam okiem za szybę z najwymyślniejszymi ciastami.
- Chyba zjem kawałek tego karmelowego - odrzekłam, w jednej trzeciej do siebie, do Nialla i kobiety za kasą.
- Ja poproszę to. - Chłopak wskazał ciasto palcem.
- Zapłacę - oznajmiłam mu.
- Hej, to ja tu jestem chłopakiem.
- Czy to sprawia, że jesteś lepszy? - Uniosłam brwi. Wiedziałam, że ekspedientka przywiązuje zbyt dużo uwagi naszej rozmowie, a za mało temu, co powinna, bo prawie wypuściła z rąk talerzyk, próbując nałożyć na niego ciasto.
- Nie. To sprawia, że powinienem robić wszystko, byś ty poczuła się lepsza.
Nie wytrzymałam pod ciężarem jego wzroku, więc po prostu go spuściłam.
- Poszukam wolnego miejsca - powiedziałam zrezygnowana.
Za chwilę pojawił się Niall z tacą i rozstawił dwa talerzyki i filiżankę z podstawkiem na stole.
- Nie mają herbaty.
- W jak chore miejsce mnie przyprowadziłeś? - Skrzywiłam się.
- Wypijesz kawę czy może chcesz coś innego.
Zmrużyłam oczy, na co on zmarszczył nos i wciąż wyczekiwał na moją odpowiedź.
- Smoothie.
- Jaki smak?
- Każdy, byle nie truskawkowy.

- Tu was mam! - Ktoś położył mi ręce na barkach, opierając przy tym ciężar swojego ciała na mnie.
- Hej, hej, hej, ważę tylko 49 kilogramów, a ty zdecydowanie jesteś cięższy. - Odwróciłam głowę do Lou. - O mój Boże, co z twoimi włosami?! - Wyciągnęłam w ich kierunku rękę i zatopiłam palce w grzywce, która była teraz uniesiona.
- Ty tak w pozytywnym sensie czy jak... - Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Tak! Wyglądasz jak błyskotka, która skusiłaby każdą laskę albo chłopaka.
- No tak, staraj się jak głupi a ona i tak doceni najpierw przyjaciela geja. - Niall westchnął teatralnie.
Zaśmiałam się z jego głupoty i skierowałam na niego swoją uwagę. Pomyślałam chwilę nad doborem słów.
- Lubię, kiedy się uśmiechasz. Ale ostatnio twoja twarz wyraża mniej niż cegła. Co i tak jest godne jakiegoś medalu dla ciebie, bo od dziecka pamiętam, że wiecznie byłeś jedynie gburowaty.
- Ten komplement brzmiałby tysiąc razy lepiej, gdybyś skończyła na pierwszym zdaniu - pouczył mnie Niall.
Szatyn się zaśmiał.
- Zaczekajcie, kupię sobie tylko ciasto i chętnie posłucham o mini Niallu.
- Nie ma czego słuchać, ej! - sprzeciwił się chłopak.
- Ja tam sądzę, że Ash ma jeszcze coś w zanadrzu, a raczej sporo przypałowych historyjek, skoro nigdy się nie znosiliście. - Puścił mu oczko.
Jezu Louis puścił Niallowi oczko. On to zrobił czy to było moje przywidzenie?! Wtf on naprawdę...
- Co ty przed chwilą... - Blondyn zdawał się być raczej zniesmaczony.
Louis jednak go nie słuchał i rozkołysanym krokiem odszedł w stronę kas.
- No więc, Ash, co "masz w zanadrzu" - zapytał mnie Niall.
- W zasadzie nic. - Oparłam podbródek na dłoni, owijając drugą wokół pojemnika z napojem bananowo-kokosowym. - Jak byłam młodsza to myślałam raczej o tym, żeby jak najszybciej wydostać się ze szkoły, zakopać pod kołdrą, pisząc listy, których nigdy nie wysłałam i czytać książki. Nie zwracałam zbytnio uwagi na ludzi, a przynajmniej nie na tych, z którymi nie miałam do czynienia. Ale pamiętam, jakieś prześwity... Hm. Nie byliśmy w tym barze tylko jeden raz, prawda? Chyba byłam zbyt mała, by to zapamiętać.
Niall zmarszczył brwi.
- Myślisz w tej chwili o tym co ja?
- Wylałam na ciebie picie? Czy moja pamięć robi mi psikusy?
