środa, 19 marca 2014

Rozdział siódmy. 'Kod kreskowy'

Będzie łatwo. No już, zrób to. Zrób to, zanim się rozmyślisz. Pokaż, że masz nad tym władzę. Że potrafisz to kontrolować. Że nie jesteś uzależniona od cierpienia, to ty masz wpływ na cierpienie. No już, dalej.  Zrób to szybko i zapomnij o całym źle tego świata. Obejmij kontrolę nad bólem. Ash, no już. To tylko sekunda. To pomaga... podobno. Nie wiem. Jeszcze nigdy się nie odważyłam. Dlatego, że to pozostawia znamię na całe życie. Cała historia zapisana w kilku kreskach. Trochę jak kod kreskowy, tylko że należący do człowieka. I tego się obawiam. Że to będzie mnie prześladowało. Że będzie przypominało. Gdybym tyle nie myślała, moje życie byłoby łatwiejsze. Metal był nadal jedynie minimetry od cienkiej skóry moich nadgarstków. Nie mogłam zmusić się, by dotknąć go do ręki. Trwałam tak kolejne pięć minut aż w końcu wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i dotknęłam ostrzem nadgarstka. poczułam ukłucie i miałam przejechać żyletką po nadgarstku, kiedy niespodziewanie ktoś wpadł do łazienki. Prostokąt wypadł mi z rąk na podłogę. Zakryłam usta dłonią. Spojrzałam do góry i moje oczy napotkały intensywne, niebieskie spojrzenie.
- Ashley!? Co ty wyprawiasz, dziecko!? - babcia od razu do mnie doskoczyła, więc schowałam ręce za plecy. - Co miałaś zamiar zrobić!? Jak ty w ogóle mogłaś! Pokaż ręce.
Pokręciłam przecząco głową.
- Pokazuj - babcia odstawiła na bok miskę z praniem; ruszyła w moją stronę.
Następnym razem zamknę się na klucz. O ile będzie następny raz.
- Daj mi te ręce albo natychmiast dzwonię do twojej matki! - zaczęła szarpać mnie za ramiona.
- Nic sobie nie zrobiłam.
Kobiecie udało się uwolnić moją prawą dłoń, ale niewiele jej to dało, bo jestem praworęczna a to mówi samo za siebie.
- Do jasnej cholery, dasz mi tą rękę?
Spojrzałam na podłogę. Żyletka leżała nadal w tym samym miejscu.
- Ashley, co się z tobą dzieje? - babcia wyglądała na roztrzęsioną i widziałam, że nie wiedziała jak ma się zachować.
- Uh, proszę cię, daj mi spokój - jeszcze mocniej przylgnęłam plecami do ściany.
Gdybym pomyślała i zamknęła drzwi albo nie zachciało jej się łazić z praniem akurat teraz wszystko byłoby łatwiejsze.
Babcia schyliła się i chwyciła żyletkę ostrożnie pomiędzy palce.
- Dziadek powinien bardziej uważać, gdzie je kładzie. Wychodź. Już. Zaraz sobie pogadamy - wypchnęła mnie za drzwi łazienki.
Poczłapałam do swojego pokoju. Na nadgarstku miałam tylko płytkie wcięcie z jednej strony. To nawet nie była ranka. Jak zwykle babcia musiała wszystko popsuć. Usiadłam na skraju łóżka. Ok, nie jestem silna. Jestem słaba. Bardzo. Gdybym była silniejsza, już dawno bym to zrobiła. Potarłam wierzchem dłoni oczy. Ona chce ze mną gadać. A ja nie mam zamiaru przechodzić przez piekło. Znów. W mojej głowie zamigał plan. To co, że będę miała przechlapane i będzie chciała tym bardziej ze mną gadać a może nawet dostanę szlaban. Mówi się 'yolo'. Otworzyłam okno i wspięłam się na parapet. Miałam wyskoczyć, ale jeszcze na chwilę wróciłam. Wyrwałam z przypadkowego zeszytu kartkę i nabazgrałam na niej: Nie martwcie się o mnie, wrócę późno, nie szukajcie mnie. Położyłam karteczkę w dość widocznym miejscu i zsunęłam się na trawę. Po cichu przebiegłam do płotu, po czym wspięłam się na bramę od strony pola i znalazłam się poza podwórkiem. Teraz już tylko z górki.