- Truskawkowe.
- No cóż, nigdy nie lubiłam truskawek. - Wzruszyłam ramionami, robiąc niewinną minę i pociągając łyk napoju.
Chłopak pokręcił głową i zaczął bawić się pustym papierkiem po cukrze. Przyszedł Louis, stawiając na stole zielone smoothie. W ręku dzierżył talerzyk z babeczką. Spróbowałam jego picia.
- Mm, dobre, jaki smak?
- Kiwi-aloes. - Zdjął oliwkową kurtkę, zawiesił ją na oparciu krzesła obok Nialla i się na nie wsunął. - No! Teraz w końcu masz widok na porządnego mężczyznę! - oznajmił radośnie.
Zaczęłam się śmiać.
- Myślałam, że nie jesteś zainteresowany. - Uniosłam jedną brew.
- Nie pamiętasz? To z tobą będę mieć romans za 20 lat, zapisz sobie w kalendarzu i jak stuknie ci trzydzieści siedem to dzwoń. - Wgryzł się w muffinkę.
- Aż mi się w tym momencie zebrało na rzyganie - jęknął Niall, a jakaś kobieta za nim się odwróciła. Potem skierowała wzrok na mnie, więc rzuciłam jej zakłopotany uśmiech.
Niall się skrzywił.
- Czy za mną znów znajduje się ten koleś, z którym byłaś w jednej klasie?

Kobieta nadal nie wróciła do swojej dawnej pozycji.
- W zasadzie to-
Ale blondyn mnie nie słuchał, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i nie czekając aż skończę, odwrócił się w tamtą stronę.
- Jak chcesz się z nią umówić, to po prostu zapytaj, ale to trochę niegrzeczne, bo nie wiem czy zauważyłeś, ale jest z nami - powiedział i dosłownie w chwili, gdy skończył, zrozumiał, że to wcale nie Martin. Odruchowo zakrył palcami usta. Widziałam, że Louis za wszelką cenę powstrzymuje śmiech, ale ja byłam chyba po prostu zbyt zmieszana i przerażona, żeby się śmiać. - Przepraszam panią, chyba... Chyba panią z kimś pomyliłem. - Kiedy nie doczekał się ze strony kobiety żadnej odpowiedzi, tylko lekceważącego spojrzenia, powoli się odwrócił. Oparł klatkę piersiową nad stołem i zaczął się bezgłośnie śmiać. Louisowi wręcz szła z uszu para, a głowę schował w dłoniach.
- To nie było potrzebne, idioto - skarciłam go, choć w tym momencie i mi chciało się śmiać. - Nigdy więcej nie przychodzę z takimi dziećmi w miejsce publiczne.
- Spadajmy stąd - zarządził Niall, jednak ja nie miałam zamiaru jeszcze odchodzić.
- Zaczekaj. - Uniosłam rękę, dając mu znak, by z powrotem opadł na krzesło, co powoli zrobił, marszcząc przy tym brwi.
Spojrzałam wymownie na Lou, który jednak tego nie zauważył, bo zajęty był strącaniem ze swoich czarnych jeansów kolorowej posypki. Oparłam łokcie na blacie stołu, a palce złożyłam w koszyczek, umiejscawiając na nich brodę. Wciąż nie odwracałam wzroku, lecz czułam, że Niall spogląda to na mnie, to na niego, nic nie mówiąc. W końcu Louis uniósł głowę, zaniepokojony tak długą ciszą.
- Co... Znaczy się: słucham?
- Nie masz nam nic do powiedzenia, Louisie?
- Powiedziałaś "Louisie" - zauważył szatyn.
- Tak, bo w sumie nie znam twojego drugiego imienia.
- William - wtrącił się Niall, jednocześnie zdezorientowany, jak i coraz bardziej ciekawy przez zaistniałą sytuację.
- Tak więc, Louisie Williamie, czy masz nam coś do powiedzenia?
Chłopak zmarszczył brwi w konsternacji, patrząc mi głęboko w oczy, jednak już po chwili dostrzegłam w nich błysk zrozumienia, niczym zapalająca się znienacka żarówka.
- Sądzę, że znalazłoby się to i owo... Jak na przykład fakt, że Harry chce wrócić do Londynu.
Niall przez cały czas patrzył na niego ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy.
- Po co?
- Chce, żebym znów studiował. - Louis zacisnął wargi i spojrzał w dół, na swoje kolana. - Zanim jeszcze się tu przeprowadziłem, Harry pomieszkiwał w Londynie przez kilka miesięcy. Potem tu wrócił, ale wciąż utrzymywaliśmy kontakt. Kilka razy się spotkaliśmy. Przeprowadzając się do Mullingar, rzucałem się w ocean, jeśli mam być szczery. Był spokojny, ale kto mógł wiedzieć, czy nie nadejdzie przypływ, a wraz z nim ogromne fale i sztormy? Byłem zauroczony Harrym i powoli się w nim zakochiwałem, ale w tym chłopaku było coś takiego, że po prostu musiałem zaryzykować. Moja decyzja była na tyle spontaniczna, że z dnia na dzień postanowiłem o wyjeździe. Ale zarazem prawdopodobnie by do tego nie doszło, gdyby nie fakt, że nie zaliczyłem pierwszego semestru na studiach. Anatomia to gówno, uwierzcie. Harry bardzo długo przekonywał mnie do powrotu, kiedy zacznie się nowy nabór ludzi, ale ja nie chciałem. No i wiecie, em, pojawiło się trochę problemów. Mimo wszystko znalazłem pracę... Jednak od samego początku miałem większe ambicje niż bycie kelnerem. W końcu jako dzieciak bawiłem się strzykawkami, nie filiżankami. Ale po drodze zrozumiałem, że to co się ze mną dzieje, to nie byle co, nie zwykłe zakochanie a prawdziwa miłość, postawiłem ją na pierwszym miejscu, a karierę odłożyłem na bok. A teraz on chce wrócić.
- A ty? - zapytał blondyn.
- Czy chcę wracać?
- Mhm.
- Dziurę w brzuchu wierci mi myśl, że jeśli nie spróbuję teraz, to już prawdopodobnie nigdy. Nie chcę utknąć na całe życie z tacą w ręku.
- Czyli... - zaczęłam, przeciągając samogłoski. - Wyprowadzacie się?
- Prawdopodobnie tak.
- Zastanawiam się, czy jesteś szczęśliwy, czy czujesz się jak w klatce, bo mówisz tak spokojnie, a twoja twarz podpowiada tyle, co nic - skwitował Niall.
- Cieszę się jak cholera. Ale zarazem się stresuję. Wiem mniej więcej co powinienem opanować i muszę się za to wziąć już teraz. Zostało mało czasu, a musimy pomyśleć jeszcze o zakwaterowaniu. Na razie zatrzymamy się u mojej babci, mieszka na obrzeżach miasta. No chyba, że z marszu coś znajdziemy. Dojeżdżanie na wszelkie praktyki mogłoby być kłopotliwe. A tak w ogóle... Skąd wiedziałaś? - Skierował twarz w moją stronę.
- Rozmawiałam przedwczoraj z Harrym o tym i o tamtym - przyznałam.
- Przedwczoraj? Czyli jakby... Wiedziałaś szybciej ode mnie!
- Ee, zaczekaj chwilę, muszę wymyślić jakąś sensowną odpowiedź.
- Mała czarownico, czuję się oszukany, dokładnie wiedziałaś co się szykuje, kiedy pospieszałaś mnie wtedy do domu! - Opuścił energicznie rękę na blat, przy czym zrzucił z niego łyżeczkę. Schylił się po nią. 
- Cóż, muszę przyznać ci rację.
- Czy wy... - zaczął szatyn, z głową wciąż pod stołem.
- Hej! Co ty robisz? Czemu podwijasz mi spodnie?! - Niall podskoczył na krześle.
Zaśmiałam się na ten widok, lecz już za sekundę wyglądałam zupełnie tak, jak on, bo ktoś pociągnął moją kostkę do góry. Kobieta siedząca za blondynem znów się odwróciła, tym razem jednak na nie dłużej niż 4 sekundy.
- Louis, wyłaź spod tego stołu - syknęłam.
- Ale czy wy w ogóle wiecie, że macie prawie takie same skarpetki?
- Czy ty oby na pewno masz 20 lat? - Niall wywrócił oczami.
- Od grudnia możecie mówić, że już 21! - Krzyknął uradowany, wychylając grzywkę i oczy spoza drewnianej powierzchni.
Pokręciłam głową, a mój wzrok padł na wysokiego mężczyznę w okularach, ubranego na czarno, z czerwonym fartuszkiem przewiązanym w pasie.