***

Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Mogłam o tym pomyśleć. A tak to błąkałam się po centrum miasta w samej bluzie i spranych jeansach. Wiatr przybrał na sile, więc mocniej opatuliłam się bluzą. Zaczęło padać. Zarzuciłam na głowę kaptur i usiadłam na ławce przed galerią sztuki. Było pusto, a moje ubranie stawało się coraz bardziej mokre. Czas przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Siedziałam pochylona, wpatrując się w swoje tenisówki. Po upływie około pół godziny ujrzałam przed sobą buty. Podniosłam wzrok i napotkałam na intensywnie zielone tęczówki. Mężczyzna trzymał między wargami papierosa.
Trochę mnie spłoszył, przyznaję. Czego chce?
Wyjął niedopałek papierosa i wypuścił z ust kłąb białego dymu, po czym rzucił go na ziemię i przydepnął.
- Co ładna dziewczyna robi przemoknięta na ławce, w centrum miasta?
Kiedy nie odpowiedziałam, przysiadł się tuż obok mnie, nawet nie starając się o to, by zachować mimędzy nami stosowną odległość. Odsunęłam się od niego.
- Hej, nie gryzę. Odpowiesz mi?
- Nie.
- Jak chcesz - wygodnie oparł się o ławkę, krzyżując nogi w kostkach.
Zirytował mnie. Uh, naprawdę muszą kręcić się wkoło mnie sami idioci?
- Która część twoich włosów jest naturalnego koloru? Obstawiam, że te - skubnął końcówkę mojego kucyka.
- Pudło.
- Grzywka? Hmm. A jaki masz teraz na sobie kolor bielizny? - posłał mi głupi uśmiech.
- Nie wiesz nawet jak mam na imię i wychodzisz z takimi pytaniami!? - wrzasnęłam energicznie wstając.
- Pewnie jakoś Jessie, Victoria, Chloe albo może Sophie, więc po co mi ta informacja, skoro mogę zadać ci kreatywne pytanie?
- Ja stąd idę - zrobiłam krok do przodu, ale poczułam, jak na moim nadgarstku zaciskają się palce. - Puść mnie!
- Zostań. Posiedzimy tu razem. I tak pada, więc mogę dotrzymać ci towarzystwa.
- Nie potrzebuję niczyjego towarzystwa - fuknęłam i próbowałam mu się wyrwać. - Jesteś jakimś psychopatą? - warknęłam.
- Nie, jestem Harry.
Przestałam się wiercić.
Chwileczkę...
Zdarłam mu z głowy grubą czapkę.
- Hej co robisz? - zaczął się śmiać.
Ale ja już wiedziałam, co robię. Moim oczom ukazały się ciemne kręcone włosy.
- Styles? - spytałam niepewnie.
- Tak, Styles. Znamy się?
- Um... Louis... - nie wiedziałam co powiedzieć dalej.
- Ah, już rozumiem. Ty jesteś Ashley.
- Taa - byłam zaskoczona tym, że Louis mu o mnie powiedział.
- No więc... - wyczułam, że jest zakłopotany.
On nie wie, czy ja wiem, czy nie.
- Um.. Louis... - powtórzył moje zdanie - miałem do niego dzisiaj iść... W zasadzie, to byłem w drodze, ale cię zobaczyłem no i postanowiłem dotrzymać ci towarzystwa. Ale teraz zabieram cię do Lou, nie ma mowy, abyś tu tak mokła! Louis by mnie zabił.
- Nie chcę się narzucać, naprawdę...
- Idziemy i już.

***

Weszłam do mieszkania, w którym byłam już wcześniej.
- Cześć Ash, co ty tu robisz!? I czemu jesteś taka mokra? - posłał mi szeroki uśmiech.
- Cześć, Lou - powiedziałam. - No więc, w zasadzie to nie chciałam przeszkadzać, ale Harry mnie tu zaciągnął.
- Siemka - chłopak stanął obok mnie i wyciągnął do Louisa dłoń, ale ten zamiast ją przyjąć przytulił się mocno do chłopaka.
Widziałam, że Harry zrobił się lekko czerwony.
- Yyy, Louis?
- Ona wie, Hazz - wymruczał Louis w jego włosy.
Odsunął się od niego.
- Idę zrobić herbatę i przynieść wam coś suchego do ubrania, czekajcie tu! - krzyknął i zniknął w pokoju.

____________________________________________________________
Jak rozdział? Jest trochę beznadziejny, według mnie, ale Wam zostawiam ocenę.

*czytasz = skomentuj*

Turkusowa

7 komentarzy:

  1. Świetny blog :) Podoba mi się wątek z Larrym. *_* Kiedy następny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak Hazza podszedł do Ash to miałam cichą nadzieję że go znokautuje no ale mówi się trudno...czekam na nexta:***

    OdpowiedzUsuń
  3. Po prostu brak słów piszesz świetnie czekam na next ;):*

    OdpowiedzUsuń
  4. <3 fajniutki <3

    OdpowiedzUsuń
  5. skomentowałam ( jestem z siebie dumna) :*

    CrazzyVickyy

    OdpowiedzUsuń

Jeśli nie masz konta, a chcesz skomentować zaznacz Anonima.
Jeśli chcesz być informowana/y o rozdziałach → http://she-is-different.blogspot.com/p/informowani.html