- Przykro mi, ale jestem zmuszony zwrócić państwu uwagę. Naszym pozostałym gościom nie podoba się wasze zachowanie.
- Um, dobrze, przepraszamy - odezwałam się.
- Żebyś czasem nie wrócił do mnie z anginą, kiedy już skończę medycynę - powiedział pod nosem Louis, wpatrując się w plecy oddalającego się pracownika.
I, cóż, wiedziałam, komu dokładnie "nie podobało się nasze zachowanie", ponieważ ta sama natarczywa kobieta opadła właśnie na krzesło, z którego ówcześnie musiała ruszyć swój tyłek i dokołysać nim aż do bufetu.
- Wracamy? - zapytałam, ziewając.
- Możemy. - Niall pokiwał głową. Stanął tuż obok mnie, a chwilę potem dołączył do niego Louis.


***

- Pięć minut naprawdę nie wyrządzi ci żadnej krzywdy, zważając na to, że spędziłeś u fryzjera o wiele więcej. Dodaj do tego jeszcze czas w kawiarni.
- Harry czeka na mnie z obiadem. Poza tym naprawdę chcę się wziąć za naukę i wykorzystać to, że szef znów zmienia coś w restauracji, dzięki czemu mam trochę wolnego. Nie mam pojęcia, czemu wciąż wyrzuca na to kasę, lepiej podwyższyłby pensję pracownikom. - Przewrócił oczami, odpowiadając na wywód blondyna.
- No dobrze... Ale ty do mnie wejdziesz?
- Myślę, że mogę. - Wzruszyłam ramionami, na co ten tylko się uśmiechnął.


Pociągnęłam łyk ekstremalnie słodkiej herbaty. Blondyn nie raczył uprzedzić mnie, że ją osłodził, a ja nieświadomie ponowiłam jego działania. Jednak nie chciało mi się robić nowej, a Niall już od pięciu minut był w łazience, szukając jakiejś maści na oparzenia, ponieważ niefortunnie wylał odrobinę wrzątku na swój brzuch w okolicach biodra, a może raczej linii V. Bogu dzięki, że i tak woda nie była aż tak gorąca, bo herbata parowała od kilku minut, zanim zabrał się za jej przenoszenie i potknął o dywan. Ale po incydencie odrzucił moją pomoc, więc po prostu siedziałam, bawiąc się lepką łyżeczką. Westchnęłam, wyrażając w tym westchnięciu całą nudę, jaka zdążyła się we mnie przez ten czas skumulować. Powoli podniosłam się z krzesła i nie słuchając poleceń Nialla, udałam się w stronę łazienki. Zapukałam w drzwi, które po chwili zostały uchylone. Omiotłam pomieszczenie wzrokiem. Na pralce stało puste pudełko, a wokół niego rozrzucone były przeróżne tubki. Chłopak szybko przerzucał opakowania, czytając w roztargnieniu ich nazwy. Widziałam, że jest zdenerwowany tym, że nie może znaleźć odpowiedniego. Czy dodałam, że nie miał na sobie koszulki? Stanęłam obok niego i złapałam pierwszą lepszą tubkę z kupki tych, które odrzucił.
- Niall, przecież to jest na poparzenia. - Podstawiłam mu lekarstwo pod nos.
- Serio? - Wziął ode mnie maść. - Rzeczywiście.
- Daj mi to. - Wepchnęłam się tuż przed niego, opierając się o pralkę, a Niall odsunął się odrobinę, dając mi miejsce do jakiegokolwiek działania.
Wycisnęłam trochę żółtej mazi na palec wskazujący i ostrożnie roztarłam ją na zaczerwienionej skórze Nialla, tuż nad linią jego spodni. Przyłożyłam do rany gazę i przykleiłam ją plastrem opatrunkowym. Kiedy skończyłam, przejechałam wzrokiem po wyrzeźbionej klatce piersiowej chłopaka, aż w końcu natknęłam się na jego oczy. I on był taki... wysoki. A potem coraz niższy i niższy, a jego twarz coraz wyraźniejsza i zarazem mniej wyraźna, a oddech coraz gorętszy i...
Energicznie spuściłam głowę, a usta chłopaka odbiły się od mojej skroni. Zamknęłam oczy, czując, jak wszystkie moje zapory pękają, a ściany walą się z hukiem. Czoło Nialla było teraz oparte o bok mojej spuszczonej głowy, jednak zdecydowałam, że nie chcę, aby tak było, więc się od niego odsunęłam.
- Za cztery dni mnie tu nie będzie i chcę do tego czasu jako tako przeżyć.
- Nie rozumiem - powiedział ze szczerością w głosie. Spojrzałam na niego. Nie był zły, że się odsunęłam. W zasadzie: czemu miałby?
- Ja po prostu... Nie chcę - wyszeptałam z trudem.
Niall zamrugał, myśląc nad czymś.
- Nie chcesz wyjeżdżać, czy nie chcesz, żebym cię całował?
- Tak.
- Ashley, "tak" to nie odpowiedź na żadne z moich pytań.
- Właśnie, że odpowiedź. Ty zdecyduj, na które.
Blondyn przez chwilę wędrował wzrokiem po mojej twarzy. Potem podniósł rękę i poczułam, jak jego smukłe palce wyplątują pasemko moich włosów zza jednego ucha.
- Co robisz? - zapytałam.
Wzruszył ramionami.
- Unikam odpowiedzialności.
- Za co?
- Za słowa. I czyny. W sumie za całe życie. Po prostu stąd chodźmy. - Schylił się, w celu zabrania z podłogi swojej koszulki, po czym opuścił łazienkę.


Wsłuchiwałam się w dźwięk monotonnie skrzypiącej huśtawki. Była to jedna z tych długich i szerokich rodzinnych huśtawek, najprawdopodobniej od lat nie smarowana żadnym olejem. Dzięki temu jednak, zbudowałam wokół siebie tak szczelną barierę dźwiękową, że głos Nialla ledwo się przez nią przebijał. Raczej się odbijał i rozchodził na boki, a żadne z jego słów nie trafiało do mojego mózgu - odpychałam je od razu, automatycznie. To było z mojej strony niesprawiedliwe, że ostatnio wcale go nie słuchałam, podczas gdy on poświęcał mi całą swoją uwagę, kiedy mówiłam chociażby: "Hej, jestem Ashley Loud i mieszkam w Longford" - rzeczy najoczywistsze i najbardziej błahe. Tak więc skierowałam jedną czwartą mej świadomości właśnie w jego stronę. A potem jakoś przylgnęłam do dźwięku jego głosu, zacisnęłam palce na każdym słowie, chłonęłam je i zaczęłam doszczętnie je rozdrapywać, prosząc o więcej. Usłyszałam melodyjny śmiech.
- Patrzysz na mnie tak ogromnymi oczami, że zacząłem się bać. Wcześniej nawet nie zdawałaś się mnie słuchać, a nagle obróciłaś kąt siedzenia o dziewięćdziesiąt stopni i już nie wbijasz tępego wzroku w dal. Jesteś niemożliwa. - Pokręcił głową.
- Skoro wiedziałeś, że cię nie słucham, czemu nie reagowałeś? - Zmarszczyłam brwi, czując oburzenie własną osobą.
- Jesteś tu. - Chłopak wzruszył ramionami.
- To nie sprawia, że dzień staje się nagle wyjątkowy, albo że problemy całego świata znikają.
- Cóż, mój dzień się taki stał, a problemy rzeczywiście zniknęły - chociażby na chwilę. - Przez chwilę na mnie patrzył, a potem wyciągnął rękę w stronę moich podkurczonych kolan. Wciąż siedziałam bokiem, a on za sprawą swoich długich nóg cały czas utrzymywał bujający ruch huśtawki. Położył sobie na udach najpierw jedną, potem moją drugą łydkę i skubnął robioną na szydełku falbankę jednej ze skarpetek. Miała na sobie wzorki etno i wystawała niewiele centymetrów spod czarnych butów na grubych podeszwach. Zadarł swoją lewą nogę do góry i położył ją na kolanie obok moich. Pociągnął zsuniętą skarpetkę do góry. Louis miał rację: były praktycznie takie same.
- Wiesz jak to jest gadać do księżyca? - zapytał.
- Licząc na to, że ktoś usłyszy twój płacz? - Zdobyłam się na powiedzenie tego na głos.
- Ta, właśnie tak.
- Ale nikt nigdy nie słyszy a tym bardziej nie odpowiada. Czy rozmawianie ze mną przypomina gadanie do wielkiego, białego i smutnego talerza w szare łaty?
- Niekoniecznie, ale ty zawsze byłaś tak zamknięta w sobie i myślałem, że się otwierasz, ale ponownie nie wiem o co chodzi i co powinienem robić.
- Zostawić to tak. - Wzruszyłam ramionami. - Czasem lepiej się nie wtrącać.
- Czyli jestem nachalny?
- Nie. Jesteś uczuciowy. Dużo myślisz o życiu, tak jak ja. Masz bardzo uporządkowany system wartości. Na podstawie tego można stwierdzić, że jesteś szaleńcem.
- Czemu miałbym nim być? - prychnął.
Zamachałam mu rozłożoną dłonią przed twarzą.
- Niall, wiesz co teraz robi połowa osiemnastolatków? Dosłownie w tej chwili? No więc odpowiem ci, że część uprawia seks do zmysłowych piosenek, część kupuje piwo na grilla, inna część gra w gry, a jeszcze inna zastanawia się, dlaczego papierosy są tak drogie. Tymczasem my siedzimy w ogrodzie i rozmawiamy o życiu. W zasadzie zawsze to robimy.
- Więc jesteśmy dwójką szaleńców siedzących w ogrodzie, gadających o wszystkim i niczym?
- Tak, dokładnie.
- Pasuje mi taki układ. Poza tym wcale nie jesteśmy jakimiś żałosnymi wyjątkami, połowę rzeczy, które wymieniłaś, robiliśmy.
- Wiesz o czym mówię.
- Aleee... w tej chwili nie chciałabyś robić żadnego z powyższych. - Przekrzywił głowę na bok. - W zasadzie nie zmieniałabyś nic. Może oprócz atmosfery, ale tylko odrobinę.
Prawie palnęłam: "Skąd wiesz?", ale w porę ugryzłam się w język.
- Mówisz o mnie, czy o sobie?
- Możliwe że tylko pierwsze zdanie się ciebie tyczy, jednak nadal sądzę, że coś byś zmieniła. Bo chciałabyś, aby spokój trwał wiecznie, ale twoja dusza nie jest spokojna i coś cię dręczy, widzę to już od jakiegoś czasu. Może nie w każdej chwili dnia, ale przynajmniej raz dziennie.
Wzruszyłam ramionami na jego słowa. Chciałam chyba poczuć się bezpieczniej, schować trochę moją bezbronność, udowodnić samej sobie, że ta mała wojowniczka nadal gdzieś tam jest. Przysunęłam się do niego trochę, przezwyciężając onieśmielenie. Uniosłam kawałek jego bluzki, w miejscu, gdzie się oparzył. Przyłożyłam płaską dłoń do opatrunku.
- Boli jeszcze? - zmieniłam temat.
- Nie. - Chwilę potem zdjął moją rękę ze swojego brzucha i zaczął bawić się moimi palcami, a potem uniósł je do ust i ucałował każdego z kolei. - Ashley? Nie mogłabyś po prostu zostać?
Podniosłam na niego swój wzrok.
- C-co?
- W Mullingar - wyjaśnił.
- Jak to? - Mówiłam jak pięciolatka, która nie do końca rozumie przesłanie jego słów i jedyne na co ma ochotę, to uczepić się rękawa rodzica, wyczekując od niego spojrzenia oznajmiającego, że wszystko w porządku, że nic się nie dzieje. Jednak nie było w porządku, a jeszcze bardziej utrudniał to fakt, że Niall nadal trzymał moją rękę.
- Mam na myśli: czy nie mogłabyś zamieszkać na jakiś czas u dziadków i po prostu zostać? Iść tu do liceum.
Popatrzyłam na niego zamglonym wzrokiem. Obojętnym i niezwykle spokojnym. Jednak moje wnętrze coś tknęło. A w głowie rozpętała się burza.
- Zostań, proszę.

_____________________________________________________________
Hej wszystkim! Będąc szczerą, muszę przyznać, iż rozdział miał się pojawić już dwa dni temu, ponieważ był skończony, ale tak jakby uciekło mi trochę czasu. I proponuję pewną umowę. Jeśli pojawi się tu
10 komentarzy w przeciągu tygodnia - do następnego czwartku ((a tak szczerze to nie mam pojęcia ile osób jeszcze to czyta eh, a szkoda)) - publikuję rozdział w przyszłą sobotę!!! No więc: czas start!